Na początku czerwca świat obiegła szokująca informacja rodem ze Stanów – amerykańska nauczycielka (zawodowo zajmowała się dziećmi specjalnej troski) przez lata spędzała (najoględniej pisząc) czas (prywatnie i zbyt blisko) ze swoim psem.
Wymieniono pełne dane tej intelektualistki i zamieszczono wizerunek. Grozi jej 10 lat więzienia za pastwienie się nad zwierzakiem (tolerancyjni Amerykanie nie akceptują jeszcze takich związków). Nie ustalono daty inauguracyjnej rozprawy, a już cały świat poznał jej nie tylko zamiłowania, ale i najważniejsze dane. Taka jest wolność mediów, zwłaszcza w USA.
Strażnicy miejscy twierdzą, że ich służba bywa stresująca, jednak konsekwencja, opanowanie i spokój to podstawowe zasady, którymi muszą się kierować. Spokoju nie udało się niestety zachować strażniczce z Gdyni, której niedzielna interwencja (2 czerwca 2013) zakończyła się awanturą i wulgaryzmem wypowiedzianym przy dzieciach. Anonimowy filmowiec potajemnie nagrał ową scysję i zamieścił w internecie. Niektóre media filmik zacytowały, ukazując wydarzenie - pewien obywatel oferował watę cukrową za „co łaska”, zaś stróżka ładu publicznego niepotrzebnie wdała się w dłuższą i nerwową dyskusję (z wykładem o konieczności płacenia podatku) pośród tłumu. Obie strony konfliktu nie wypadły zbyt atrakcyjnie, choć strażniczka jednak powinna (niejako z urzędu) prezentować się dostojniej.
Nagranie trafiło do szefów strażniczki, którzy przyznali, że są zszokowani tą sytuacją, zapowiadając, że sprawa będzie dokładnie zbadana i (jeśli zajdzie taka potrzeba) zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje wobec zbyt ekspresyjnej podwładnej. Ale jak surowe one mogą być, skoro pani - niczym lwica - dzielnie walczyła o podatki dla Skarbu Państwa? Fakt, nazbyt nerwowo, ale z oddaniem i patriotyzmem zawodowo-obywatelskim. Nadaje się więc nie tylko na poborcę, ale również na polityka partii mającej w swoich zasobach ludzkich ministra finansów. Zresztą w nawiasie umiejętnie ujęto warunek (jeśli zajdzie taka potrzeba), który z czasem straci na ważności i problem rozejdzie się po kościach, czyli po gdyńskiej plaży...
Osobną kwestią jest publikacja tego typu filmików – w końcu pokazano dwie osoby konfliktu oraz szereg identyfikowalnych osób z tłumu, w tym jedną z matek głośno cytującą wulgaryzm i to całkiem blisko dzieci. Żadna z tych osób nie wyraziła zgody na emisję filmu, który został nagrany niejako podstępnie, czyli nielegalnie z punktu widzenia prawa. Filmy nagrywane w nielegalny sposób są uznawane za nieistniejące byty, o czym dowiedzieliśmy się podczas procesu słynnego muzyka z Gdyni i w Gdyni – ponieważ miejsca były biletowane, to sceny niszczenia Biblii oraz ewentualnego upijania lub molestowania nieletnich nie miałyby żadnego znaczenia. Po prostu one oficjalnie nie zaistniały(by). Pewnie ongiś nie tak twórcy sprawiedliwego prawa to sobie wyobrażali, ale w Stanach (jeden z filmowych dokumentów o zbrodniach) znaleziono dowody zbrodni w garażu, a śledczy mieli zgodę na przeszukanie mieszkania i dowody uzyskane z innej kondygnacji zostały unieważnione! Czy takie pojmowanie sprawiedliwości mieści się w kategorii ‘uczciwość’? Pewnie to pojęcie nie ma żadnego znaczenia, bowiem w prawie czegoś takiego nie ma.
Ostatnio głośno jest o zmianie sposobu zbierania śmieci i opłacania ich odbioru. Każdy wie, że nie należy kalać własnego gniazda, a wielu już wie, że również cudzych terenów nie należy zarzucać odpadkami. Tym bardziej szokujący był program o pewnym mieszkańcu wsi Chromiec - sprowadza na swoją posesję ogromne ilości śmieci, wręcz całymi kontenerami. Działalność ta odbywa się bez zgody i z naruszeniem wszelkich, w tym ekologicznych, zasad (bez odpowiedniego przygotowania oraz bez pełnej dokumentacji administracyjno-prawnej. Pomimo wielu protestów mieszkańców i kontroli na szczeblach wszelakich, w parę miesięcy Chromiec zaczął zmieniać się w wielkie śmietnisko, na którym zalęgły się szczury i unoszą się trujące wyziewy. Właściciel obiecał, że zaprzestanie tej działalności, ale stał się agresywny i wulgarny, i... nadal rozwija swój śmieciowy interes . I nikt nic nie może!
W sytuacji, kiedy niemal wszyscy Polacy wiedzą (od lipca będziemy mieli wielkie śmieciowe zmiany), że należy wrzucać posegregowane śmieci do właściwych pojemników, telewizja pokazuje nam gościa, który ma na polu pod swoim domem górę pomieszanych śmieci, zasilanej codziennie kolejnymi ciężarówkami. I nic nie może prezydent RP, premier, policja oraz inne ważne instytucje budowlane i sanitarne. Przecież to jest ośmieszanie naszego Państwa! A większość z nas jest pewna, że wystarczyłoby rozpalić ognisko ze śmieciami, a zaraz mielibyśmy lotną brygadę z bloczkiem mandatów a nawet z wezwaniem do sądu.
W przypadku sukcesu prawdopodobnie duże koszty wywozu tego śmietnika na inny teren poniosą tamtejsi obywatele, bo przecież nasze demokratyczne państwo jest zbyt szlachetne, aby rozliczyć się z cwaniakiem. Aby było uczciwie, to za ten skandal powinien zapłacić ten facet, a jeśli będzie niewypłacalny, to instytucje, które zaniedbały problem, w tym ich szefowie ze swoich wynagrodzeń.
Nazwisko tego śmieciarskiego biznesmena przewija się w mediach, choć on sam zabronił ujawniania swoich danych, jednak media niewiele z tego sobie robią i jest to – z prawnego punktu widzenia – osobny problem ochrony danych; ciekawe, czy ten antyspołeczny obywatel pozwie media o wielkie odszkodowanie?
Przez wiele lat ciągnęła się podobna sprawa (zanieczyszczenie środowiska naturalnego na tle rabunkowych interesów osób prywatnych) – słynny i niesławny senator Henryk Stokłosa, który poza polityką zajmował się zakopywaniem padliny na polach ornych. Został skazany za to, że przez wiele lat uzyskiwał nienależne wielomilionowe umorzenia podatkowe poprzez powiązania z łapówkochłonnymi urzędnikami i sędzią poznańskiego sądu. Nazwiska łapówkarzy są pod ścisłą ochroną, a to nie wpływa na ograniczenie przestępczości tego typu – jeśli chcemy rzeczywiście walczyć z cwaniakami, to powinniśmy podawać ich dane, aby odstraszać kolejnych rodaków, którzy kombinują – co by tu jeszcze zawłaszczyć.
To także kompromitacja naszego Państwa, które łatwo sobie radzi z emerytami handlującymi pietruszką, z ulicznymi wytwórcami waty na patyku oraz z nazbyt prędkimi kierowcami, ale nie potrafi sobie poradzić z przestępcami na wielką skalę.
Sąd Najwyższy przypomniał, że w internecie nie można pisać zbyt dosadnie, ale zaraz poseł Maciej Zieliński na Facebooku próbował coś zaintonować – „Muszę zaśpiewać znaną piosenkę o PZPN bo brak mi słów na tą żenadę. J**AĆ PZPN” i czyni to bez gwiazdek, popełniając mimochodem klasyczny biernikowy błąd (tĄ-tĘ). Jego niezbyt uprzejme wezwanie do podjęcia pewnych działań wobec piłkarskiego związku mogą być uznane jako zachęta do popełnienia różnych czynów kryjących się w szerokim znaczeniu tego słowa. Czy immunitet go obroni przed karą?
SN uznał również, że osoby zajmujące stanowiska publiczne muszą mieć „grubszą skórę”, czyli muszą liczyć się z krytyką – „Nawet opinie wyrażone w sposób nieprzyzwoity, zasługujący na negatywną ocenę moralną nie powinny podlegać karze w postępowaniu karnym. Byłaby to zbyt silna retorsja, zagrażająca debacie publicznej”.
Przykład z twórczości Jerzego Urbana, który umyślił sobie, że można - w szczególności z okazji pryma aprylisu (polska wersja od ‘prima aprilis’) - wymyślać obraźliwe tekściki na temat tego czy innego polityka, np. premiera, prezydenta a pewnie i papieża (bo to tylko zależy od jego dobrego humoru) dowodzi, że nawet media o dużym zasięgu sięgają dna. A skoro sądy nie widzą w tym nic nagannego, to poprzeczki będą zawieszane na coraz bardziej paskudnym poziomie. W to medialne bagno wpisuje się muzyk, którego uniewinniono, choć podarł Biblię podczas swojego wielce intelektualnego występu przed swoimi fanami, rozrzucając strzępy kart ze sceny i nawołując „żryjcie to g...o!”, popełniając oczywiste - dla wielu obywateli – przestępstwo, czego jednak wielu sędziów jakoś nie może pojąć. Jeśli publiczne podarcie Biblii nie podlega karze, to co podlega i czego jeszcze powinniśmy się spodziewać ze strony „artystów”?
Polska Temida przeżywa kryzys - nasi niezawiśli sędziowie są coraz bardziej niezależni, ale od... rozsądku i logiki oraz od idei postrzegania dobra; z nimi Polska będzie się tylko mogła moralnie staczać.
Parę lat temu pewna pisarka zamieszczała sprośnawe kawały na znanym portalu. Przed sądem zarzekała się, że nigdy w życiu nie napisała pikantnego żartu. Komisja etyki jej uniwersytetu nie odczuwała dyskomfortu, czytając przaśne dowcipy swojej doktorantki pośród całkiem wulgarnych. Nie zajęła żadnego stanowiska (nie licząc odmówienia zajęcia się tą sprawą), choć pisarka ponadto sfałszowała tam podpis i pomówiła innego dyskutanta (przez pewien czas będącego także moderatorem – przyczyniła się do jego detronizacji w ramach zorganizowanej nagonki), że zarejestrował się jako dwie osoby (dodatkowo, nie licząc jego właściwego konta). Kiedy zainteresowany a pomówiony opisał w internecie, to pisarka udała się do dwóch sądów i sprawy te ciągną się do dzisiaj, zajmując setki godzin sędziom oraz innym instytucjom, do których trafiają artykuły dotyczące tej bulwersującej sprawy z pomyłką sądową w roli głównej.
W mediach ukazuje się sporo interwencyjnych programów i zwykle nikt nie daje spraw do sądów, choć wiele z nich być może by się i tam nadawało, bowiem - takie było stanowisko sędziego w sprawie pisarki IC692/09 - omówiono jej postępowanie bez jej zgody (nie zapytano jej o to) i ujawniono tytuł jej literacko-komputerowego dzieła, przez co ona wraz z sędzią uznali, że cokolwiek zapędzono się w krytyce. Powtórzmy zatem – w Polsce, czyli w jednym z unijnych państw, niezawisły sąd uznał, że nie wolno krytycznie omawiać postępowania pisarki, której nie wymieniono z nazwiska, ale wymieniono z tytułu jej dzieło!
Ciekawa zatem wykładnia w wykonaniu gdańskiego sądu, ale to powinno być potwierdzone przez SN, aby w przyszłości wszyscy internetowi użytkownicy wiedzieli, że nie można krytykować osób zaufania publicznego nawet bez podawania ich pełnych danych i że podanie tytułu ich książki może być uznane przez polski sąd za przestępstwo. Spostrzeżenie sędziego powinno być zapisane złotymi literami w zbiorze najcenniejszych togowych ustaleń.
Niestety, sędzia nie stanął na wysokości zadania, bowiem opierając się na znanych wykładniach powinien zbadać sprawę fałszerstwa i pomówienia oraz znieważenia określeniem ‘ohydny’ w wykonaniu pisarki (jako czyn pierwotny) i uznać, że popełniła swoje przestępstwa przed inkryminowanymi działaniami pozwanego (wszak to czyny wtórne, w ramach riposty). Prosta sprawa – jeśli rzetelny sędzia bada sprawę pomówienia, to powinien ustalić źródło konfliktu, czyli pierwszy bezprawny czyn dokonany przez jedną ze stron. Nie uczynił tego! Powinien oddalić sprawę, ponieważ słuszna i stonowana krytyka jest dopuszczalna przez Konstytucję RP 1997 oraz przez prawo prasowe. Mógł nie znać późniejszej wykładni SN dotyczącej osób publicznych, które powinny mieć grubszą skórę, ale przecież powinien dostrzec, że w tym kierunku zmierzają interpretacje w Unii Europejskiej. Nie zauważył?
Nie bardzo wiadomo, dlaczego tygodnik „Wprost” postanowił napiętnować akurat tego a nie innego słynnego Polaka - Wojciecha Fibaka, naszego ongiś najlepszego tenisistę, ale tak uczynił. Pytanie – czy to zgodne z polską tradycją dziennikarską? A może właśnie narodziła się nowa tradycja? A co z etyką? I co na to prawnicy? A może jest to normalne działanie dziennikarzy? Kto to oceni? Sąd czy etycy dziennikarstwa? Zapowiada się ciekawa rozgrywka z udziałem obu stron.
Prawdopodobnie 95% bogatych panów kombinuje co by tu jeszcze młodego ugryźć na stare lata, czyli wziąć na swój grzeszny ząb (a nawet ‘na swojego grzesznego zęba’) lub się mniej lub bardziej niewybrednie zabawić, zwykle w gronie przyjaciół o podobnym materialnym statusie. Prawdopodobnie tyleż samo młodych pań nie widziałoby większych przeszkód, aby podreperować swój - cokolwiek skromny - budżet kosztem opisanych panów, którzy nie bardzo wiedzą, co począć z tak wielką kasą, której przecież nie wezmą w swą najdalszą podróż, i poczynają sobie jeszcze, skoro mogą albo są przekonani, że mogą. Coraz więcej rodziców młodych dam podchodzi do tego procederu ze zrozumieniem, zaś z oczywistych względów bywają poważne kłopoty z uzyskaniem opinii od rodziców podstarzałych bogaczy.
Gdybym był redaktorem Latkowskim, to już w 2009 (4 lata przed tenisistą) otwartym tekstem opisałbym pisarkę Chomuszko, która na jednym ze społecznościowych portali pozamieszczała szereg pikantnych żarcików pośród całkiem wulgarnych oraz że błędnie uznała, iż ktoś tam zarejestrował się na dwa nazwiska, tworząc dodatkowe konta, z których ją postponował. Niejako przy okazji owa pisarka sfałszowała podpis (a jakie to jest poważne przestępstwo, pisarka - jako mistrzyni komputerowej księgowości - doskonale powinna wiedzieć), zatem opisałbym - jako ów redaktor naczelny „Wprost” - zarówno owe dwa pomówienia, jak i owo fałszerstwo. Sprawa byłaby znana na całą Polskę i w całkiem inny sposób potoczyłaby się przed naszą Temidą.
Najprawdopodobniej owa pani w takiej sytuacji nie oddałaby sprawy swojego rzekomego naruszenia czci (o które sama tam zaskakująco kiepsko dbała) i nie ośmieszałaby się wędrówkami po dwóch sądach, jednak nie byłem wówczas (i nie jestem teraz) redaktorem naczelnym, zatem polska Temida zajęła się jej sprawą w sposób całkiem amatorski - na podstawie manipulacji adwokata Kolankiewicza sędzia Midziak uznał, że omówienie (krytyka) działalności pisarki w internecie było naganne. Ponadto niedowidzący sędzia dopatrzył się w artykule o anonimowym nałogowym pijaku a pisarzu, wizerunku samej pisarki (aż tak są podobni do siebie?), a jednocześnie w dalszym ciągu wykazał się brakiem rozumienia tekstu po polsku – uznał, że pisarka nie zachowywała się niegodnie i nieuprzejmie, mimo oczywistych dowodów jej niestosownego postępowania. Ponieważ ten sędzia zajmuje się ponadto w izbie morskiej wypadkami na morzu, zatem niech zajmuje się tym, co potrafi, bowiem prowadzenie spraw w dziedzinie internetowego pomawiania jakoś mu nie leży – ciekawe, czy jeszcze spaprał jakąkolwiek inną sprawę...
Zatem - gdybym był Latkowskim i miał możliwość pisania w tygodniku, to opisałbym nawiedzenie pisarki oraz fałszerstwo jej adwokata i brak profesjonalizmu sędziego. Dzięki temu sprawa zakończyłaby się bardzo szybko, a tak mamy skandaliczną sprawę IC692/09 Sądu Okręgowego w Gdańsku (wyrok skazujący, brak informacji o wyroku, zatem uniemożliwienie apelacji), która jest typowym przykładem na niestaranne i nierzetelne prowadzenie procesu, w którym to powódka (a nie pozwany) - z uwagi na swoje przestępstwa - powinna być ukarana! I taka jest nasza polska Temida! Teraz nie wiadomo, kto ma odkręcić tę kuriozalną sprawę.
Jako szef „Wprost” upubliczniłbym wygłupy doktoryzującej się pisarki oraz ośmieszyłbym zarówno jej adwokata oraz sędziego, którzy nie mają pojęcia o prawie prasowym i nie wiedzą, jakie tematy i w jaki sposób można omawiać w mediach (w unijnych mediach, bowiem Polska należy do Unii, o czym wielu raczy zapominać), jak również komisję etyki jednej z trójmiejskich uczelni (to na niej można zrobić doktorat jednocześnie rzucając fałszywe oskarżenia podczas produkowania swoich komentarzy w oparach własnej frywolności i cudzych wulgaryzmów). Komisja ta stwierdziła parę lat temu, że zda się na wyrok sadu, a to oznacza, że ta grupa nie ma większego pojęcia o tym, co jest moralne i dopuszczalne w świecie uczelnianych doktorantów i muszą czekać na wyrok pojedynczego sędziego, który jest – wg tej komisji - alfą i omegą. Ośmieszenia nie uniknęłaby Okręgowa Rada Adwokacka w Gdańsku, która obiecała zająć się sprawą adwokata pisarki, ale nie dotrzymała swej obietnicy – zrobiła ze swej gęby klasyczną cholewę. TVP nie czekała na wyrok sądów – parę dni po wydaniu rzeczonego numeru „Wprost” zerwano współpracę ze wspomnianym tenisistą. Skoro polskie komisje i rady nie są w stanie ocenić czynów naszych obywateli, czekając na wyroki pojedynczych sędziów, którzy nie są jakimiś wybrańcami Boga i przecież nie gwarantują idealnych ocen (każdy sędzia w tej samej sprawie może wydać nieco inny wyrok), to może je zlikwidujmy? Są tylko po to, aby sobie figurować w statystyce i aby sobie premie rozdawać?
Pisarka nie powinna, choć mogła błędnie ocenić moje artykuły (jako naruszające jej honor), bowiem każdy ma inny poziom wrażliwości, ale już jej adwokat, sędzia, komisja etyki i rada adwokacka powinni doskonale wiedzieć, o czym można pisać w internecie w aspekcie prawa prasowego. Nie znają tego prawa, mają kłopoty z etyką w omawianej kwestii i teraz sami się ośmieszyli (żeby nie rzec – skompromitowali) i będą nadal ośmieszani i to w tak prostej sprawie... Jak nazwać adwokata, który w ostatecznym przedsądowym wezwaniu zażądał nie tylko przeprosin i skasowania w internecie moich tekstów, ale także bezwarunkowego wpłacenia w ciągu tygodnia 20 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia? Jak nazwać tego prawniczego kuglarza, który tamże pisze, że głoszone przez mnie twierdzenia, sformułowane opinie fakty nie zostały oparte na prawdzie? A skąd ten kauzyperda wie, na czym je oparłem? Ma jakieś lepsze dane ode mnie, czyli od osoby, która doskonale wie, że nie pisała jako Kawalec? Ten prawnik został przekonany przez pisarkę do tej bzdury i resztę swoich działań podporządkował tej prawdzie. Dał się wpuścić w bagno i teraz nie bardzo wie, jak z niego się wygrzebać – do końca życia będzie przeklinał dzień, w którym wziął te sprawę, a przecież dostał ode mnie bogatą dokumentację, w tym wyraźne sugestie, że nie pisałem jako Kawalec, zatem dlaczego się połaszczył na tę sprawę?
Otóż oświadczam po raz kolejny – wszystkie moje wypowiedzi zostały oparte na prawdzie, zaś opinie zostały przez mnie sformułowane w sposób krytyczny, lecz kulturalny i prawnie dopuszczalny, natomiast pisarka, będąc pewna, że obrażałem ją jako Kawalec, rozsierdziła się i wznieciła dwie sprawy sądowe. Wprawdzie w sprawie cywilnej sędzia nie rozpatrywał bycia przez mnie Kawalcem, ale cała afera właśnie od tego posądzenia się wzięła – gdyby nie błędne przyjęcie przez pisarkę, że pisałem jako ta osoba, to by nie było całego zatargu i biegania po sądach! Przecież pisarka spieniła się tylko dlatego, że uznała mnie za Kawalca! A sędzia – przyznając, że nie wziął owej sprawy pod uwagę oraz fałszerstwa podpisu – dodatkowo skompromitował siebie oraz niezawisłość i obiektywność sądu, za co powinien mieć wszczęte postępowanie dyscyplinarne.
Adwokat tamże poinformował mnie, że „dobro osobiste, jakim jest dobre imię i nienaganna opinia osoby publicznej, jaką jest wykładowca i pisarz bezsprzecznie podlega ochronie”, zapominając, że właśnie osoby publiczne mogą być w mediach krytykowane śmielej – niech zapozna się z publicznymi krytycznymi ocenami osób publicznych w ostatnich latach oraz z wyrokami sądów wyższej rangi. Mało tego – sama pisarka w sądowym piśmie zaznaczyła, że chce być traktowana jako osoba publiczna.
I ciekawe o jakim dobrym imieniu pisarki adwokat wspomina? Dobrym podczas pisania głupawych a wulgarnawych żarcików? Dobrym, kiedy wnosiła o zdjęcie mnie z funkcji moderatora? Dobrym, kiedy oświadczyła, że woli rozmawiać z (jakże wulgarną) młodzieżą, niż ze mną? Dobrym, kiedy poszydziła sobie z przysięgi studenckiej? Dobrym, kiedy dosadnie pożartowała sobie z prawników? Dobrym, kiedy sfałszowała podpis i pomówiła mnie o założenie dwóch lewych kont? Czy adwokat i sędzia to istotnie kompetentne osoby togowego świata? Czy istotnie należy opublikować na kolejnych portalach całą dyskusję z udziałem pisarki, aby wielu czytelników mogło zapoznać się, w jaki pikantny sposób spędzała wolny czas polska pisarka a wykładowczyni, dbając nie tylko o swoje tzw. dobre imię, ale także o cześć Uniwersytetu Gdańskiego, na którym się doktoryzuje? A ponieważ język polski nie jest światowy, to może pokusić się o przekład na język bardziej światowy?
Na pozornie legalnej drodze prawnej pisarka wespół z adwokatem chcieli w sposób bezwarunkowy wyłudzić 20 tysięcy złotych, stawiając pisemne a urzędowe ultimatum, zaś inny użytkownik (internetowy kolega pisarki) portalu poszedł jeszcze dalej – chciał nieco wcześniej 50 tys. zł (zatem na początku 2009 chciano ode mnie 70 tys. zł – może i tym aspektem zajmie się nasza Temida?). Obie te osoby komunikowały się ze sobą i ustalały wespół szczegóły swoich działań.
Oto jego emajlowe pisma do mnie (1 lutego 2009) –
Szanowny Panie Mirku […]
Uważam, że bezpodstawnie przekroczył Pan wszelkie dopuszczalne przyzwoitością i przepisami prawa granice.
Ponieważ Joasia jest moją dobrą przyjaciółką*, uprzejmie proszę o niezwłoczne usunięcie tych wpisów. W przeciwnym wypadku będziemy żądać od Pana 50.000 PLN odszkodowania, tytułem bezpodstawnego, niezgodnego z prawem, naruszenia dóbr osobistych. Mam też kilka innych pomysłów, jak rozwiązać ten problem i Pana ukarać, ale o tym się Pan przedwcześnie nie dowie.
A czy jestem skuteczny? Chyba tak. Wszak jestem zodiakalnym Skorpionem. Pewnego dnia namówiłem pewną Panią (ale to nie była Joasia)** do interwencji u adminów n-k oraz sam napisałem pismo do adminów n-k.
I następnego dnia już nie był Pan moderatorem...
Wyrażam nadzieję, że ja i ta Pani** się do tego przyczyniliśmy.
Uprzejmie proszę o informację zwrotną, potwierdzającą usunięcie w/w wpisów lub potwierdzającą nie usunięcie w/w wpisów ze wszystkimi idącymi za powyższym konsekwencjami.
Licząc na pozytywne rozpatrzenie mojej propozycji i polubowne załatwienie sprawy oraz puszczenie w niepamięć animozji z przeszłości.
Z wyrazami szacunku
Dominik Langner
oraz
Szanowny Panie Mirku, Dziękuję Panu za darmową reklamę na Salon24.
Szkoda tylko, że w przeciwieństwie do innych opisywanych przez Pana osób, nawet nie był Pan uprzejmy podać przynajmniej moich inicjałów (a taką mi Pan robi wspaniałą reklamę, że się chyba od kobiet teraz nie opędzę). A jak Pan tak już lubi robić komuś darmową reklamę, to uprzejmie proszę o informację na wszystkich Forach***, na których się Pan tak mocno udziela, że: w miesięczniku „Inżynieria i Budownictwo” nr 9/2008 (str. 501-504) byłem uprzejmy napisać artykuł „Betonowanie wielkiej płyty fundamentowej budynku kotłowni w BOT Elektrownia Bełchatów SA”. Artykuł ten mówi o przygotowaniach, projekcie, betonowaniu i problemach, które należało rozwiązać związanych z tym betonowaniem oraz przedstawia wyniki badań w trakcie i po betonowaniu. W 138 h zabetonowaliśmy 27141 m3 co oznacza, że było to największe w Polsce betonowanie płyty fundamentowej i jedno z największych tego typu w Europie i na Świecie. Za darmową reklamę z góry dziękuję.
P.S. Jak Pan widzi, niektórzy absolwenci PG zamiast tylko „niszczyć” i „jątrzyć” są konstruktywni i tworzą. Szkoda, że Pan nie rozumie na czym polega zawód inżyniera. W sumie to jest mi Pana szkoda trochę...
Pozdrawiam serdecznie
Dominik Langner
* - szczęśliwie się pobrali; można powiedzieć, że oboje dzielnie i twórczo działali na ‘najdowcipniejszym z wątków’ i tę znajomość w sympatyczny sposób uwieńczyli
** - tak, można się domyślić, że to pisarka, czyli bohaterka całej afery
*** - niniejszym spełniam uprzejmą prośbę o darmową reklamę pana Dominika, rekordowego płytowego polskiego wysoko wykwalifikowanego betoniarza.
Jeden poważny błąd gdańskiego sądu, a teraz latami są prowadzone kolejne procesy. I tak się u nas pracuje – jeden błąd popełniony w ulicznym wykopie, to lata dyskutowania i orania, betonowania i układania wodociągów, kanalizacji oraz drogi, czyli ciągłego poprawiania (a to szosy, a to pasa lotniska, a to stadionu, a to okrętu wojennego). Coś, co można było zrobić za pierwszym razem, przerabiane jest latami – nie dziwota, ze polskie sądy są przeładowane sprawami wszelakimi a polscy budowlańcy poprawiają swoje błędy i pokrywają swoje szwindle nie wytwarzając nowych dóbr. Z takim podejściem trudno będzie dogonić zachodnią część Unii Europejskiej...
Każdy może otrzymać płytę z kopiami wypowiedzi uczestników portalu oraz z pismami sądowymi paru procesów toczonych przez pisarkę. Płyty te zostały złożone w sądowych aktach. Każdy może wypracować własną opinię na temat nerwowości, egzaltacji i nawiedzenia pisarki, manipulacji jej adwokata oraz amatorszczyzny sędziego. Na podstawie owej płyty każdy może napisać swój artykuł na temat głupoty, arogancji, bezmyślności, amatorszczyzny paru obywateli na tle togowej polskiej sprawiedliwości.
Pisarka sugeruje podanie wyroku do powszechnej wiadomości – no to się niebawem doczeka.
Jeśli pan Latkowski może publikować swoje artykuły oparte na prawdzie, to każdy obywatel wolnej Polski może to czynić, zwłaszcza jeśli artykuły oparte są nie tylko na prawdzie, ale na kuriozalnych zachowaniach kilkorga – wszak inteligentnych - naszych rodaków.
Może w końcu Temida prześledzi moje teksty ze stycznia i lutego 2009 i spokojnie oceni – w którym miejscu i kiedy popełniłem przestępstwo zniesławienia przekraczając granice prawa prasowego na tle znanej praktyki stosowanej w naszych i unijnych mediach. Jeśli uzna, że popełniłem (po wykreśleniu tekstów napisanych przez dwie osoby uznawane przez pisarkę jako moje drugie i trzecie ja oraz artykułów, które jej nie dotyczą), to natychmiast przeproszę pisarkę Chomuszko.
Nie jestem Sylwestrem Latkowskim, ale niewykluczone, że zainteresuję naczelnego „Wprost” opisanym tematem, i to wprost, bez owijania w cokolwiek. Obecnie publikuję jako dziennikarz AferyPrawa.eu i jeśli jakikolwiek rodak spotkał się z togową głupotą, to zachęcam do opisania swojej sprawy i do zamieszczenia na AP.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo