Powracamy znowu do smutnego tematu Polonijnych Zakładów Naukowych w Orchard Lake, w stanie Michigan, USA. Z najnowszych sprawozdań podpisywanych przez dyrektora tzw. Misji Polskiej, Marcina Chumięckiego, wydawać by się mogło, że ten religijny – w założeniu fundatora – i etniczny ośrodek przeżywa największy rozkwit w swoich dziejach, zwracając na siebie uwagę nie tylko polskich instytucji w kraju, zawsze łasych na polskie zbiory i gotowych do ich przejęcia, ale także amerykańskich, wśród nich nawet Białego Domu. Co prawda, sformułowania tego łabędziego śpiewu na temat własnych osiągnieć misji Chumięckiego są bardzo mętne i często trudne do zrozumienia. Nie przeszkadza to w ich rozpowszechnianiu wśród słabo zorientowanej tymi wszystkimi przechwałkami polskiej emigracji i Polonii, które przyjmują je często w swojej naiwności za prawdę.
Niedawno w Orchard Lake gościła pani minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Małgorzata Omilanowska (sprawująca swój urząd od 2014 r.). Wygłosiła ona krótkie przemówienie, którego większość zebranych nie mogła dokładnie usłyszeć ze względu na fatalną akustykę pomieszczenia Galerii, gdzie impreza się odbywała.
Pani Omilanowska nie poświęciła zbyt wiele uwagi przybyłym, trudno było zauważyć jakąkolwiek jej fascynację czy głębsze zainteresowanie tym ośrodkiem Polonii. Szkoda było może pieniędzy i czasu na całą tę imprezę. Kanclerz Thomas Machalski demonstracyjnie prezentował zebranym jakieś odznaczenie. Za to dyrektor Misji dwoił się i troił pstrykając fotografie. Podobnie, jak pewien żałosny grafoman z Chicago kolekcjonuje nagrody literackie i wycinki prasowe pochwalnych recenzji o sobie, tak dyrektor Misji Polskiej tworzy portfolio swoich fotografii z wielkimi i możnymi tego świata, czasami nawet przebrany w ruską czapę z czerwoną gwiazdą. Na tych fotkach nie brakuje nawet prezydenta George’a W. Busha, Lecha Wałęsy, ś.p. Marii Kaczyńskiej, do których dyrektor się dołączał, by udowodnić potem, że był z nimi za pan brat. Wszystko to ma wskazywać na międzynarodowe powiązania wspomnianego urzędnika Misji Polskiej.
Po zasięgnięciu informacji w zaprzyjaźnionych redakcjach dowiedzieliśmy się, że ich redaktorzy nie mieli pojęcia o wizycie polskiej pani minister w Zakładach Naukowych w Orchard Lake. Wydaje się, że tylko wtajemniczeni tę wiadomość otrzymali. Co na to p. Konrad Zieliński z konsulatu w Chicago, częsty gość w Orchard Lake? Czyżby nie posiadał listy gazet polskich w swoim okręgu? Skąd ta konspiracja i zaniedbania?
To, że ktoś przyjechał, niewiele znaczy i niczego nie zmieni. Ot, przyjechał, wyjechał. Kropka. Gorzej jest z tak zwanymi kustoszami czy archiwistami, bo oni przyjeżdżają, często ze współmałżonkami czy dziećmi i wyjeżdżają, a po ich wyjeździe dowiadujemy się o zaginięciu takiego czy innego eksponatu. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć archiwistę z Łodzi, Pawła Pietrzyka, tytułowanego przez dyrektora Misji Polskiej niesłusznie „profesorem”, który, nie wiadomo jakim legitymując się doświadczeniem, odwiedza ośrodki polonijne od Stanów Zjednoczonych po Australię. Ponoć delegowany jest przez dyrekcję naczelną Archiwów Państwowych w Warszawie. Paweł Pietrzyk zajmował się w Orchard Lake również kolekcją Listów Królewskich, które, na wyraźne zlecenie b. kanclerza Zakładów, ks. Timothy Whalena, musiał udostępnić mu twórca Archiwów w Orchard Lake - ks. prałat dr Roman Nir. W rezultacie owej „inwentaryzacji” pana Pietrzyka zaginął bezcenny autograf listu króla Jana III Sobieskiego. Los tego dokumentu do dzisiaj nie został wyjaśniony, pomimo licznych zapytań prasy polonijnej. Należy tu nadmienić, iż Pietrzyk zajmował się również archiwami Instytutu Piłsudskiego, na które od dawna ma nieukrywaną chrapkę Warszawa.
Ostatnio, w rozmowie telefonicznej, następca kanclerza T. Whalena, ks. Thomas Machalski oświadczył współpracownikowi „Gwiazdy Polarnej”, że oddany do ekspertyzy obraz Marca Chagalla okazał się być kopią. Opinię tę, jak z naciskiem stwierdził ks. Machalski, wydali „znawcy”. Natomiast, wszystkie zajścia, jakie kilka lat temu miały miejsce w Orchard Lake – łącznie z wizytami detektywów, policji i nachodzeniu ludzi w ich prywatnych mieszkaniach – były tak dawno, że, w jego przekonaniu, nie warto do nich wracać.
Czy rzeczywiście, księże kanclerzu? Przecież sprawa z Chagallem najwyraźniej wskazuje na to, że istnieje podejrzenie o popełnieniu przestępstwa i jest konsekwencją nie załatwienia starych spraw. Mówimy o możliwości przestępstwa – kradzieży obrazu o wysokiej wartości artystycznej i rynkowej.
Podobnie stało się w przypadku rysunku „Pieta Polska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego, który to rysunek przez Orchard Lake wypożyczyło z prywatnej kolekcji. Pomimo upomnień właściciela, Orchard Lake milczy i obrazu nie oddaje. A przecież sam twórca tego rysunku mieszka w New Jersey, jest profesorem słynnego Princeton University, i łatwo sprawdzić, komu ten obraz podarował. To dzieło znajduje się, na zasadzie nieprawnego zawłaszczenia, w Archiwum Polonijnym do dzisiaj.
Przewidywał wizjonersko podobne sytuacje rezydujący od lat w Orchard Lake artysta-rzeźbiarz oraz konserwator dzieł sztuki, twórca i kierownik tamtejszej Galerii, śp. Marian Owczarski, który zadręczony został – za milczącym przyzwoleniem kierownictwa Zakładów Naukowych – przez Marcina Chumięckiego, dyrektora Misji Antypolskiej, jak określał tę instytucję Owczarski.
Jesteśmy w posiadaniu dokumentów, w których zmarły wyraźnie wskazuje na osoby swoich prześladowców. Nazwiska tych ludzi figurują również w pozwie sądowym, wystosowanym po śmierci Owczarskiego przez jego prawników pod adresem Orchard Lake.
W wywiadzie radiowym, przeprowadzonym przez red. Jerzego Różalskiego Marian Owczarski powiedział („Polskie Rozmaitości”, 13 czerwca 2009):
Ks. infułat Milewski pojechał do Buffalo i od pani Yanik przywiózł Chagalla […]. Po podarowaniu, ja ten obraz trzymałem w Galerii. Jak przyszedł ksiądz kanclerz [Whalen], było to siedem lat temu, to chciał go sprzedać, bo chciał zamienić to na gotówkę. Więc ja zrobiłem wywiad i dowiedziałem się z archiwów państwowych, że obraz ten, choć był własnością Goldberga, to później cała jego galeria przekazana została do muzeum etnograficznego we Lwowie. Ze Lwowa urząd niemiecki, Arbeitsamt w Lublinie, wziął sobie do dekoracji [biura] tego Chagalla i na tym jest stempel lubelskiej guberni i tam jest numer katalogowy i to pozwoliło na to, że obraz ten mógł być sprzedany. […] Mam kopię elektroniczną – jest to „Artysta i jego muza” Chagalla. Bardzo dobry obraz, tempera i akwarela. I to jest ciekawe”.
Chcielibyśmy tu nadmienić, że powyższe słowa powiedział artysta-rzeźbiarz, który całe swoje życie poświęcił na konserwację i odrestaurowywanie dzieł sztuki. Ostatnie, jakże benedyktyńskie dzieło renowacyjne, to praca nad rzeźbą w drewnie „Madonna z Dzieciątkiem i Aniołami”, którą Marian Owczarski ocalił od zniszczenia po wyrzuceniu jej przez okno w jednym z opuszczonych kościołów w Detroit.
Artysta wyraził również w rozmowie z red. Jerzym Różalskim swoje zaniepokojenie nasilającymi się wizytami ludzi z komunistycznych i post-peerelowskich urzędów:
„W ciągu ostatnich czterdziestu lat reżimowy rząd w Polsce komunistycznej próbował dotrzeć, dostać się, do zbiorów orczardlejkowskich ze względu na to, że to ich z wielu względów interesowało. Że, a nuż jest tam coś na nich w tych zbiorach albo oni mogą użyć czegoś przeciwko komuś. I tego wszystkiego chronił ksiądz Roman Nir. Nie pozwalał każdemu, byle komu, przychodzącemu z Polski, na grzebanie w Archiwach. Natomiast ksiądz Whalen zaprosił najpierw człowieka, który zajmował się komunistycznymi archiwami w Łodzi. Ten zaczął grzebać, robić swoje porządki, robić spisy i rejestry, których nie udostępnił ani księdzu Nirowi, ani kierownictwu Orchard Lake. On nawet w początkowej fazie zabronił – zrobił copyrights! – że nie wolno nic używać nikomu bez jego zgody. To już jest bezczelność po prostu. Ignorancja tych, którzy mu pozwolili na takie działanie, A potem przyjechała pani, która miała oglądać albumy kościelne, a ona zatrudniła pana Chumięckiego i ten przez dwa czy trzy tygodnie robił fotografie wszystkich dokumentów, które do niej nie należały, i które do niego nie należały, a które są własnością Orchard Lake. I on to wszystko jej przekazał. To jest po prostu zbrodnia i kradzież tego, co prawnie należy do Orchard Lake. Przecież te zbiory są własnością Polonii. I te zbiory powinny służyć Polonii. A jeżeli dochodzi do tego, że są ludzie, którzy robią, co chcąz tym, to jest nie w porządku. Oczywiście, że są ludzie tacy, którzy przyjeżdżają z Polski, którzy są autentycznie zainteresowani, bo niszczeją zbiory, dlatego, że nie ma pieniędzy na ich utrzymanie, ale również są ludzie, którzy mają w tym interes. Ja nie wiem jaki. Trudno mi powiedzieć, jaki interes ma ktoś tam z ministerstwa, jeżeli on nie zna się na tych rzeczach polonijnych. Oni są niezainteresowani polonijnymi sprawami od strony Polonii. Ani religijnymi. Oni sobie nie zdają sprawy z tego, że ten ksiądz Nir, który był przez trzydzieści lat pracującym nad Archiwami Orchard Lake, był jednocześnie jedynym człowiekiem, który zajmował się zbiorami na temat katolickiej religii w Stanach Zjednoczonych. Żaden z komuchów, czy postkomuchów obecnych, się tym nie interesuje, a to jest bardzo ważna sprawa, bo nikt nie wie nic więcej na temat zbiorów, jakie są w Orchard Lake, na temat religijnych spraw w Ameryce. Polskich, religijnych – kto dziś może więcej powiedzieć? Tylko on. Nikt go nie pytał o to. Dlaczego? Bo są niezainteresowani. Są zainteresowani czymś innym. A czym? Nie wiem. Może Ty się dowiesz…”
*
Nie tylko Marian Owczarski miał poważne wątpliwości co do szczerości i uczciwości najeżdżających emigrację „fachowców” z Polski. Wielokrotnie zwracał się do polskiej prasy emigracyjnej z rozpaczliwymi apelami o pomoc, aby zatrzymać ten proces.
Praktycznie, na krótką jedynie metę, potrafił oprzeć się tym najazdom z Polski Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Ale ostatnio tenże Instytut – dawna placówka Jędrzejewicza, Budnego, Katelbacha, Korczyńskiego, Frylinga – zatrudnił archiwistę z Łodzi tegoż samego Pawła Pietrzyka, który wcześniej zajmował się inwentaryzacjami państwowych gospodarstw rolnych. Czyżby zarządzający Instytutem Piłsudskiego nie potrafili znaleźć archiwistów zamieszkałych w USA, członków naszej grupy etnicznej?
Nie jest prawdą, że Marcin Chumięcki przedstawił śp. Marianowi Owczarskiemu plan uporządkowania Galerii. Tego nie było i świadczą o tym wszystkie wypowiedzi zmarłego dyrektora tej placówki. Owczarski uważał Chumieckiego za nieuka i ignoranta, człowieka reprezentującego czyjeś pokrętne interesy. Podobnie myśli do dzisiaj wielu obserwatorów zajść w Orchard Lake. Podobnie myślimy i my.
No, i mamy niespodziankę – najcenniejszy eksponat Galerii – autentyczny obraz Marca Chagalla okazał się być kopią! Ciekawe, bardzo ciekawe! Może rzeczywiście w tym konkretnym wypadku kanclerz Zakładów Naukowych powinien powiadomić policję o możliwości popełnienia przestępstwa? Ten obraz podarowany był Polonii amerykańskiej, stanowił naszą wspólną własność. Jakże prorocze okazały się słowa, które padły w wywiadzie na temat Orchard Lake, zamieszczonym w „Kurierze” w Chicago („Kurier” 2009 nr 60 z dnia 23 marca) :
„Pytanie redakcji : Słyszałem lepszą rzecz: otóż w sypialni kanclerza, ponoć pod łóżkiem (!) przechowuje się dzieło samego Marca Chagalla…
Odpowiedź: Nie wiem, czy pod łóżkiem i nie mogę tego potwierdzić, bo w sypialni kanclerza Whalena nie bywałem, wiem natomiast od dyrektora Misji, p. Marcina Chumięckiego, że akurat ten obraz tam się znajduje, a w Galerii go nie uświadczysz. Jest to dar pewnej zamożnej pani, która to dzieło sprezentowała Zakładom Naukowym. Chumięcki przesłał mi zresztą fotografię tego obrazu. Chętnie udostępnię ją Czytelnikom pisma. Będzie to w pewnym sensie zabezpieczeniem tego dzieła w Orchard Lake. Różne rzeczy już w życiu widziałem. Chagall, przechowywany w określonym przez dyrektora Chumięckiego miejscu, wart jest dzisiaj około 300 tys. dolarów. Przecież za te pieniądze można pojechać wiele razy na narty do Szwajcarii czy wakacje w tropiku. Obym był fałszywym prorokiem, ale już życie pisze scenariusz: upłynie kadencja kanclerza, ktoś zawieruszy obraz, winnych się nigdy nie znajdzie, a obrazu również… Zresztą, to nie koniec całej sprawy: hojna kolekcjonerka chciała przekazać więcej obrazów do Orchard Lake. Dano szczególny wyraz radości na tę wiadomość: Jak to dobrze, sprzedamy te obrazy i zyskamy dodatkowe fundusze na cele szkół. ‘Czy nie sądzi ksiądz’ – miała odpowiedzieć na tę arogancką propozycję z głębokim rozsądkiem ofiarodawczyni – ‘że ja też wiem, gdzie mogłabym sprzedać moje zbiory?’ I kolekcję podarowała komu innemu. Na pewno zresztą słusznie. Przysłowia są mądrością narodu, a jedno z nich mówi, że nie należy rzucać pereł przed wieprze”.
I stało się. Już wiemy, że dzieło Marca Chagalla, najcenniejszy obiekt Galerii Zakładów Naukowych, to „nic nie warta kopia”. A my widzieliśmy to dzieło, kiedy jeszcze wisiało w Galerii Orchard Lake, strzeżone jak oko w głowie przez Mariana Owczarskiego. Widzieliśmy teżelektroniczną kopię, którą pokazywał nam zmarły artysta podczas ostatniego z nim spotkania. Nie wierzymy, że oryginał się odnajdzie. Ktoś prawdopodobnie wziął zań grube tysiące dolarów. Wiemy natomiast, kto sprawował nad nim pieczę ostatni i kto ponosi za tę stratę odpowiedzialność. Jest nim były kanclerz Timothy Whalen, kapłan diecezji Pittsburgha, jedyny w historii Zakładów Orchard Lake niepolski i nie znający języka polskiego kanclerz Zakładów Naukowych. Tam kierować będziemy nasze skargi.
Kościół się zmienia w okresie pontyfikatu papieża Franciszka. Nie wszystko uda się zamieść pod dywan. Dlatego domagamy się od obecnego kanclerza, Thomasa Machalskiego, aby wreszcie na serio potraktował swoje obowiązki i podjął akcję w celu wyjaśnienia kradzieży obrazu Chagalla i zaginięcia listu Jana III Sobieskiego.
Za ten drugi z kolei wypadek – zaginięcia ważnego dokumentu – odpowiedzialny jest Paweł Pietrzyk, który ostatni miał go w rękach. A przysłany tu został przez Dyrekcję naczelną Archiwów Państwowych w Warszawie! Nic dodać, nic ująć! Pamiętajmy! Tylko winni milczą. Pietrzyka wielokrotnie zapytywano w sieci internetowej o tę sprawę.
Jedyną odpowiedzią była wymowna cisza.
Oskarżamy też te wszystkie polonijne media – przede wszystkim – „Tygodnik Polski” Alicji Karlic z Detroit – które z uporem godnym lepszej sprawy pomijały milczeniem czy szerzyły niezgodne z prawdą wieści na temat zajść w Orchard Lake. Mają bowiem one duży wkład w dzieło dozorganizacji i dezinformacji naszej grupy etnicznej. Jakże to dziwne, że nic na ten temat nie pojawiło się w polskojęzycznej prasie w Detroit.
Autorzy tekstu:
Edward Dusza
Jacek Hilgier
Mirosława Kruszewska
Mariusz Szajnert