„Turcja to konający człowiek. Możemy dążyć do zachowania jej przy życiu, ale to się nam nie uda. Ona powinna umrzeć i umrze…”
Mikołaj I
Państwo tureckie w XIX wieku rzeczywiście mogło sprawiać wrażenie konającego człowieka. Słabe, przeżarte korupcją, niezdolne do wewnętrznych reform robiło wrażenie, jakby miało się zawalić. Odczucia te potęgowały nieustanne porażki militarne ponoszone w starciach z europejskimi potęgami, a zwłaszcza Rosją. Nie była również w stanie zapobiec wybiciu się Grecji na niepodległość. Walki toczone od 1821 roku zakończyły się porażką państwa otomańskiego m.in. dzięki interwencji mocarstw zachodnich. Klęską zakończyła się także wojna z Rosją toczona w latach 1828 – 1829. W kończącym ją traktacie adrianopolskim Porta uznawała niepodległość Grecji, a także przyznawała autonomię Serbii, Mołdawii i Wołoszczyźnie. Jeszcze większe znaczenie miał zawarty w lipcu 1833 roku w Unkiar – Iskelesi układ między Rosją i Turcją. W jego tajnej części zapisano, że Porta zamknie Cieśninę Dardanelską i Bosfor przed wszystkimi obcymi, oprócz rosyjskich, okrętami wojennymi bez względu na sytuację. Oznaczało to, jak to ujął jeden z francuskich ministrów, że Morze Czarne stawało się rosyjskim jeziorem, a sułtan jego odźwiernym.
Początkowo państwa zachodnie, zwłaszcza Anglia, przychylnie przyglądała się wzrostowi wpływów rosyjskich. Kiedy jednak zaczęły one zagrażać wręcz istnieniu Turcji, zmieniły swoje stanowisko. Wydaje się, że przełomem była Wiosna Ludów i udział wojsk rosyjskich w tłumieniu powstania na Węgrzech. Spowodował on, że zachodnia opinia publiczna zaczęła widzieć w Rosji państwo opresyjne i zacofane. Natomiast Turcja, która udzieliła schronienia węgierskim i polskim emigrantom i odmówiła wydania ich Petersburgowi i Wiedniowi, zaczęła uchodzić za ostoję liberalizmu i wolności. Były tu również bardziej przyziemne kwestie, kiedy bowiem tłumiąc węgierski zryw, dowodzeni przez feldmarszałka Paskiewicza Rosjanie wtargęli do Mołdawii i na Wołoszczyznę u wejścia do Dardaneli pojawiła się angielska eskadra.
Następnym punktem zapalnym była kwestia opieki nad miejscami świętymi dla chrześcijan w Ziemi Świętej. Sprawą tą była zainteresowana zwłaszcza Francja, która pod rządami Napoleona III, dołączyła do Anglików. Francuzi domagali się zrównania w prawach katolików z faworyzowanymi prawosławnymi. Mikołaj I nie miał początkowo nic przeciwko temu, kiedy jednak w 1852 roku w Bosforze pojawiły się francuskie okręty, by wymóc uległość Turków, zmienił zdanie. Uważał, że sprawa ta będzie doskonałym pretekstem do rozprawy z Portą a rysujący się sojusz brytyjsko – francuski jest efemerydą oraz że Anglicy i Francuzi nie zaangażują się w obronę Turcji. Utwierdziły go w tym wydarzenia w marcu 1853 roku, kiedy to zachodnie mocarstwa ostrzegły Mikołaja I, że w przypadku jego ataku nawet na azjatyckie posiadłości Turcji, stanął po jej stronie. Wagę tych not dyplomatycznych morską demonstracją siły podkreślili jednak tylko Francuzi, co utwierdziło cara w swoich rachubach. Władca moskiewski przeliczył się jednak w kalkulacjach. Państwa zachodnie, tak jak zapowiadały, stanęły po stronie Porty, zdając sobie sprawę, że na jej upadku najbardziej skorzysta Rosja, wzmacniając się niepomiernie.
Wkrótce armia rosyjska wkroczyła do Mołdawii i Wołoszczyzny, na co Turcja odpowiedziała, wypowiadając Rosji wojnę. Od początku działań militarnych zarysowała się przewaga Rosjan. Uwidoczniło się to zwłaszcza na morzu, gdzie 30 listopada 1853 roku doszło do bitwy pod Synopą, ostatniego wielkiego starcia flot żaglowych, w której turecka eskadra została unicestwiona. W Anglii i Francji ten sukces Rosji wywołał obawy, że uderzy ona teraz bezpośrednio na Bosfor i turecką stolicę, odkurzając opracowane za admirała Łazariewa plany ekspedycji bosforskiej. Ponieważ oznaczałoby to koniec wojny i walne zwycięstwo rosyjskie państwa zachodnie postanowiły włączyć się bezpośrednio do wojny, a na główny teatr swojego zaangażowania obrać rejon Morza Czarnego, uderzając na Krym i zajmując Sewastopol.
14 września 1854 roku 60000 tysięcy Francuzów, Anglików i Turków wylądowało w Eupatorii na Krymie. Przeciwko nim ruszyli Rosjanie, jednak bitwa nad rzeką Almą zakończyła się ich porażką i odwrotem. Sprzymierzeni podeszli dzięki temu pod Sewastopol i rozpoczęli jego oblężenie. Musieli jednak mieć ciągle na uwadze znajdującą się w pobliżu rosyjską armię polową, która nad Almą została pobita, ale nie zniszczona. Musieli także zdać się na swoją flotę wojenną i handlową, jako właściwie jedyne źródło zaopatrzenia i napływu posiłków. Wobec zdecydowanej przewagi na morzu Sprzymierzonych, ugruntowanej 23 wrześnie, kiedy samozatopieniu w Sewastopolu uległa Flota Czarnomorska, było to ich atutem. Rodziło jednak także problemy.
Jednym z nich była konieczność zapewnienia flocie odpowiednich portów. Tak by z jednej strony mogły one skutecznie wspierać wojska lądowe swym ogniem i zaopatrzeniem, musiały być więc położone blisko twierdzy, z drugiej by dawały bezpieczne schronienie okrętom. Wobec tego, że walki rozpoczęto jesienią, a w perspektywie oczekiwano spędzenia pod twierdzą i zimy, zwłaszcza ta druga kwestia stawała się paląca. Dotychczasowe kotwicowiska położone nad otwartą Zatoką Kalamicką nie dawały bowiem osłony przed sztormami. W rezultacie Francuzi zajęli Kazacz i Kamiesz, a Brytyjczycy Bałakławę. O ile dwa pierwsze porty, choć płytkie, miały szerokie baseny i dogodne drogi dojazdowe to wybór Anglików był fatalny. Port w Bałakławie leżał w górzystej okolicy poprzecinanej wąwozami. Dodatkowo prowadziła do niego tylko jedna nieutwardzona droga, która liczyła sobie aż 12 km, biegnąc w większości w pobliżu pozycji rosyjskich.
Rosjanie zauważyli w tym swoją szansę i postanowili zaatakować bazę zaopatrzeniową w Bałakławie. Jej opanowanie nie tylko oznaczało zniszczenie zgromadzonych tam zapasów, ale i odcinało Anglikom od dostaw. Po utracie tego punktu musieliby go albo odbić, albo zdać się na zaopatrzenie z francuskiego Kazacza i Kamiesza. Brytyjczycy również zdawali sobie z tego sprawę, utworzyli więc osobne zgrupowanie wojsk lądowych, które miało chronić Bałakławę. W ich skład oprócz angielskich wchodziły także oddziały tureckie, obsadzające najbardziej wysunięte ku rosyjskim liniom reduty.
To właśnie na Turków, a konkretnie na obrońców reduty nr 1, 25 października nad ranem spadło pierwsze uderzenie rosyjskie. Żołnierze tureccy pomimo dysproporcji sił podjęli walkę, znaczenie opóźniając postępy wrogich kolumn. Dotyczyło to jednak tylko wspomnianej reduty. Obrońcy pozostałych po prostu uciekli. Opór obrońców pierwszej reduty, udokumentowany 170 zabitymi żołnierzami na 400 broniących się, wystarczył jednak, by Brytyjczycy uszykowali się do walki. Udało się to pomimo początkowego zamieszania wywołanego poniekąd przez głównodowodzącego lorda Raglana, który zlekceważył wcześniejsze meldunki, w tym te pochodzące od szpiegów i dezerterów, o rosyjskich przygotowaniach do ataku.
Po upadku redut dostępu do Bałakławy przed prącymi do przodu Rosjanami bronił już tylko 93 szkocki regiment piechoty dowodzony przez generała Campbella oraz Dywizja Kawalerii lorda Lucana. Ta ostatnia jednostka liczyła 1500 jeźdźców zgrupowanych w dwóch brygadach: Ciężkiej i Lekkiej. Do czasu dotarcia na pole walki 1 i 4 Dywizji Piechoty to właśnie na barkach Szkotów i kawalerii miał spoczywać powstrzymania rosyjskiego impetu. Nie było to zadanie łatwe ze względu choćby na dysproporcję sił. Dodatkowo na skutek nieprecyzyjnych rozkazów lorda Raglana Dywizja Kawalerii przesunęła się w inne miejsce, zostawiając piechotę samą.
Dowodzący 93 regimentem Campbell nie spanikował. Ustawił swoich żołnierzy plus garstkę towarzyszących mu Turków na przeciwległym w stosunku do wroga zboczu wzgórza i oczekiwał ataku. Wykonała go licząca około 2500 jeźdźców kawaleryjska kolumna generała Ryżowa, złożona z huzarów i Kozaków. Ukryci Szkoci spokojnie oczekiwali Rosjan. Dopiero gdy ci zbliżyli się na około 800 metrów, Campbell wyprowadził ich na szczyt, ustawiając w podwójną linię. Wszelkie podręczniki taktyki nakazywały w takich przypadkach formować czworobok, brytyjski generał chciał jednak zwiększyć siłę ognia. Pierwsza salwa padła gdy kawaleria byli w odległości 500 metrów. Jej skutek był niewielki. Dała jednak czas na ponowne nabicie broni. Ogień otworzyła również bateria kapitana Bakera. Kiedy Rosjanie znaleźli się 300 metrów przed szkockimi liniami padła druga salwa. Tuż potem atakujący jeźdźcy odbili w lewo, chcąc zaatakować z flanki. Zamiary te zostały udaremnione przez kampanię grenadierów, którzy przegrupowali się na zagrożone skrzydło. Rosyjska kawaleria rozpoczęła odwrót. Widząc uchodzącego przeciwnika, Szkoci chcieli ruszyć za nim w tradycyjnej szarży klanowej, jednak Campbellowi udało się powstrzymać swoich podkomendnych. Walka 93 regimentu w tym momencie właściwie dobiegła końca. Przeszłą jednak do legendy armii brytyjskiej dzięki korespondentowi gazety The Times Williamowi Russellowi. W artykule poświęconym temu starciu napisał potem, że „rosyjska kawaleria szarżowała przez dolinę prosto na tę cienką, czerwoną smugę połyskującą stalą”. Fragment ten został następnie zmieniony na „cienką czerwoną linie” i wszedł do historii armii brytyjskiej, niezależnie od koloru mundurów, w jakich aktualnie walczyła.
To, że brytyjska piechota zakończyła walkę, nie oznacza, że wygasła ona zupełnie. Nadszedł bowiem czas na Dywizję Kawalerii, która ponownie znalazła się w pobliżu. Lord Raglan, obserwujący z oddalenia bitwę i widząc szarżę huzarów na 93 regiment, polecił swojej kawalerii kontratakować, by wesprzeć Szkotów. Znajdujący się bliżej lord Lucan zdziwił się tym rozkazem, widział bowiem, że szarża Rosjan została odparta. Dlatego też do akcji użył tylko Ciężkiej Brygady pod generałem Scarlettem. Lekka Brygada lorda Cardigana dostała rozkaz pozostania na miejscu. Atak ciężkiej jazdy zakończył się sukcesem, choć nie przyszedł łatwo, ze względu na kilkukrotną przewagę liczebną wroga. Walce towarzyszy bezczynnie przyglądali się żołnierze z Lekkiej Brygady, pomimo tego, że część jej oficerów apelowała do dowódcy o wydanie rozkazu do ataku i wspomożenia walczących kolegów. Lord Cardigan, prywatnie szwagier Lucana, jednak odmówił. I to pomimo sygnałów „do szarży” granych przez trębacza lorda Lucana. Ten już po bitwie, wieczorem powiedział wprost Cardiganowi, że jeśli dowódca dywizji walczy, to obowiązkiem dowódcy brygady jest go wspomóc.
Po zakończonej sukcesem szarży Ciężkiej Brygady wydawało się, że bitwa dobiegła końca. Tak się jednak nie stało, a na skutek zbiegu okoliczności doszło do epizodu, który przeszedł do legendy. U podstaw tego zbiegu leżało ówczesne pojmowanie tego, czym było zwycięstwo w bitwie. Otóż jak za czasów napoleońskich mierzono je liczbą zdobytych armat. Był to anachronizm, ale anachronizm do którego lord Raglan, pamiętający tamte czasy, był przywiązany. Widząc więc ze szczytu wzgórza Sapun manewry Rosjan w Dolinie Południowej i na tzw. Wzgórzach Nasypowych, które jego zdaniem wskazywały, że chcą oni zabrać działa, zagwożdżone zresztą przez obrońców, z redut zajętych na początku bitwy, wydał znajdującemu się w dolinie Północnej lordowi Lucanowi tzw czwarty rozkaz. Brzmiał on: „Lord Raglan życzy sobie, by kawaleria ruszyła pośpiesznie do przodu, w ślad za nieprzyjacielem i zapobiegła zabraniu przez niego dział. Może towarzyszyć baterii konnej artylerii. Kawaleria francuska po lewej. Natychmiast”.
Rozkaz Lucanowi dostarczył kapitan Lewis Nolan. Był to zdolny oficer, ale jednocześnie próżny człowiek. Dowódcę Dywizji Kawalerii uważał za ignoranta. Natomiast dowódcą Lekkiej Brygady gardził. Z uczuć tych nie czynił przy tym tajemnicy. Lucan ze swojej pozycji w dolinie nie widział jednak ani żadnych dział, ani przeciwnika. Nie widział również piechoty z 1 i 4 Dywizji, która zgodnie z tzw. trzecim rozkazem miała go wesprzeć w działaniach i która na skutek m.in. opieszałości dowódców nie nadeszła jeszcze na pole bitwy. Zgłosił swoje obiekcje kapitanowi Nolanowi, ten jednak odparł szorstko: „Lord Raglan rozkazuje, by kawaleria ruszyła natychmiast”. Lucan zapytał wówczas: „Atakować – co? O jakie działa chodzi”? Kapitan machnął wówczas ręką na wschód i rzucił: „Tam mój Panie znajduje się wróg i tam są pańskie działa”? Nie wziął jednak pod uwagę, że wykonując ten gest, wskazał niewłaściwą dolinę. Kawaleria znajdowała się wówczas bowiem u wejścia do Doliny Północnej, podczas gdy Raglanowi chodziło o podjęcie akcji, razem z piechotą i artylerią, w Dolinie Południowej i na Wzgórzach Nasypowych. Swoje uwagi co do sensu ataku, zagrożonego ostrzałem z okolicznych wzgórz, zgłosił również lord Cardigan. Jego przełożony stwierdził jednak, że taki jest rozkaz i należy go wykonać. Doszło wówczas również do ostrej wymiany zdań pomiędzy dowódcą Lekkiej Brygady, a kapitanem Nolanem, podczas której ten pierwszy wykrzyknął: „Na Boga, jeśli wyjdę z tego żywy, oddam pod sąd za to, coś pan powiedział”.
Rozpoczęto krótkie przygotowania do szarży, przeciwko jeszcze niewidocznemu, bo znajdującemu się w odległości 2 km wrogowi, doliną pomiędzy wzgórzami obsadzonymi przez Rosjan. Na czele miała atakować świeża Lekka, a za nią Ciężka Brygada. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest to akcja samobójcza. Jak to ujął jeden z oficerów 4 Pułku Lekkich Dragonów: „Dziecko zrozumiałoby, że jedziemy w pułapkę, a co dopiero dragon”! Niemniej żołnierze Brygady karnie ustawili się w szyku. Przed nimi ustawił się ich dowódca lord Cardigan. Za nim stanęło 678 jego podwładnych. W pierwszej linii 13 Pułk Lekkich Dragonów i 17 Pułk Lansjerów (czyli ułanów). W drugiej linii 11 Pułk Huzarów. I w trzeciej 8 Pułk Huzarów i 4 Pułk Lekkich Dragonów. Do ataku w szeregach Lansjerów przyłączył się z własnej inicjatywy również Nolan. Za lekką kawalerią stanęła ciężka, a wśród niej jej bezpośredni dowódca generał Scarlett i dowódca Dywizji lord Lucan.
O godzinie 11.05 wydano rozkaz ruszenia i Dywizja Kawalerii na czele z Lekką Brygadą zaczęła zagłębiać się w Dolinę Północną. W tym momencie prawdopodobnie jadący wśród Lansjerów kapitan Nolan zorientował się, że atak rozwija się w niewłaściwym kierunku. Widząc to, po przejechaniu kilkuset metrów, spiął konia i galopując przed frontem 17 Pułku, zaczął krzyczeć „w prawo”, wskazując szablą właściwy kierunek. Część 1 szwadronu Lansjerów nawet zaczęła w tę stronę odbijać, ale została zawrócona przez oficerów do szyku całej brygady. Sygnały Nolana zignorował także lord Cardigan. Prawdopodobnie było to efektem napiętych stosunków pomiędzy oboma oficerami, podkręconych dodatkowo przez wspomnianą wyżej kłótnię. Do tego kapitan próbując skorygować kierunek ataku łamał regulamin, jadąc na skos przed formacją i wyprzedzając dowódcę. Całe zajście trwało zresztą bardzo krótko, ponieważ tuż po tym, jak Nolan ruszył wzdłuż frontu atakującego oddziału, wybuchł nad nim rosyjski szrapnel, zabijając go na miejscu.
Brygada była już bowiem w zasięgu dział oraz strzelców na okolicznych wzgórzach i zaczęła ponosić pierwsze straty. Po każdej salwie jednak padały komendy do szlusowania i jeźdźcy, zbryzgani już krwią i szczątkami trafionych towarzyszy, posłusznie ścieśniali szyk. W tym momencie podążająca za lekkokonnymi Ciężka Brygada przerwała atak. Uczynił to towarzyszący jej lord Lucan, który zdał sobie sprawę, że rozpoczyna się masakra podległej mu dywizji. Od tego momentu Lekka Brygada atakowała już samotnie.
Atakowi temu przyglądali się ze Wzgórza Sapun sztabowcy w tym lord Raglan. Wszyscy byli zszokowani tym, co rozgrywało się w dolinie na ich oczach. Jeden z oficerów powiedział: „Dobry Boże, co oni wyprawiają”? Natomiast generał Busquet, który przybył na czele francuskich oddziałów, aby wspomóc Anglików, wykrzyczał: „To wspaniałe, ale to nie jest wojna. To szaleństwo”! Jednocześnie, chcąc choć trochę odciążyć szarżujących, wydał rozkaz 4 Pułkowi Afrykańskich Szaserów, by podjął atak na jedno z otaczających dolinę wzgórz.
Tymczasem Lekka Brygada atakowała dalej, przechodząc w galop i ciągle trzymając nakazany szyk. Było to zadziwiające, zwłaszcza że np. w dwóch czołowych pułkach spośród 270 kawalerzystów, w tym momencie żywych pozostało około 50 – 60. Wkrótce działa u końca doliny umilkły, ponieważ kanonierzy nabijali je kartaczami. Kiedy jeźdźcy znaleźli się 50 metrów przed nimi padła salwa, zmiatająca pierwsze szeregi atakujących. Tuż po niej ocaleli, ciągle z galopującym na przodzie lordem Cardiganem, wpadli pomiędzy armaty i po krótkiej walce z ich obsługą zdobyli je. Ukazał się wówczas cały bezsens ataku. Zdobywców było bowiem zbyt mało, żeby utrzymać działa, nie mówiąc o ich zaciągnięciu ku własnym liniom. Teraz po tym niespodziewanym sukcesie groziła im całkowita zagłada ze strony Rosjan, którzy ochłonęli i z kilku stron, dysponując miażdżącą przewagą liczebną, rzucili się odbijać armaty. W tej sytuacji resztki Brygady rozpoczęły odwrót tą samą drogą, która przed chwilą wykonano atak. I była to ponownie droga przez mękę. Ostrzeliwani przez rozmieszonych na wzgórzach rosyjskich piechurów ponosili kolejne straty. Wielką pomocą w tym odwrocie okazała się akcja podjęta przez francuskich Afrykańskich Szaserów, która zaangażowała w walkę część wrogich oddziałów.
Wkrótce resztki Brygady zaczęły docierać do własnych linii, czyli pozycji Ciężkiej Brygady, gdzie każda grupa ocalałych, była witana owacjami i wiwatami. Entuzjazm kolegów z Dywizji nie zmieniał jednak faktu, że szarża zakończyła się porażką i unicestwieniem lekkokonnych. Na zwołanym jeszcze na polu bitwy przez lorda Cardigana apelu zameldowało się 195 żołnierzy. Duch jednak w nich nie zginął, czemu wyraz dał jeden z ocalałych, który na tłumaczenia i przeprosiny swojego dowódcy, rzucił krótko: „Jesteśmy gotowi pójść po raz drugi”. W tej samej chwili szeregowy Kirk z Lansjerów, który dostał się do niewoli, przyprowadzony przed dowodzącego Rosjanami pod Bałakławą generała Liprandiego i zapytany przez niego ile i co wypili przed atakiem, wypalił: „Gdybyśmy choć powąchali baryłkę, to na Boga, już byśmy pół Rosji zdobyli”.
Akurat wówczas, kiedy resztki Lekkiej Brygady wróciły do swoich, na polu walki pokazały się oddziały z 1 i 4 Dywizji Piechoty. Głównodowodzący Sprzymierzonymi pod Bałakławą lord Raglan zaszokowany efektami szarży lekkiej jazdy nie wydał jednak piechurom rozkazu do ataku. Dlatego też wielu wówczas, a i zapewne dziś, ocenia tę bitwę jako sukces Rosjan. Jest to jednak błędem. Rozmiar strat poniesionych przez Lekką Brygadę nie może bowiem przesłonić podstawowego faktu – atakującym Rosjanom nie udało się odciąć Anglików od bazy zaopatrzeniowej.
Kto ponosi winę za masakrę Lekkiej Brygady? Lord Raglan wydający nieprecyzyjne rozkazy? Lord Lucan niemalże bezrefleksyjnie je wykonujący? Kapitan Nolan lekceważący dowódców Dywizji? Lord Cardigan ignorujący sygnalizację Nolana? Być może tuż po bitwie najłatwiejszym kozłem ofiarnym byłby tu kapitan Nolan. Choćby dlatego, że poległ i nie mógł się bronić i tłumaczyć. Wydaje się jednak, że mamy tu do czynienia z tym przypadkiem, kiedy splot różnych wydarzeń i ludzkich zachowań, wywołuje nieplanowane konsekwencje. Jest to tak często spotykana sytuacja i w życiu i na wojnie, że być może należałoby ją uznać za pewną prawidłowość i uwzględniać przy planowaniu. I w życiu i na wojnie.
Literatura:
Opracowanie internetowe Pawła Zatryba „Wojna krymska”
Inne tematy w dziale Kultura