„Prawdą jest, że gdy kule zaczynają z trzaskiem wbijać się w drzewa, a kule armatnie miażdżą głowy niczym skorupki jajek, przeważającym pragnieniem w duszy przeciętnego człowieka jest dać nogę stąd. Pomiędzy fizycznym strachem przed pójściem naprzód i moralnym strachem przed ucieczką znajduje się stan umysłu nie do opisania”.
Battle Cry of Freedom, s 477.
W powszechnej świadomość przyjęło się, że to rok 1863 był przełomowy dla Wojny Secesyjnej. Trudno odmówić takiemu poglądowi pewnej słuszności. Mieliśmy bowiem równoczesny upadek Vicksburga na Zachodzie z jednej strony, a z drugiej zwycięstwo Unii pod Gettysburgiem. Jednakże skoro był to przełom to dlaczego wojna trwała aż do maja 1865 roku? Może warto spojrzeć na ówczesne wydarzenia z innego punktu widzenia i za przełomowy uznać rok 1862? Był to czas także doniosłych wydarzeń, ale ich znaczenie było zgoła odmienne niż zwycięstw odniesionych później przez unionistów nad Mississipi i na polach Pensylwanii.
6-7 kwietnia 1862 roku doszło do bitwy pod Shiloh. Po jej zakończeniu generał Ulysses Grant, dotąd przekonany, iż jedno zwycięstwo Północy może zadecydować o lasach wojny, zapisał, że „porzucił wszelką myśl ocalenia Unii w inny sposób niż przez całkowity podbój”. Było to starcie, które rzuciło kraj i walczące strony w odmęty wojny totalnej. Do czego ona prowadzi, wykazała bitwa pod Antietam (17 września), po której ofiary „czterokrotnie przewyższały straty poniesione przez amerykańskich żołnierzy na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r.”. I jeśli te dwa starcia nie wykazały jeszcze, czym jest wojna na wyniszczenie, podczas której „ludzie ładują i strzelają z demoniczną furią, krzycząc i śmiejąc się histerycznie”, to całą grozę takiej walki ukazała bitwa pod Fredericksburgiem (11-15 grudnia).
Poprzedziło ją kolejne przesilenie na szczeblu dowódczym. 7 listopada prezydent Lincoln zdymisjonował dotychczasowego dowódcę Armii Potomaku generała Georga McClellana, który uczynił z tej formacji armię. Uwielbienie, jakie żywili żołnierze dla Małego Napoleona, okazało się niewystarczające. Dla prezydenta oficer ten był za mało ofensywny, a jego zastrzeżenia dobrze streszcza pytanie z pisma skierowanego 13 października do generała: „Czy nie jest Pan zbyt przesadnie ostrożny, gdy nie może Pan zrobić tego, co nieprzyjaciel czyni ciągle?” Pomimo rozgoryczenia i sugestiom różnych osób McClellan wykazał się w tym momencie klasą, mówiąc do żołnierzy: „Trwajcie przy generale Burnsidzie tak, jak trwaliście przy mnie, a wszystko będzie dobrze”.
Nic jednak nie szło dobrze, choć co prawda początek nowej ofensywy, mającej rozbić Armię Północnej Wirginii generała Roberta Lee, a następnie po zajęciu Richmond, zakończyć wojnę, wypadł całkiem przyzwoicie. Z zadziwiającą szybkością udało się dotrzeć do rzeki Rappahannock i leżącego za nią miasteczka Fredericksburg. I tu zaczęły się problemy. Pontony mające umożliwić przeprawę nie dotarły na czas i trzeba było czekać tydzień, aż udało się je ściągnąć. W tym czasie natomiast Lee ściągał w ten rejon swe oddziały. W rezultacie, kiedy 11 grudnia przed świtem federalni zaczęli budować mosty pontonowe, za rzeką czekało 68000 konfederackich żołnierzy, gotowych odeprzeć atak. Była to elita secesjonistycznej armii, czyli oba podległe Lee korpusy; 1 dowodzony przez generała Jamesa Longstreeta i 2 prowadzony przez generała Thomasa Jacksona. Wspomagane przez korpus kawalerii Stuarta.
Wielu z nich z niedowierzaniem obserwowało szykujących się do przeprawy unionistów, miejsce było bowiem wyjątkowe niesprzyjające tego typu działaniom. Jeden z konfederackich oficerów tak to zobrazował: „Gdyby Burnside przemierzył cały świat w poszukiwaniu miejsca, gdzie najłatwiej byłoby pokonać jego armię i gdzie zdecydowanie nie powinien przeprowadzać natarcia, właśnie ten punkt by wybrał”. Z tym samym niedowierzaniem połączonym z oburzeniem, patrzyli na popis federalnej artylerii na początkowym etapie bitwy. Kiedy bowiem saperzy z Północy przystąpili do organizowania przepraw, zostali ostrzelani przez ukrytych we Fredericksburgu konfederatów, co zmusiło ich do przerwania pracy przy mostach. Rozwścieczony i zniecierpliwiony Burnside wydał wówczas swojej artylerii rozkaz zniszczenia miasteczka. Jej popis trwał dwie godzinie, a po jego zakończeniu Fredericksburg był ruiną. Straty secesjonistów w ludziach nie były jednak duże i trzeba była wysłać piechotę, by oczyściła rejon przepraw w walce wręcz.
Pierwsze dwa dni upłynęły obu armiom na drobniejszych starciach, a do decydującej batalii doszło 13 grudnia. Wówczas do ataku przystąpiła licząca 119000 żołnierzy Armia Potomaku, wcześniej podzielona na dwa skrzydła; prawe dowodzone przez generała Sumnera i lewe pod komendą generała Franklina. Sama bitwa nie cechowała się błyskotliwymi manewrami, ale przybrała charakter czołowego uderzenia. Sama idea, wobec dysproporcji sił nie była zła, pod warunkiem jednak, że atakujący wykazaliby się konsekwencją w działaniu oraz koordynacją ruchów i precyzją rozkazów. Na nieszczęście dla Północy tak nie było, w czym znaczny udział miał głównodowodzący. Jego nieprecyzyjne rozkazy dla Sumnera i Franklina, spowodowały, że nie wiedzieli oni, który z nich ma przeprowadzić decydujące uderzenie, a który jedynie angażować siły Południa. W efekcie pomiędzy oboma skrzydłami Armii Potomaku nie było koordynacji.
Bitwę rozpoczął około 6 godziny 13 grudnia Franklin. Sądząc jednak, że ma tylko pozorować atak, wydzielił do walki niewielkie siły, czyli dwie dywizje; Meada i Gibbona, spośród ośmiu, którymi dysponował. Pomimo tego, temu pierwszemu udało się nawet wniknąć w głąb konfederackich linii, wykorzystując luki w nich, co było skutkiem błędów w rozstawieniu oddziałów przez Jacksona. Nie wsparty jednak przez Gibbona ani tym bardziej pozostałych sześć dywizji Franklina, musiał się wycofać ze stratami. Ich ogólny bilans na tym odcinku nie prezentował się jednak niekorzystnie dla unionistów, którzy stracili 3162 żołnierzy wobec 2682 ludzi po stronie secesjonistów.
Był to jednak dopiero wstęp do krwawej jatki, do jakiej miało dojść na prawym skrzydle Unii generała Sumnera. Miał on ruszyć do ataku na swoim odcinku dopiero po przełamaniu frontu przez Franklina. Chaos rozkazodawczy oraz informacyjny spowodował jednak, że kiedy skrwawione brygady Meada właśnie wycofywały się, przy biernej postawie większości sił lewego skrzydła Unii, około godziny 11 głównodowodzący generał Burnside dał znać Sumnerowi, by ten poderwał swoje skrzydło do ataku.
Na jego odcinku, za rzeką i miasteczkiem wznosiło się Marye`s Hill, a na nim na atak federalnych oczekiwali konfederaci. Rozciągały się tu pozycje generała Longstreeta. W ich centrum za liczącym sześćset metrów kamiennym murem, w czterech szeregach, stało sześć tysięcy weteranów 1 Korpusu, głównie z dywizji McLawsa. To na nich 13 grudnia uderzyło prawe skrzydło Burnsida. Jak zanotował konfederacki obserwator przy innym epizodzie, unioniści: „Nadchodzili w pięknym szyku jak na paradzie. Bagnety połyskiwały w słońcu. Nadchodzili, wymachując setkami regimentowych flag, które swymi barwami ożywiały nudną ultramarynę maszerujących kolumn i rudobrunatny zimowy krajobraz”. Nadchodzili, ale nigdy nie udało im się dojść do kamiennego muru. Różni świadkowie, różnie podają odległość, na jaką najbliżej doń dotarli. Padają liczby od 20 do 100 metrów. Dalej nie dawali rady, zmiatani całymi szeregami przez artylerię i salwy karabinów. Pomimo to atakowali dalej, fala za falą. Kolejno sześć dywizji Unii, 14 brygad. Zaczęła dywizja Frencha (strata 1160 ludzi). Po nim ruszył Hanckock (strata 2032 ludzi). Następnie kolejno atakowali Howard (strata 914 ludzi), Griffin (strata 926 ludzi) i Sturgis (strata 1007 ludzi). Kiedy wydawało się, że unioniści mają już dość tej jednostronnej masakry, ostatni bezskuteczny wysiłek podjęła dywizja Humphreysa (strata 889 ludzi). Odpierający te ataki Longstreet stracił tego dnia 1287 ludzi. Dowodzący zaś konfederacką artylerią Porter Alexander przez cały czas ataków, bawił się lunetą, wypatrując nawet pojedynczych żołnierzy Unii, po czym za pomocą dział wypędzał ich z kryjówek, pod lufy karabinów południowców. Czy więc nie ma racji Gwynne, pisząc: „Nikt nie okrył się chwałą na Marye`s Hill. Po prostu jedni zabijali drugich w straszliwy, zautomatyzowany sposób”.
Walka dobiegła tego dnia końca, a po ataku z 13 grudnia na przedpolu linii Konfederatów na Marye`s Hill pozostało prawie 8000 zabitych i rannych żołnierzy Unii. Warto sobie uświadomić, że w tym wypadku, jakkolwiek to zabrzmi, to polegli mogli mówić o „szczęściu”. Dla rannych noc z 13 na 14 grudnia 1862 roku była czasem męki. Pozostawieni sami sobie musieli przetrwać chłód grudniowej nocy, by liczyć na jakiekolwiek ocalenie. Teren, na którym zalegali, był ziemią niczyją, miejscem, gdzie ścierały się pikiety, racząc się pojedynczymi wystrzałami. A także poruszali się szabrujący Południowcy, traktujący poległych i rannych unionistów jako źródło zaopatrzenia we wszelaki osprzęt wojskowy, na czele z odzieżą. Nie trzeba wiele wyobraźni, by zdać sobie sprawę, co czekało takiego rannego, obdartego czasem ze wszystkiego. Ranek 14 grudnia nie przyniósł wcale ulgi. Dla tych, co przetrwali tę upiorną noc, pojawił się bowiem problem wody. Wielu świadków podkreśla, że mniej lub bardziej głośne krzyki, jęki, prośby o odrobinę wody do picia były czymś, co szczególnie utkwiło im w pamięci.
I tu zaczyna druga historia. Opowieść, o której do dziś nie wiadomo czy jest właśnie historią, czy mitem. Jedną z legend, którą tworzą niezależnie od czasów żołnierze, by raczyć się nią przy obozowym ogniu. Początek tej swoistej kontynuacji bitwy dał generał Joseph Kershaw, dowodzący pod Fredercksburgiem 3 brygadą z Południowej Karoliny w dywizji McLawsa. 2 stycznia 1880 roku napisał on list do lokalnej gazety The Charleston News and Courier. Opisał w nim swoje przeżycia z lat Wojny Secesyjnej, w tym historię spod Fredericksburga. Jej bohaterem był sierżant z 2 pułku ochotników z Karoliny Południowej, Richard Rowland Kirkland.
Jak pisał Kershaw, żołnierz ten nad ranem 14 grudnia zwrócił się do niego z prośbą o pozwolenie na wyjście przed kamienny mur i udzielenie pomocy rannym federalnym. Początkowo spotkał się z odmową, w końcu jednak oficer wyraził zgodę. Zdecydowanie tylko odmówił następnej prośbie Kirklanda, by ten mógł zabrać ze sobą białą flagę lub przynajmniej chusteczkę. Kershaw nie czuł się upoważniony do zawierania nawet nieformalnego i nawet na ograniczonym odcinku zawieszenia broni. Pomimo to sierżant przeszedł przez mur „uzbrojony” jedynie w menażkę z wodą. Podał ją pierwszemu napotkanemu rannemu, podkładając jednocześnie pod jego głowę leżący obok porzucony plecak. Potem podobnie postąpił wobec kolejnego federalnego żołnierza. I kolejnego. Nie wiadomo, ilu ludziom podał wtedy wodę. Kershaw wspominał tylko, że trwało to około półtorej godziny. I że Kirkland paru krotnie wracał na konfederackie linie za kamiennym murem. Zawsze po to samo. Po wodę. Potem wracał znów na przedpole, gdzie ciała leżały „jedno bez głowy, inne bez nóg, czasem głowa i nogi bez korpusu...z odłamkami pocisków wystających ze strzaskanego mózgu, dziurami po kulach w nabrzmiałych członkach”, z menażką wody, dla leżących pośród tej rzeźni rannych. Po tym, jak wrócił ostatni raz za kamienny mur do swoich, został zapytany o powód swego postępowania. Miał wówczas odpowiedzieć, że było nim chrześcijańskie miłosierdzie i wynikający zeń obowiązek niesienia pomocy potrzebującym. Czy ta historia jest prawdziwa? Różnie mówią i piszą. Wiadomo jednak, że Richard Rowland Kirkland nie przeżył wojny. Padł rok później, 20 września 1863 roku pod Chikamaugą. Miał wtedy 20 lat.
Natomiast jedno wydaje się pewne, tego dnia 13 grudnia 1862 roku dla tych, którzy uważnie obserwowali wydarzenia tego roku, stało się oczywiste, że wojna potrwa, aż jedna ze stron zdoła całkowicie pobić swojego przeciwnika. Trzy bitwy; Shiloh, Antietam i Fredericksburg spowodowały, że wzajemna niechęć i zawziętość, przekształciły się w nienawiść i furię. Dał temu wyraz jeszcze podczas bitwy generał Jackson, który na pytanie jednego z podkomendnych jak się zachować wobec wojny i przeciwnika, odpowiedział: „Wybić ich, mój panie. Wybić wszystkich do ostatniego człowieka”. I jak gdyby uzasadniając taką bezwzględność, stwierdził już po bitwie: „Nie wydaje mi się, żeby trochę czerwonej ziemi zdołało ich wystraszyć”.
Ps 1 - Zastawia mnie początkowy cytat. Dlaczego strach przed pójściem do ataku jest fizyczny, a nie moralny? A z kolei strach przed ucieczką jest moralny, a nie fizyczny?
Ps 2 - Notkę tą dedykuje użytkownikowi Stonewall, którego post napisany 21/02/2011 o godzinie 18:37 na forum Historycy.org w temacie - Longstreet czy Stonewall? - zainspirował mnie lata temu do jej napisania.
S. C. Gwynne, Wrzask rebeliantów, Wałowiec 2024.
G. W. Redway, Fredericksburg 1862, Oświęcim 2018.
J. M. McPherson, Battle Cry of Freedom, Oświęcim 2020.
Inne tematy w dziale Kultura