mimm mimm
132
BLOG

Narodziny nienawiści...

mimm mimm Kultura Obserwuj notkę 8

„Kaczyński przerwał mu, coś krzyczał, ale nie zrozumiałem co. Również krzycząc, prezydent odpowiedział: Zajmie się tobą prokurator! Kaczyński wstał, podszedł do drzwi i otwierając je, rzucił za siebie: „Jeszcze zobaczymy, kim się zajmie!”

Powyższe zdanie zostało zaczerpnięte z relacji Jacka Kuronia spotkania, które miało miejsce w Belwederze w dniu 12 listopada 1991 roku. Wydarzenie to, będące w zamiarach jego inicjatorów próbą ratowania spójności obozu postsolidarnościowego poprzez porozumienie UD, KLD oraz PC, przesądziło w rzeczywistości o jego dekompozycji. Było zarazem jednym ze szczytowych punktów konfliktu pomiędzy prezydentem Lechem Wałęsą a szefem jego kancelarii Jarosławem Kaczyńskim.

4 czerwca 1989 roku odbyła się w Polsce pierwsza tura częściowo wolnych wyborów. W ich efekcie powołano rząd pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jeszcze przed tym faktem Zgromadzenie Narodowe w dniu 19 lipca powołało na urząd prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego. I to początkowo komuniści mieli tworzyć rząd na czele z generałem Kiszczakiem, zabiegając w tym celu o poparcie także strony solidarnościowej. Te zabiegi zostały przecięte już 25 lipca przez Wałęsę, który podczas spotkania z Jaruzelskim odrzucił koncepcję wejścia Solidarności do „wielkiej koalicji” oraz oświadczył, że „jedynym rozsądnym wyjściem będzie przekazanie rządu tym siłom, które korzystają z poparcia większości społeczeństwa”. Czyli, biorąc pod uwagę wyniki czerwcowych wyborów, stronie opozycji demokratycznej.

Podział mandatów w nowym Sejmie powodował, że tego typu akcja nie mogła się obejść bez poparcia sił zewnętrznych. Rozważano tu dwie koncepcje. Pierwszą było porozumienie z „reformatorskim” skrzydłem PZPR. Natomiast druga zakładała pozyskanie dotychczasowych sojuszników komunistów tj. ZSL i SD. Wałęsa, początkowo wahający się, ostatecznie wybrał drugi wariant, za którym optowali zwłaszcza bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy. Przewodniczący Solidarności dał temu wyraz 7 sierpnia, kiedy oświadczył, że monopol PZPR jest głównym źródłem kryzysu państwa, a jedynym wyjściem z niego jest powołanie rządu w oparciu o koalicję Solidarności, ZSL i SD. Jednocześnie Wałęsa dał upoważnienie braciom Kaczyńskim do rozmów z satelitami PZPR w celu realizacji tej koncepcji. Negocjacje te próbowali zatrzymać jeszcze komuniści, podejmując rozmowy z opozycją pozaparlamentarną i oferując tekę premiera przywódcy ZSL.

Ugrupowanie to jednak 16 sierpnia wydało oświadczenie, w którym opowiedziało się za sojuszem z Solidarnością. W tym samym dniu na zebraniu OKP Jarosław Kaczyński zrelacjonował rozmowy z ZSL i SD. Po dyskusji, w której trakcie część zebranych, z różnych względów, poddała krytyce cały proces, Wałęsie udało się przekonać klub do poparcia tej inicjatywy. Zdementował przy okazji także rozpowszechnianą przez Jarosława Kaczyńskiego plotkę, że zamierza sam stanąć na czele rządu. O powierzeniu tej funkcji Mazowieckiemu przesądziły rozmowy 17 sierpnia z przywódcą ZSL. Z trzech przedstawionych mu kandydatur: Geremka, Kuronia i Mazowieckiego jego poparcie uzyskał ten ostatni.

24 sierpnia Tadeusz Mazowiecki wystąpił w Sejmie. W przemówieniu tym nakreślił główne cele i zamiary swego przyszłego rządu. W późniejszym głosowaniu jego kandydatura uzyskała poparcie 378 spośród 423 obecnych na sali posłów.Wkrótce nowy rząd rozpoczął swą działalność, skupiając się zgodnie z zapowiedzią Mazowieckiego na kwestiach gospodarczych. Na tym polu postanowiono przede wszystkim na walkę z inflacją, kosztem utrzymania poziomu produkcji i bezrobocia. Pierwsze skrzypce w tym zakresie odgrywał wicepremier Leszek Balcerowicz. Po opracowaniu pakietu ustaw gospodarczych podjęto wysiłek dokonania zmian ustrojowych. 29 grudnia 1989 roku zmieniono nazwę państwa, powracając do tradycyjnej Rzeczypospolita Polska, wykreślono z konstytucji zapis o sojuszu z ZSRR oraz przewodniej roli PZPR, a także wzmianki o socjalizmie i gospodarce planowej.

Zmiany te były oceniane przez część Solidarności jako za wolne. Na czele tego środowiska stał Lech Wałęsa. Odmienne wizje rządu i przewodniczącego Solidarności na wiele spraw najlepiej pokazuje kwestia wycofania z Polski wojsk radzieckich. Rozmowy te toczone przez ministra Skubiszewskiego właściwie od momentu powołania nowego rządu długo nie przynosiły efektu. Powodem tego było powiązanie przez ZSRR sprawy wojsk z problemem zjednoczenia Niemiec i wycofania w pierwszej kolejności swoich jednostek z nowego państwa niemieckiego. Było to stanowisko, które co ważne, akceptowali choćby z przyczyn logistycznych Amerykanie. Nie zważając na to, Wałęsa próbował przejąć na tym polu inicjatywę. I tak 18 stycznia 1990 roku zapytał przed kamerami telewizji ambasadora radzieckiego Władimira Browikowa: „Kiedy wycofacie wojska z Polski?”. Po czym, nie czekając na odpowiedź sowieckiego dygnitarza, dodał: „Musi się to stać przed końcem roku”. Problem wojsk radzieckich w Polsce był tylko jednym z wielu zwiastunów nadchodzącego rozłamu w obozie solidarnościowym.

O wiele poważniejszym i de facto początkiem tego pęknięcia była kwestia komitetów obywatelskich. Struktury te, powstałe na czas czerwcowych wyborów, wkrótce zaczęły budzić niepokój związkowców Solidarności, swymi rosnącymi wpływami. W rezultacie tych obaw 17 czerwca 1989 roku Krajowa Komisja Wykonawcza Solidarności podjęła uchwałę rozwiązującą regionalne komitety obywatelskie. Sekretarz KKW Jarosław Kaczyński, uzasadniając tę decyzję stwierdził, że związek „nie widzi dziś potrzeby tworzenia na bazie komitetów obywatelskich czegoś w rodzaju brytyjskiej Partii Pracy”. Ostatecznie uchwała nie weszła w życie po licznych protestach środowisk skupionych wokół Bronisława Geremka i Adama Michnika. Niejako odgrywając się za tą porażkę oraz mając za złe Mazowieckiemu, jego rzekomą zbyt dużą samodzielność, Wałęsa postanowił przejąć „dziecko” premiera-Tygodnik Solidarność, wyznaczając na redaktora naczelnego, wbrew nadziejom szefa rządu, nie Jana Dworaka, ale Jarosława Kaczyńskiego. Intencją Wałęsy było okazanie swego niezadowolenia oraz pokazanie swej siły w Solidarności. Daleko dalej szły nadzieje Kaczyńskiego, dla którego nowa funkcja miała być wstępem do realizacji planów zbudowania nowej formacji politycznej. Pierwszym zwiastunem tego było ukazanie się 10 listopada 1989 roku w Tygodniku artykułu Piotra Wierzbickiego „Familia, świta, dwór”, w którym zaatakowano środowiska skupione wokół Tadeusza Mazowieckiego. Wkrótce potem w styczniu i marcu następnego roku siedziba tygodnika stała się głównym miejscem spotkań różnych organizacji mających w zamyśle organizatorów tych rozmów stworzyć odrębną formację polityczną.

Spory wewnątrz obozu solidarnościowego zaniepokoiły nawet Kościół, który podjął się roli pośrednika pomiędzy zwaśnionymi coraz bardziej stronami. 7 i 8 kwietnia 1990 roku w Gdańsku na zaproszenie biskupa Gocłowskiego spotkali się Mazowiecki, Geremek, Hall, Kuroń, Michnik, Stelmachowski, Olszewski i Wałęsa. Rozmowy zakończyły się fiaskiem. Zwłaszcza że w co prawda jeszcze mglistej perspektywie szykowano się już do walki o prezydenturę, a ambicję objęcia tego urzędu mieli zarówno Mazowiecki, jak i Wałęsa, który w pewnym momencie gdańskich rozmów wypalił: „Panowie, ja i tak będę tym prezydentem, bez względu na to, czy wy tego będziecie chcieli, czy nie”. Wszyscy jednak przynajmniej na zewnątrz i ze względów taktycznych starali się kreślić obraz jedności. Tym bardziej głośnym echem odbił się wywiad, jakiego „Życiu Warszawy” udzielił Jarosław Kaczyński 7 kwietnia, a więc w trakcie rozmów w Gdańsku. Zgłosił wówczas otwarcie kandydaturę Wałęsy na prezydenta. Stawiało to przewodniczącego w niezręcznej sytuacji. Raz, że wywiad odbył się podczas rozmów mających pogodzić aspiracje poszczególnych środowisku solidarnościowych. Dwa, poprzez tę zbieżność, ukazywało Wałęsę, jako tego, który dążył do storpedowania porozumienia w imię realizacji swoich ambicji politycznych. Trzy, ujawnienie zamiarów Wałęsy, miało miejsce tuż przed II Krajowym Zjazdem Delegatów NSZZ Solidarność (19-24 kwietnia), co mogło mu zaszkodzić w oczach delegatów i utrudnić ponowny wybór na funkcję przewodniczącego związku. Wskazuje to, że od wręcz samego toczyła się zakulisowa gra Kaczyńskiego, próbującego przy boku Wałęsy realizować swoje własne ambicje.

Ich pierwszym punktem było utworzenie własnej partii, co miało miejsce 12 maja, kiedy na konferencji prasowej poinformowano o utworzeniu Porozumienia Centrum. Symptomatyczne, że już dzień później, miało miejsce słynne wystąpienie Wałęsy, w tym czasie głównego realizatora promowanej przez Kaczyńskiego koncepcji przyśpieszenia, w którego trakcie przewodniczący Solidarności powiedział: „Jeżeli jest spokój u góry, to na dole jest wojna”. Fragment ten stał się potem przyczynkiem do określania dalszych wydarzeń wewnątrz obozu solidarnościowego jako „wojny na górze”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że Wałęsa i Kaczyński grali wówczas zgodnie w jednej drużynie. Przeciwnie. O tym, że toczyła się pomiędzy nimi cicha walka, już była mowa. Jednym z kolejnych jej przejawów była nawet sama kwestia prezydentury dla Wałęsy. Kaczyński, powołując się na lansowaną przez siebie koncepcję przyśpieszenia wzywał do jak najszybszego wyboru prezydenta. Biorą pod uwagę ówczesny stan prawny i faktyczny mogło się to obyć tylko na drodze wyboru przez Zgromadzenie Narodowe. Tak wybrany prezydent miałby słaby mandat do sprawowania urzędu. I stosunkowo szybko można by go usunąć. Choćby pod pozorem przeprowadzenia wyborów powszechnych pierwszego urzędnika RP. Taka wizja nie odpowiadała oczywiście Wałęsie. Po prawdzie nie odpowiadałaby żadnemu politykowi roszczącemu sobie prawo do samodzielności. Nic więc dziwnego, że 17 sierpnia Wałęsa skrytykował propozycję Kaczyńskiego i opowiedział się za powszechnymi wyborami prezydenckimi.

W takiej atmosferze doszło 18 września do spotkania w Pałacu Prymasowskim, gdzie na zaproszenie prymasa Józefa Glempa zebrało się 27 liderów politycznych. Mieli oni z jednej strony ustalić kalendarz wyborczy z drugiej natomiast ustalić plan, który zapobiegłby dekompozycji obozu solidarnościowego. Tzw. „herbatka u prymasa” nie przyniosła jednak konkretnych ustaleń. Właściwie jedynym punktem, co do którego zgodziła się większość biorących w spotkaniu osób, był postulat przyśpieszenia wyborów prezydenckich. Było to zresztą zgodne z oczekiwaniami Wałęsy, który jeszcze 27 lipca 1990 roku podczas rozmowy z Wojciechem Jaruzelskim, zasygnalizował mu konieczność opuszczenia urzędu prezydenckiego. Generał Jaruzelski zarówno wówczas, jak i 18 września wyraził gotowość ustąpienia, jednak nie w „trybie zamachu stanu, lecz procedury legalnej”.

Wobec zgody, wyrażonej przez większość liderów w Pałacu Prymasowskim, 21 września Sejm podjął uchwałę o skróceniu kadencji prezydenta i parlamentu. Parę dni później tj. 27 września dokonano nowelizacji konstytucji i przyjęto ustawę o wyborze prezydenta w głosowaniu powszechnym, bezpośrednim, tajnym i równym. 2 października marszałek Sejmu zarządził wybory prezydenckie na dzień 25 listopada. Dwa dni później Tadeusz Mazowiecki oficjalnie zgłosił swoją kandydaturę, a popierające go środowiska rozpoczęły zbieranie wymaganych 100 tysięcy podpisów na listach poparcia. Proces ten w przypadku jego głównego kontrkandydata Lecha Wałęsy był już wówczas daleko bardziej zaawansowany, ponieważ działacze PC już dzień po lipcowym spotkaniu przewodniczącego Solidarności z prezydentem Jaruzelskim rozpoczęli taką akcję. Ostatecznie udało się zarejestrować sześciu kandydatom; Romanowi Bartoszcze (PSL), Włodzimierzowi Cimoszewiczowi (SdRP), Leszkowi Moczulskiemu (KPN), Stanisławowi Tymińskiemu, Tadeuszowi Mazowieckiemu oraz Lechowi Wałęsie.

Głosownie 25 listopada 1990 roku zakończyło się sensacją. O ile wyniku, jaki uzyskał Wałęsa – pierwsze miejsce i 39,96% głosów – można było się spodziewać, to już zajęcie drugiego miejsca z wynikiem 23,1% głosów przez „kandydata znikąd” Stanisława Tymińskiego było absolutnym zaskoczeniem. Na trzecim miejscu z 18,08% uplasował się Mazowiecki. Niespodzianką 25 listopada było zresztą nie tylko odpadnięcie w pierwszej turze osoby premiera i przeskoczenie go przez Tymińskiego, ale w ogóle, że była nie tylko pierwsza, ale i druga tura. Wielu spodziewało się bowiem zwycięstwa już w pierwszym głosowaniu Lecha Wałęsy. Zresztą i on wcześniej zapowiadał swój wybór na prezydenta już w pierwszej turze. Nic więc dziwnego, że po ogłoszeniu rezultatów głośno artykułował swe niezadowolenie. Dał temu zresztą wyraz już w wieczór wyborczy, kiedy odmówił wystąpienia w telewizji i skomentowania wyników.

9 grudnia odbyła się druga tura głosowania. Tym razem niespodzianki nie było i zdecydowanym zwycięzcą był lider Solidarności, który uzyskał 74,25% głosów. Wynik ten był raczej oczekiwany, zwłaszcza wobec poparcia, jakiego udzielili mu inni kandydaci w tym Tadeusz Mazowiecki. Jedynie Cimoszewicz tego wsparcia nie wyraził, choć nie poparł w drugiej turze także Tymińskiego. 22 grudnia 1990 roku wobec Zgromadzenia Narodowego Lech Wałęsa złożył przysięgę prezydencką, a następnie na Zamku Królewskim odebrał od Ryszarda Kaczorowskiego przedwojenne insygnia głowy państwa.

Po zaprzysiężeniu Lecha Wałęsy, wobec złożenia dymisji przez premiera Mazowieckiego, pojawiła się kwestia sformowania nowego rządu i wyboru nowego premiera. Stanowisko to świeżo wybrany prezydent zaproponował kilku osobom, w tym Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wobec jego odmowy, a także pozostałych kandydatów próby utworzenia nowego rządu podjął się Jan Olszewski. Jego propozycje personalne nie zyskały jednak akceptacji Wałęsy. Główną osią sporu była próba marginalizacji w przyszłej Radzie Ministrów pozycji Leszka Balcerowicza poprzez pozbawienie go teki wicepremiera. Było to nie do przyjęcia przez prezydenta, przede wszystkim ze względu na to, że zachowania wpływów ministra finansów domagali się Amerykanie, co zakomunikowali stronie polskiej w grudniu Jan Nowak – Jeziorański oraz ambasador Thomas Simons. Swą wolę Lech Wałęsa, trzeba przyznać, wyraził w dość obcesowy sposób, po prostu wysyłając 18 grudnia faks do Olszewskiego zawierający listę szesnastu przyszłych ministrów. Wobec tego potencjalny premier zrezygnował ze swej misji.

Nie lepiej układały się relacje Lecha Wałęsy z Jarosławem Kaczyńskim. Co prawda lider PC został mianowany ministrem stanu i szefem prezydenckiej kancelarii, jednak była to cisza przed burzą. Urażony sposobem potraktowania Jana Olszewskiego, którego przyszły rząd miał współtworzyć i nieakceptujący samodzielności Wałęsy Kaczyński dość szybko znalazł się w konflikcie, początkowo wygaszanym, z prezydentem. Sporu tego nie mogło zażegnać także mianowanie w marcu 1991 roku na stanowisko ministra stanu ds. bezpieczeństwa narodowego Lecha Kaczyńskiego. Zwłaszcza że funkcję tą objął on po jednym z ludzi Jarosława Kaczyńskiego, Jacku Merklu, którego usunięcie pod zarzutem kontaktów z KGB, było przejawem szerszego zjawiska tzn. pozbywania się współpracowników Kaczyńskiego przez Wałęsę ze swego otoczenia.

Ostatecznie misję stworzenia nowego rządu powierzono 29 grudnia Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu. 4 stycznia 1991 roku uzyskał on poparcie w Sejmie. Za głosowało 276 posłów, przeciw było 58, a wstrzymało się 52. Był to przede wszystkim rząd prezydencki. Znalazło to wyraz choćby w tym, że na 19 ministrów aż 13 było bezpartyjnych. Warto również podkreślić, że wbrew obiegowym opiniom, przynajmniej personalnie, nie był to rząd KLD. Z partii tej wywodziło się jedynie 3 ministrów, a w składzie gabinetu znaleźli się również ludzie z PC; Krzysztof Żabiński (szef URM), Adam Glapiński (gospodarka przestrzenna i budownictwo) i Jerzy Eysymontt (CUP). Główną jego ideą było dotrwanie do wyborów parlamentarnych, które planowano na wiosnę 1991 roku.

Wyborów na wiosnę domagał się szereg partii i środowisk. Były to m.in. PC, KLD, ZChN oraz wszystkie te ośrodki, które nie posiadały swej reprezentacji w parlamencie. Stanowisko to, przynajmniej werbalnie, popierał także Lech Wałęsa. Jednak w rzeczywistości szybkie wybory do Sejmu i Senatu nie były mu na rękę, co znalazło swe odbicie w pracach nad ordynacją wyborczą. Za przesunięciem wyborów na jesień 1991 roku opowiedział się także Sejm w uchwale, za którą głosowało 314 posłów, przy 18 głosach przeciwnych i 40 wstrzymujących się.

W tym momencie zaczął narastać spór między prezydentem a szefem jego kancelarii. Ten bowiem, nie bacząc na to, że Wałęsa 22 lutego przesłał do parlamentu swój projekt ordynacji, w miesiąc później tj. 20 marca wysłał własną propozycję przepisów wyborczych, która oczywiście nie była konsultowana z prezydentem. Różnice pomiędzy oboma dokumentami było widać już u ich podstaw, ponieważ o ile projekt Wałęsy zawierał ordynację mieszaną, to marcowy projekt Kaczyńskiego odwoływał się do ordynacji proporcjonalnej. 10 maja Sejm przyjął wersję ordynacji, w której uwzględniono niektóre propozycje kancelarii. Do Senatu utrzymano ordynację większościową. Jednocześnie odrzucono wniosek posła Niesiołowskiego, aby MSW sprawdzało, czy kandydaci nie byli współpracownikami SB. Taki wynik, zwłaszcza jeśli chodzi o wybory do Sejmu, nie zyskał poparcia prezydenta, który 10 czerwca skorzystał z prawa weta. Do jego odrzucenia w głosowaniu 13 czerwca zabrakło 7 głosów, wobec czego prace nad systemem wyborczym musiały rozpocząć się na nowo. Jednak już 15 czerwca uchwalono ponownie ordynację z nielicznymi poprawkami zgłaszanymi przez ośrodek prezydencki. Ten projekt także nie uzyskał poparcia Belwederu i spotkał się 23 czerwca z ponownym wetem. Tym razem Sejm 28 czerwca je odrzucił. Podobnie jak odrzucił 11 lipca projekt Wałęsy zmian w Konstytucji i prawie wyborczym. W międzyczasie tzn. 1 lipca prezydent podpisał ordynację.

Jednocześnie konflikt na linii Wałęsa – Kaczyński wszedł w stadium zimnej wojny. Lider PC przeczuwając nadchodzące przesilenie, w tym samym czasie dążył do wzmocnienia pozycji, także ekonomicznej, swej partii. Temu celowi miało służyć powołanie spółki Telegraf, której działalność, choć nie nosiła znamion kryminalnych, to jednak zasadzała się na pasożytowaniu na państwowych przedsiębiorstwach. Sprawa być może nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie afera Art B i osoba Macieja Zalewskiego, działacza PC, będącego jednocześnie sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta. Został on oskarżony o ostrzeżenie szefów Art B o planowanym ich zatrzymaniu, co miało umożliwić im ucieczkę z Polski. Zalewski był jednocześnie pomysłodawcą powołania Telegrafu, jako finansowej odskoczni dla PC.

Drugim polem konfliktu z prezydentem była Solidarność, a dokładniej próba jej przejęcia przez Jarosława Kaczyńskiego, poprzez osadzenie na funkcji przewodniczącego związku swego brata – Lecha. Ten jednak, a więc i sam Jarosław Kaczyński nie cieszył się popularnością wśród związkowców. Namacalnym tego dowodem były wyniki obrad III zjazdu Solidarności, który miał miejsce w dniach 22-25 lutego 1991 roku. W wyniku głosowania fotel przewodniczącego zajął człowiek znikąd, Marian Krzaklewski, uzyskując 51,25% głosów.

Z drugiej strony fiaskiem zakończyły się także próby przyciągnięcia do PC kilku mniejszych partii, o centrowo – chadeckim obliczu. Jednocześnie Kaczyński nie dopuszczał sojuszu nawet taktycznego z ZChN, stawiając tej partii zarzut klerykalizmu, czemu dał wyraz w swej głośnej wypowiedzi, że: „Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN”.

W rezultacie PC, choć liczące 30 tysięcy członków, przystępowało do wyborów osamotnione. I nie zmieniało tego utworzenie w oparciu o część komitetów obywatelskich koalicji o nazwie Porozumienie Obywatelskie Centrum. Działacze komitetów wkrótce zaczęli zarzucać PC dążenia monopolistyczne. Do konfliktów dochodziło także w samej partii, czego przykładem było wystąpienie z niej jej krakowskich struktur. Główny zarzut był podobny – tendencje monopolistyczne i arbitralne decyzje prezesa, zwłaszcza przy układaniu listy wyborczej. Nie było również spokoju pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Janem Olszewskim. Zwolennicy tego ostatniego uważali, że jako osoba bardziej popularna od Kaczyńskiego, powinien on zajmować pierwsze miejsce na liście krajowej POC. Takie rozwiązanie oznaczało i Kaczyński był tego świadom, koniec jego przywództwa i przejęcie partii przez Olszewskiego. Ostatecznie „jedynka” przypadła Kaczyńskiemu, lecz wzajemna niechęć pozostała. Co ciekawe poparcia kampanii POC udzielił Lech Wałęsa, zgadzając się m.in. na emitowanie filmów ze swoich spotkań z jego liderami.

W wyborach z 27 października 1991 roku największe poparcie uzyskała Unia Demokratyczna, zbierając 12,32% głosów. Na POC zagłosowało 8,71% wyborców. Dawało to mu miejsce wśród tzw. grubej szóstki, ale było to miejsce ostatnie. Zarazem nie będzie przesadą określenie Sejmu, który w wyniku tych wyborów się ukształtował jako rozdrobnionego, czemu sprzyjała ordynacja wyborcza. Dość powiedzieć, że mandaty poselskie uzyskało wówczas 29 komitetów wyborczych!

Po wyborach pojawił się problem utworzenia nowego rządu. Ostatecznie po nieudanych próbach m.in. Bronisława Geremka, zadanie to powierzono Janowi Olszewskiemu. W trakcie formowania nowego gabinetu doszło do przywołanej na wstępie wymiany zdań pomiędzy Lechem Wałęsą i Jarosławem Kaczyńskim. Prezydent oskarżył prezesa PC, iż ten pchnął go do „wojny na górze” mówiąc „...doprowadziliście do tego, że leciałem z siekierą na swoich najbliższych przyjaciół! Rozpocząłem „wojnę na górze”, a nie miałem racji!”. Przesadą byłoby jednak twierdzenie, że wydarzenia z 12 listopada 1991 roku były punktem zwrotnym we wzajemnych relacjach. One tylko uwidoczniły istniejący wcześniej konflikt. Były swoistym opadnięciem kurtyny. Ta dramatyczna rozmowa jednak niewątpliwie spotęgowała, wcześniejszą już niechęć, przeradzając ją w coś na kształt nienawiści. I w znacznym stopniu przyczyniła się do fiaska rządu Olszewskiego i późniejszej klęski wyborczej tego odłamu prawicy.

Rozmowy mające doprowadzić do sformowania rządu rozpoczęły się 5 listopada w gronie tzw. Czwórki, tj: PC, KLD, ZChN i KPN. 13 listopada dołączyło PL, tworząc tzw. Piątkę. Dzień później ugrupowania te oficjalnie wysunęły osobę Jana Olszewskiego na stanowisko premiera. Kandydaturę tą próbował utrącić Lech Wałęsa. Widomym znakiem tego było choćby desygnowanie do rozmów z Piątką znienawidzonego przez Kaczyńskiego Mieczysława Wachowskiego. Prezydent liczył także na problemy koalicjantów przy wyborze władz Sejmu i Senatu. Wbrew tym nadziejom jednak marszałkiem Sejmu został Wiesław Chrzanowski (ZChN). Piątka doprowadziła także do izolacji największego ugrupowania w Parlamencie tj. UD. Partia ta m.in. nie miała żadnego przedstawiciela w Prezydium Sejmu, co trudno uznać za normalną sytuację. Stało się tak mimo tego, że decyzją posłów zwiększono liczbę wicemarszałków, co notabene świadczy o partyjniactwie. Warto tutaj zauważyć, że UD pomimo ówczesnych i późniejszych insynuacji nie zdecydowała się na jakąś formę porozumienia z SLD w celu przełamania swej izolacji.

Co się odwlecze to nie uciecze. Wkrótce bowiem wśród koalicjantów zaczęły spory. Przy czym objęły one nie tylko Piątkę, ale i Solidarność oraz dwie mniejsze partie. Sama bowiem koalicja nie miała wystarczającej liczby głosów, by sformować większość rządową. Porozumienia nie ułatwiał również Olszewski, który nie umiał dogadać się z liberałami i konfederatami. Na skutek tych napięć 12 grudnia koalicję opuścił Kongres, którego propozycje gospodarcze nie zyskały uznania w oczach premiera. Dwa dni później, po odrzuceniu kandydatury Leszka Moczulskiego na szefa MON, podobnie postąpiło KPN. A wkrótce w ślady tych dwóch partii, po wewnętrznych podziałach, poszło PL. Kiedy więc 16 grudnia Olszewski pojawił się w Belwederze u Wałęsy ze składem swego rządy, prezydent przywitał go słowami: „I co? Z Piątki zrobiła się Dwójka”. Nie wiadomo jaki przebieg miała późniejsza rozmowa tych dwóch polityków. Wiadomo za to, że następnego dnia Olszewski zrezygnował z tworzenia rządu. Jednak po przeprowadzonych naprędce negocjacjach Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zebrać w Sejmie chwilową koalicję, która 18 grudnia odrzuciła dymisję Jana Olszewskiego. O wyniku tego głosowania przesądziło poparcie PSL. Takie rozwiązanie skłoniło Lecha Wałęsę do ustępstwa i akceptacji Olszewskiego, który już 21 grudnia wystąpił z expose, a dwa dni później uzyskał poparcie Sejmu dla swego rządu.

W jego skład wchodzili przedstawiciele jedynie czterech partii (PC, ZChN, PL, PChD), które dysponowały 114 mandatami. Był to więc rząd mniejszościowy, a jego trwanie była zależne głównie od PSL. Co prawda negocjacje nad poszerzeniem jego bazy politycznej trwać miały przez cały okres jego istnienia, ale były to, jak wiemy próby nieskuteczne. Problemy tego gabinetu, który szef doradców premiera Zdzisław Najder określił jako: „wewnętrznie niespójny i funkcjonalnie słaby”, zaczęły się właściwie już od początku.

Jego zwartości nie sprzyjał także narastający konflikt pomiędzy Janem Olszewskim a Jarosławem Kaczyńskim. Jego pierwszą odsłoną była dokonana w ostatnim momencie przez premiera zmiana personalna poprzez desygnowanie na szefa URM nie Sławomira Siwka z PC, ale swojego współpracownika Wojciecha Włodarczyka. Podobny skutek miało pominięcie przez Olszewskiego Lecha Kaczyńskiego. Nic więc dziwnego, że wkrótce obaj politycy, premier i prezes PC, zaczęli podejrzewać się o działanie na swoją szkodę. Premier uważał, że Kaczyński chce zdominować jego rząd. Z kolei szef Porozumienia oskarżał Olszewskiego o próbę przejęcia PC, w którym rzeczywiście istniało skrzydło przychylne tej wizji.

Niewiele lepiej wiodło się nowemu rządowi na niwie sejmowej. Stało się to szczególnie oczywiste 5 marca, kiedy Izba odrzuciła „Założenia polityki społeczno – gospodarczej na 1992 rok”. W reakcji na to premier zapowiedział wystąpienie do Sejmu o specjalne pełnomocnictwa oraz stwierdził, że poda się do dymisji w razie nie przyjęcia budżetu. Ostatecznie głosowanie nad budżetem odbyło się 5 czerwca, a więc dzień po odwołaniu Olszewskiego przez Sejm.

Remedium na te problemy miało być poszerzenie koalicji rządowej, przede wszystkim o UD, czego największym zwolennikiem był Jarosław Kaczyński. Formalnie rozmowy te rozpoczęły się 16 marca. Sytuacja polityczna był na wiosnę już jednak inna niż zimą i Unia nie była już tak skłonna do ustępstw. Negocjacjom tych sprzeciwiało się wielu jej wpływowych działaczy w tym Jan Rokita. Również ze strony zwłaszcza premiera Olszewskiego nie było szczerych intencji zawarcia porozumienia. A zachęcające słowa i gesty ze strony szefa rządu były przetykane równie licznymi atakami na potencjalnego koalicjantów z UD oraz KLD i PPG, tworzącymi tzw. małą koalicję. Nic dziwnego zatem, że 22 kwietnia rozmowy z tymi partiami zostały zerwane. W tej sytuacji intensyfikacji nabrał dialog z KPN, który zresztą miał miejsce także przez cały okres negocjacji z małą koalicją. Jednakże także i tu nie osiągnięto sukcesu. W tej sytuacji Jarosław Kaczyński zaczął sondować w Sejmie możliwość powołania zupełnie nowej większości rządowej już bez Jana Olszewskiego jako premiera.

O losie rządu, który de facto był już przesądzony od paru miesięcy, zadecydował narastający konflikt z prezydentem Lechem Wałęsą. Ten, widząc fiasko rozmów o poszerzeniu koalicji, 26 maja skierował do marszałka Sejmu  Wiesław Chrzanowskiego oficjalne pismo, w którym informował, że wobec swojej utraty zaufania do działań rządu wycofuje dla niego poparcie. Dwa dni później poseł Janusz Mikke z UPR bez wcześniejszej zapowiedzi zaproponował w Sejmie projekt uchwały o lustracji osób zajmujący wysokie stanowiska państwowe. 29 maja Jan Rokita w imieniu 65 posłów złożył do marszałka wniosek o wotum nieufności wobec rządu Jana Olszewskiego. Ten z kolei nadal prowadził rozmowy o wejściu do koalicji KPN. Ich kulminacja nastąpiła 2 czerwca, a w ich trakcie wicemarszałek z KPN Dariusz Wójcik został zaproszony przez Antoniego Macierewicza do MSW, gdzie minister poinformował go o umieszczeniu lidera Konfederacji Leszka Moczulskiego na przygotowanej w resorcie liście.

Rano 4 czerwca minister Macierewicz udostępnił dwie listy. Pierwszą wręczył przewodniczącym klubów parlamentarnych. Natomiast drugą otrzymali marszałkowie Sejmu i Senatu, I Prezes SN i prezes TK. W odpowiedzi na ten krok prezydent zgłosił wniosek o natychmiastowe odwołanie rządu. Ten oraz stojące za nim partie jeszcze próbowały się bronić, ale ich polityczny los był już przesądzony. Dowodziły tego kolejne głosowania w trakcie, których wszystkie wnioski koalicji rządowej, w tym m.in. o utajnienie obrad, były odrzucane. Ostatecznie po północy, a więc 5 czerwca nastąpiło decydujące głosowanie. Wotum nieufności poparło 273 posłów, Przeciwko było 119, a wstrzymało się 33.

Ten wynik jasno pokazuje, że gabinet Jana Olszewskiego był rządem mniejszościowym. Co wobec nieudanych prób poszerzenia bazy politycznej, leżało u źródeł jego upadku. Wbrew obiegowym opiniom nie jest prawdą, że była to władza szczególnie mocno nastawiona antykomunistycznie. A przynajmniej nie znajduje to odzwierciedlenia w warstwie faktograficznej. Rząd ten oraz stojące za nim partie w okresie swego trwania przy władzy nie uchwaliły żadnej ustawy, która w jakikolwiek sposób ograniczałaby politycznie byłych członków PZPR. Ba! Nie złożono nawet takich projektów ustaw. Jedyny projekt w tym zakresie, który w trakcie premierostwa Jana Olszewskiego, pojawił się w Sejmie, tj. projekt ustawy o restytucji niepodległości, był autorstwa KPN. I został wśród docinków odrzucony, jako prawniczy potworek. A jak pokazuje choćby reakcja bardzo wielu posłów wywodzących się z OKP na pamiętne rozszyfrowanie skrótu PZPR przez Leszka Moczulskiego, była wówczas bardzo realna szansa na porozumienie na tym polu i uchwalenie odpowiednich przepisów.

Najważniejszym dorobkiem tego rządu była ostateczna dekompozycja obozu postsolidarnościowego i powstanie podziałów, które właściwie trwają po dziś dzień. Widomym znakiem tych animozji, wręcz nienawiści, było spalenie 29 stycznia 1993 roku podczas demonstracji zwolenników PC, RTR, RdR i Partii Wolności, kukły prezydenta Lecha Wałęsy.

Literatura:

A. Dudek, Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989 – 1995, Kraków 1997.







mimm
O mnie mimm

mimmochodem...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura