„Był człowiekiem wykształconym i uchodził w Politbiurze za wybitnego intelektualistę. Powiedziałbym, że mimo powszechnie znanej doktrynerskiej ograniczoności jego wiedza była dość szeroka. Mimo jednak, iż znał się po trochu na wszystkim, nawet na muzyce, nie sądzę, by gruntownie znał jakąś określoną dziedzinę. Był to typowy intelektualista, który gromadził wiadomości z różnych dziedzin za pośrednictwem marksistowskiej literatury”.
Milovan Dzilas o Andrieju Żdanowie.
„Był bodaj najbardziej trzeźwo myślącym członkiem Politbiura. Przedłożony przez niego w marcu 1953 program rozwoju przemysłu lekkiego znalazł bardzo żywy oddźwięk. Od razu zyskał sobie wtedy popularność i to go zgubiło. Po wyrzuceniu z najwyższych władz pojechał do Kazachstanu. Ani razu nie zjawił się w Moskwie jako skruszony grzesznik. Politbiuro było tym bardzo podrażnione. Stał w kolejkach po chleb jak cała ludność niewielkiego miasteczka”.
Swietłana Alliłujewa o Georgiju Malenkowie.
Dwaj faworyci. I rozgrywka między nimi toczona ze świadomością, że wyniesienie jednego będzie końcem drugiego. Końcem dosłownym. Tak jak było w rzeczywistości, kiedy przegrany musiał odejść z tego świata. Czy jednak był to sukces tego drugiego? Owszem przeżył, ale wymarzonej władzy nie osiągnął. Przelicytował. Inny trzeci okazał się lepszy sprytniejszy. A może po prostu bardziej chciał żyć.
Ciekawe, że jeden z nich odchodził z opinią tępego doktrynera inspiratora tzw. żdanowszczyzny, podczas gdy drugi z nich cieszył się opinią opozycjonisty – przyjaciela ludu. Czy tak było istotnie? W 1927 roku w Wyższej Szkole Technicznej odbył się wiec podczas którego głównymi mówcami byli Trocki i Kamieniew. Partia w reakcji na to wydarzenie wystosowała apel do aktywu robotniczego o rozpędzenie wichrzycieli. Jak pisał Trocki, Dyktator chciał krwi. I to zadanie zostało powierzone Georgijowi Malenkowowi. Wykonał je wzorowo, rozbijając na czele oburzonych robotników a w rzeczywistości czekistów, zgromadzonych trockistów. Czy wówczas już zwrócił na siebie uwagę Przywódcy? Być może. W każdym razie jego kariera wystrzeliła w górę, by w latach, wydaje się największego kryzysu przywództwa Dyktatora, to jest w okresie 1941 – 1945, w latach wojny, będąc sekretarzem KC przynieść mu właściwie drugą pozycję w Partii i niemalże wizję Delfina.
Awtorchanow opisuje przy okazji ciekawe zjawisko, które określa jako „protokół kultów”. Jego początku dopatruje się w okresie po rozprawie z trockistami. Polegał on na tym, iż od tego momentu w oficjalnych publikacjach członków Politbiura nie wymieniano w kolejności alfabetycznej, lecz w kolejności zajmowanych stanowisk. Oczywiście nie dotyczyło to samego Wodza, którego zawsze wymieniano jako pierwszego. Tym samym Wódz jasno pokazywał swoim zausznikom, iż co prawda są równi w bezprawiu, ale nierówni we władzy. Jakiż piękny powód do wzajemnych waśni i wojen podjazdowych.
Wizja Malenkowa jako potencjalnego sukcesora nie odpowiadała oczywiście Żdanowowi. I nic dziwnego. Nie miał on złudzeń, że zwycięstwo Malenkowa to zarazem jego Żdanowa koniec. Po prawdzie myślę, że nie mieli tych złudzeń oni wszyscy i to w stosunku do wszystkich pozostałych. I Żdanow, który jako sekretarz KC od 1934 roku i dotychczasowy potencjalny przyszły Wódź postanowił działać.
W 1946 roku wysunął przeciwko swojemu konkurentowi oskarżenie o „zbrodniczą lekkomyślność”, co miało zaowocować porażką radzieckiego programu atomowego, opartego jak dziś wiadomo, po prostu na szpiegostwie. Bezpośrednią okazją ku temu stała się ucieczka 5 września 1945 roku Igora Guzienki szyfranta sowieckiej ambasady w Ottawie. 109 przekazanych Kanadyjczykom dokumentów ukazało Zachodowi skalę szpiegostwa nuklearnego ZSRR. I stało się źródłem problemów Malenkowa. Jak sączył Dyktatorowi Żdanow, za tą spektakularną klęskę osobiście, miał być odpowiedzialny właśnie Malenkow. To on miał gromadzić doniesienia szpiegów. On również a właściwie podlegli mu ludzie miał zajmować się werbunkiem agentów. W domyśle – on powinien ponieść konsekwencję.
Kolejny cios został wymierzony nie bezpośrednio w Malenkowa, ale w człowieka jemu bliskiego, bliskiego ma się rozumieć w kategorii władzy, marszałka Żukowa. Jak zapewniał Dyktatora Żdanow, radziecki wojskowy miał dążyć do przejęcia władzy, wykorzystując swoją popularność z okresu wojny. Miała temu służyć m.in. likwidacja, za zgodą Malenkowa, nadzoru Partii nad wojskiem co wzmacniało pozycję Żukowa. Jak pisze Awtorchanow, Umiłowany Przywódca zdawał sobie sprawę, że celem Żdanowa nie jest marszałek, ale Malenkow. W jego wizji polityki ba w jego charakterze leżało jednak podsycanie wzajemnych waśni i niesnasek bowiem dopóki one pochłaniały jego podwładnych, głównym zaś ich ujściem były wzajemne donosy, wiedział, że spisek przeciwko niemu jest niemożliwy.
Spisek być może był niemożliwy na tym etapie historii ZSRR, co nie znaczy, że w kraju nie działali „agenci Zachodu” i „kosmopolici” co sygnalizował Dyktatorowi usłużny Żdanow. I co jego zdaniem było winą oczywiście Malenkowa. Ta karygodna sytuacja miała mieć miejsce zwłaszcza na Ukrainie, gdzie rządził Chruszczow i na Białorusi gdzie władał Ponomarienko. Nie lepiej miała przedstawiać się sytuacja w krajach satelickich. Tutaj głównym zarzutem Żdanowa był stosunek Malenkowa do sowietyzacji tych państw a ściślej brak owej, czemu winny miał być obecny faworyt Wodza. Co więcej, Malenkow nie tylko nie potępiał w czambuł planu Marshalla, ale twierdził nawet, że jest on do akceptacji.
Prawda sączona do ucha Wodza przyniosła w końcu skutek. W lutym 1946 roku Malenkow stracił stanowisko sekretarza KC i udał się w nagrodę do Turkiestanu. Również jego człowiek marszałek Żukow pożegnał się ze stanowiskiem i trafił na głębokie zaplecze kadrowe. Nowy szef Zarządu Politycznego Ministerstwa Sił Zbrojnych gen Szykin faworyt Żdanowa rozpoczął zaś czystki w armii. Chruszczow, Ponomarienko również oni doświadczyli łaski Dyktatora. Stracili swe funkcje, ale przeżyli, stając się zaprzysięgłymi, choć na razie jeszcze bezsilnymi wrogami Żdanowa.
Wydawało się, że sukces Żdanowa jest pełny. Jego ludzie zaczęli obsadzać najważniejsze stanowiska w Partii państwie i armii. Wszędzie zaś zaczęła panować tzw. żdanowszczyzna. Charakteryzowała się swego rodzaju zamiarem cofnięcia czasu, do okresu przedwojennego a jej wymiernym znakiem było wywołanie zarówno w kraju, jak i za granicą „zimnej wojny”. Czym była w wymiarze międzynarodowym wiadomo. Natomiast na gruncie krajowym było to przygotowanie go następnej wielkiej czystki, która tak wstrząsnęła zwłaszcza armią tuż przed wybuchem II WŚ. Miała ona w połączeniu z zaostrzeniem stosunków z kosmopolitycznym Zachodem zapewnić nie tylko wpływy gronu starych ideologów, ale także sukcesję ich rzecznikowi Żdanowowi.
Jednakże, jak wiadomo, o wszystkim decydują kadry a jakość tych Żdanowa, była nie najlepsza. Owszem ludzie ci zyskiwali stanowiska i apanaże i być może w spokojnych czasach mogliby rządzić długie lata. Czasy były jednak niespokojne a parcie na władzę nowo wyniesionych wręcz niewyobrażalne. Jeden z nich nowo mianowany sekretarz KC do spraw bezpieczeństwa i sił zbrojnych Kuzniecow nie zadowolił się czystką wśród ludzi Malenkowa, ale wziął się także za usuwanie ludzi Berii. I to był początek końca Żdanowa.
Beria, który zawsze dbał o zachowanie pewnej równowagi sił w wewnętrznym kręgu władzy (co nie dotyczyło oczywiście jego samego i jego ludzi) postanowił działać. Wykorzystując bytność Malenkowa, który ciągle był członkiem Politbiura, w Moskwie zawiązał z nim spisek i zmontował tzw. sprawę leningradzką. Jej określenie pochodzi od środowiska, które zgrupowało się wokół Żdanowa jeszcze w czasie gdy ten odpowiadał za przygotowanie Leningradu do obrony. Clou jednak sprawy było oskarżenie leningradczyków o chęć rozbicia Partii. Otóż mieli oni zaproponować utworzenie Rosyjskiej Partii Komunistycznej z własnym KC i siedzibą w Leningradzie. Była to na pozór propozycja logiczna, ponieważ spośród wszystkich republik tylko rosyjska nie miała swojej wewnętrznej Partii.
Tym razem jednak szeptana przez Berię prawda miała dowodzić, iż żdanowcy w gruncie rzeczy dążą do wyeliminowania Ukochanego Przywódcy. Wraz z utworzeniem RPK jego rola miała ulec ograniczeniu i sprowadzać się do funkcji reprezentacyjnych i honorowych dowodzili Beria Malenkow i Chruszczow. Rzeczywista władza miała spocząć w rękach Żdanowa jako generalnego sekretarza oraz jego ludzi. Jak w takich warunkach zdołałby przeżyć Dyktator? Pytali retorycznie.
Mało tego. Było coś jeszcze gorszego. Żdanow nie tylko spiskował przeciwko Partii, ale i wychował, a następnie wprowadził do niej, do samego KC jej wroga, czyli swojego syna Jurija. Był on jednym z kierowników Wydziału Nauki KC i w tym czasie publicznie zaatakował Łysenkę, nazywając go szarlatanem. Akcja przygotowana była z inspiracji jednego z zauszników Berii i miała być kolejnym gwoździem do trumny Żdanowa, który w owym czasie dyplomatycznie zachorował. Co z kolei Dyktator uznał za próbę uniknięcia odpowiedzialności. Nie był to jednak świat dyplomacji. 1 września 1948 roku Izwiestia zamieściła krótką informację, donosząc o śmierci Żdanowa „na zawał spowodowany zmianami chorobowymi naczyń serca przy objawach ostrego obrzęku płuc”.
Na pogrzebie Żdanowa, który odbył się dzień później 2 września 1948 roku Malenkow, na warcie honorowej, stał przy Dyktatorze obok Berii i Mołotowa.
„Byli to ludzie z elastycznymi sumieniami i bezdenną żądzą władzy. Stalinowcy znaleźli po raz pierwszy w historii receptę organicznej syntezy polityki partyjnej i przestępczości kryminalnej. Zgodnie z tą receptą wszystkie kategorie moralne i powszechnie przyjęte normy ludzkiego postępowania znajdują się w stanie ustawicznej dialektycznej transformacji: zło można uczynić dobrem, nieuczciwość – uczciwością, obowiązek – przesądem, podłość – szlachetnością i odwrotnie”.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Literatura:
A. Awtorchanow, Zagadka śmierci Stalina
Inne tematy w dziale Kultura