Koalicja kilku organizacji i partii politycznych rozpoczyna właśnie zbiórkę podpisów pod
referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Powody? Podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej, wysokie opłaty za wywóz śmieci i oszczędności na usługach publicznych, m.in. na przedszkolach.
Jeśli uda się zebrać wymaganą liczbę podpisów (jedną dziesiątą uprawnionych do głosowania mieszkańców miasta), w
Warszawie może odbyć się jedno z ostatnich referendów, w którym odwołanie prezydenta jest realne.
Planowane zmiany w prawie sprawią, że pozbycie się ich w trakcie kadencji będzie graniczyć z cudem.
Referendum z wysoka poprzeczką
W kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego od niemal dwóch lat trwają prace nad ustawą o samorządach lokalnych. Przyglądają się im zarówno miejscy aktywiści, jak i prezydenci.
Prezydent Komorowski zapewnia, że jego intencją jest zwiększenie wpływu mieszkańców na decyzje w samorządach, choć ostatnia wersja ustawy umacnia prezydentów i burmistrzów.
Chodzi o przepisy dotyczące referendów w sprawie ich odwołania. Dziś żeby wyniki były wiążące, musi wziąć w nim udział co najmniej trzy piąte liczby głosujących w ostatnich wyborach samorządowych. Jednak po naciskach Związku Miast Polskich w projekcie ustawy próg ten podniesiono do co najmniej takiej samej liczby mieszkańców, jaka wzięła udział w ostatnich wyborach.
- Ta zmiana oznacza, że prezydenci miast mogą stać się w praktyce nieusuwalni w czasie kadencji. Organizatorom referendów będzie bardzo trudno zmobilizować do udziału w głosowaniu aż tylu mieszkańców, ilu poszło do kalendarzowych wyborów - uważa dr Marcin Gerwin, politolog z Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej.
- W poprzedniej kadencji, na 81 referendów odwoławczych jedynie 14 było ważnych. W pozostałych nie udało się osiągnąć wymaganej frekwencji. Skoro tak wiele referendów było nieskutecznych, jaki sens ma podniesienie tej frekwencji jeszcze bardziej? Referenda są głównym narzędziem zapewniającym mieszkańcom kontrolę nad władzami samorządowymi. Sposób ich przeprowadzania powinien gwarantować, że w razie potrzeby będzie można skończyć złe rządy.
Referendum to porażka wyborców
Za projekt zmian w ustawie o samorządach odpowiedzialny jest prezydencki minister Olgierd Dziekoński. O propozycji zwiększenia progu ważności referendum mówi: - W ten sposób zwiększamy odpowiedzialność za właściwy wybór. Każde odwołanie jest porażką wyborców, bo to oznacza, że w trakcie wyborów w zbyt małym stopniu dokonywali oceny jakości swego kandydata. Zaproponowane rozwiązanie ma na celu zmianę postrzegania referendum lokalnego i zachęcić mieszkańców do udziału w nim. Obecnie jest ono traktowane przede wszystkim jako narzędzie walki personalnej ukierunkowanej na odwołanie określonych władz lokalnych.
- Wierzę w tę intencję - mówi dr Dorota Piontek, politolog z Uniwersytetu
Adama Mickiewicza w
Poznaniu. - Choć przy dzisiejszej bierności i niskiej frekwencji trudniej będzie o wiążące referendum. Nie dziwię się też Związkowi Miast Polskich, że zabiega o takie zmiany. Nie chodzi o to, że prezydenci chcą chronić swoje stołki. Zależy im na weryfikacji przez zwykłe wybory. Chcą być oceniani po czterech latach rządów, przez pryzmat realizacji obietnic wyborczych, a nie z powodu jednorazowych incydentów czy konfliktów, które stają się przyczyną referendów.
Tym państwu już dziękujemy
W kadencji 1998-2002 referendów odwoławczych było 195, w latach 2006-10 już tylko 81. W trwającej kadencji - ponad 70. Najgłośniejsze było pożegnanie z prezydentami w Olsztynie,
Częstochowie i
Łodzi. Olsztynianie odwołali w 2008 r. Czesława Małkowskiego, na którym ciążyły oskarżenia o gwałt i molestowanie urzędniczek. Rok później z urzędem musiał pożegnać się Tadeusz Wrona. Mieszkańcy Częstochowy uznali, że bardziej interesuje się inwestycjami wokół Jasnej Góry niż ich potrzebami. W 2010 r. odwołano w Łodzi Jerzego Kropiwnickiego.
Za organizacją referendów w Częstochowie i Łodzi stało SLD.
W ubiegłym roku mieszkańcy Bytomia zakończyli w referendum rządy Piotra Koja z PO, odwołali też całą radę miasta. Koj podpadł likwidacją szkół. Zamiast bronić swoich decyzji, apelował do mieszkańców, by nie szli głosować. Liczył, że zachowa urząd dzięki niskiej frekwencji w referendum, przez co będzie ono nieważne.
W kwietniu tego roku władzę stracił kolejny prezydent z PO. Grzegorz Nowaczyk został odwołany wraz z radą miasta przez mieszkańców Elbląga. Bo wprowadził reformę czynszów w mieszkaniach komunalnych, która dla wielu najemców oznaczała podwyżkę opłat o ponad 100 proc.
Gdyby w czasie tych referendów obowiązywał zapis z nowej ustawy przygotowywanej w Pałacu, prezydenci miast nie zostaliby odwołani. Choć nie można wykluczyć, że wyższy próg ważności referendum zmobilizowałby do pójścia do urn większą liczbę mieszkańców.
Zawodowi prezydenci
Tymczasem w 12 dużych miastach prezydenci nie zmienili się od kilkunastu lat. Rekordzistami są włodarze Trójmiasta, Poznania i Katowic. Rządzą już czwartą kadencję, od 1998 r. Są aż tak dobrymi prezydentami? Gerwin: - Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek zdobył niemal 90 proc. głosów w I turze wyborów, bo mieszkańcy są zadowoleni z jego rządów, żyje im się dobrze, nie ma większych protestów przeciwko decyzjom władz. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz nie miał dobrego kontrkandydata. Przez lata rządów zdobył dużą rozpoznawalność. Tu nie może się z nim równać żaden lokalny polityk czy miejski radny. Z kolei w Sopocie prezydent Jacek Karnowski wygrał dopiero w II turze wyborów, zdobywając jedynie ok. 500 głosów więcej niż jego kontrkandydat. Zmiana władzy była więc bardzo bliska.
Może ograniczyć kadencje
- W samorządach powinno obowiązywać ograniczenie w sprawowaniu władzy np. do dwóch kadencji. To ważne dla higieny systemu politycznego. Zapobiega powstawaniu lokalnych układów, gwarantuje wymianę elit i jest odpowiedzią na inercję wyborców. Oni często nie idą głosować, bo nie wierzą, że władze się zmienią - uważa dr Piontek.
Marcin Gerwin: - Pokonanie wieloletniego prezydenta dużego miasta jest niesamowicie trudne. Nie sposób postawić na kontakt bezpośredni, chodzić od domu do domu i przekonywać wyborców do swojej oferty. To zajęłoby wiele miesięcy. Trzeba wydać dużo pieniędzy na kampanię wyborczą, a i tak będzie się w gorszej pozycji. Trudno konkurować na rozpoznawalność, bo polityczne życie miasta toczy się niemal tylko wokół prezydenta. Można wydać dużo pieniędzy na reklamy, a urzędujący prezydent za darmo będzie w mediach, bo zwoła konferencję, otworzy jakąś inwestycję. Datę jej ukończenia może zaplanować na czas kampanii. Wtedy sztabem prezydenta staje się cały urząd miasta. Rywalizację mogą podjąć kandydaci partyjni, którzy dysponują pieniędzmi i sztabem ludzi. Kandydaci niezależni mają o wiele trudniejsze zadanie. By ubiegać się o fotel prezydenta, muszą też zarejestrować komitet w wyborach do rady miasta.
Dr Dorota Piontek: - Dziś sytuacja jest taka, że jak wieloletni prezydent nie wykaże się nagle skrajną niekompetencją lub nie popełni przestępstwa, to mógłby rządzić nawet dożywotnio.
Jak informuje minister Dziekoński, podczas prac nad ustawą o samorządach nie rozważano ograniczenia kadencji dla prezydentów. - Analizujemy uwagi do projektu ustawy z konsultacji społecznych. Potem ustawa zostanie przekazana prezydentowi, który zdecyduje o skierowaniu jej do Sejmu w formie prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej - zapowiada Dziekoński.