„Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego to film dobry, ale nie wybitny.
Najciekawsza w nim jest sama historia. Fabuła „odautorska” jest jedynie dodatkiem do prawdziwego dramatu trzech biznesmenów.
„Ziemią obiecaną” to to nie będzie.
Aktorzy grają kiepsko. I to dlatego, na ich tle, Janusz Gajos tak bardzo lśni.
Najlepsza scena – negocjowanie procentu dla młodego prokuratora.
Najgorsza scena – żona jednego z aresztowanych, nie wiadomo dlaczego i po co, katuje swoją opowieścią żonę prokuratora.
Papierowe postaci – romans jednego z bohaterów i miłość prokuratora do wnuczki niczego nie załatwiają.
Przemiana młodego prokuratora w cynicznego gnoja mało wiarygodna. Rysowana grubymi kreskami.
Wszystko jest czarno – białe. Choć w kolorze.
Historyczne retrospekcje z marca 1968 niepotrzebne.
Dzieło się ciągnie. Dłużyznami.
Żeby być świnią po 1989 roku nie trzeba było być kapusiem i PZPR-owcem przed tym rokiem. Nie całe zło w Polsce jest wynikiem tego, że nie rozliczyliśmy się z komunistyczną przeszłością.
Skandalem jest, ze film nie dostał dofinansowania z PISF. Jest ważnym obrazem naszej współczesności.
To nie jest film na miarę „Psów”, „Placu Zbawiciela” czy „Długu”, ale będzie ważnym odniesieniem w polskiej debacie publicznej.
Sformułowanie „układ zamknięty” wejdzie do polskiego języka politycznego. Zasługuje na to.
Czy ktoś nakręci film o tym, jak Ziobro, Kaczyński i Kaczmarek stworzyli „układ zamknięty”, w wyniku którego jedna kobieta zabija się, a inna – oczyszczona z zarzutów przed miesiącem – trafia do aresztu? Czy ci, którzy zachwyceni są dziś filmem Bugajskiego, także i to dzieło przyjęliby z radością?
Na ten film warto iść i wydać 20 zeta.
Inne tematy w dziale Polityka