Parlament Europejski odrzucił porozumienie w sprawie budżetu. Ja głosowałem za nim. Nie żeby był dla Polski specjalnie dobry, ale lepiej, żeby był, niż żeby go nie było i żebyśmy pracowali w warunkach rocznych budżetów. Ta druga sytuacja utrudniałaby absorpcję środków unijnych, a na ich dobrym wykorzystaniu powinno nam zależeć.
Drugim powodem, dla którego głosowałem za tym budżetem, jest to, iż uważam, że PE powinien trzymać się z dala od porozumienia, które wynegocjowali szefowie rządów i przy którym każdy z nich miał prawo veta. Ograniczenie roli PE gwarantuje, że Unia pozostaje w formule bliższej Europie Ojczyzn, natomiast rozszerzanie jego uprawnień zbliża UE do modelu federacyjnego, do modelu superpaństwa. O finansach powinni decydować szefowie rządów, którzy mają nie tylko mandat społeczny do tego typu negocjacji, ale także zaplecze intelektualne i instytucjonalne do właściwej oceny zawieranych umów. Rozkrzyczany i zideologizowany PE nie spełnia tego drugiego kryterium - tu setki dyletantów udają, że znają się na wszystkim. Rozszerzanie ich (naszych) uprawnień jest wprowadzaniem w życie modelu unijnego superpaństwa, które wtrąca się do życia każdego z nas i zbliża nas do budowy czegoś, czemu jestem bardzo przeciwny - Brukselskiego Babilonu. I właśnie także dlatego głosowałem za budżetem wynegocjowanym przez szefów rządów i nie chciałem przyłączyć się do tych, którzy postanowili skorzystać z przepisów wynikających z Traktatu Lizbońskiego i wzmocnić pozycję PE.
Z tym wiąże się nieprzyjemna sprawa - otóż za odrzuceniem budżetu głosowały te frakcje w PE, w których jest większość polskich eurodeputowanych. Jedynie ECR, czyli grupa, w której jest PJN i PiS, zagłosowała za budżetem. Natomiast S&D, EPP oraz EFD, czyli te frakcje, w których są posłowie PO, PSL, SLD oraz SP, głosowały za odrzuceniem budżetu. Najdziwniejszą sytuację mieli politycy tej pierwszej partii, bowiem ich grupa polityczna opowiedziała się przeciwko budżetowi, który za swój życiowy sukces uznał Donald Tusk. Jakże to zatem jest - nie mieli oni siły w swojej grupie, żeby przekonać ją do głosowania zgodnie z interesami Polski? Choć sami głosowali tak, jak PJN, to jednak nie przekonali EPP do tego stanowiska. To po co tam są?
Inne tematy w dziale Polityka