Wczoraj zarząd krajowy PO podjął jednogłośnie decyzję o tym, że wybory na przewodniczącego partii powinny odbywać się nie tak, jak do tej pory, czyli na zjeździe, ale w głosowaniu powszechnym wszystkich członków Platformy. Dlaczego tak się stało? Bo życzył sobie tego Donald Tusk. Koniec, kropka. Gdyby szef ugrupowania wymyślił coś innego, zapewne także spotkałby się z jednomyślnością zarządu.
Ten przykład pokazuje, co się stało z dwoma największymi partiami (bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że podobne praktyki dotyczą także PiS). Te formacje, które jeszcze osiem lat temu, były symbolem odnowy i nadziei dla Polski, są obecnie prywatnymi folwarkami dwóch sadystów, którzy odnajdują radość w publicznym upokarzaniu swoich prawdziwych lub domniemanych krytyków wewnątrz swoich partii. Znęcają się nad nimi, wymyślają przemyślne sposoby ich ośmieszania i czołgania. Ci, którzy tego nie akceptują, są wyrzucani lub sami odchodzą. Przy rechocie zresztą części mediów i wyborców obu ugrupowań, którzy naśmiewają się z takich "mięczaków" i "wrażliwców", jako z tych, którzy skazują się na przegraną, którzy nie rozumieją, co to twarda polityka.
Tyle, że prawdziwa i twarda polityka nie ma nic wspólnego z tym festiwalem rytualnej przemocy, który fundują Polakom Kaczyński i Tusk. Na Zachodzie walki frakcyjne w partiach są codziennością, ale nie przybierają tak karykaturalnych wymiarów. Tam polityka nie polega na ciągłym udowadnianiu wszystkim, kto jest samcem alfa, ale na rozwiązywaniu - dzięki swojej wysokiej pozycji w partii i w aparacie państwowym - konkretnych problemów. Tam twardość udowadnia się rozwiązywaniem konkretnych problemów swoich wyborców. Tam politycy, którzy przegrywają w wewnętrznych bojach, są delegowani na inne odcinki, do innych zadań. Komplementuje się na ich i przesuwa tam, gdzie mogą partii (ale także państwu) służyć w inny sposób. Nie upokarza się ich publicznie, wiedząc jak bardzo psuje to obyczaje publiczne i - w efekcie - uderza w prawidłowość mechanizmów demokratycznych.
To wyjaławia partie z ludzi choć trochę podmiotowych, choć trochę mających własne zdanie, choć trochę twardych w okolicach kręgosłupa. Usuwani są przez zazdrosnych o swe wpływy liderów i zastępowani Brudzińskimi i Olszewskimi. To uderza w jakość partii i w jakość posłów. Zamiast Rokitów, Gowinów, Kowali czy – a niech tam – Migalskich, w ławach poselskich zasiadają „no-nejmy”, aparatczycy których jedynym celem jest wysługiwanie się szefowi i zapewnienie sobie reelekcji. To oddala nas od zachodnich standardów i obniża poziom uprawianej polityki.
Ale nad Wisłą publika, także dziennikarska, znajduje upodobanie w oglądaniu krwawych igrzysk. Klaszcze, zachęca do jeszcze większego okrucieństwa, wykpiwa pokonanych. Robi to, by zaraz potem narzekać, że cezarowie fundują nam tylko tanie widowiska, a na produkcję chleba już nie znajdują czasu. A po co owi tyrani mają to robić? Wszak wszystkim, i publice, i mediom, i komantatorom, te krwawe łaźnie wystarczają. Wszak wystarczy je urządzać, by być obwołanym mężem stanu i prawdziwie twardym politykiem. Wy, którzy jesteście zachwyceni tymi igrzyskami; wy, którzy nawołujecie do jeszcze większej ilości krwi - nie narzekajcie już nigdy na to, że po wyjściu w Colosseum na ulicach panuje smród, a w sklepach nie ma towarów. I nie narzekajcie także na to, że od czasu do czasu możecie dostać po głowie młotkiem od jakiegoś łotrzyka. Wszak lubicie przemoc, prawda?
Inne tematy w dziale Polityka