Jestem po lekturze „Opowieści o Viktorze Orbanie” pióra Igora Janke. Czas więc na recenzję.
To książka ciekawa i, wbrew tytułowi, nie jest tylko opowieścią o obecnym premierze Węgier, ale raczej o Węgrzech w ciągu ostatnich dwóch dekad. Bo Orban jest obecny w polityce naszych bratanków już od końca lat 80-tych ubiegłego wieku i to w sposób znaczący. To plus książki.
Kolejny plus to umieszczenie w niej wielu smakowitych informacji. Dla mnie, na przykład, zupełnym zaskoczeniem było pokazanie bliskich związków Orbana z naszych krajem – okazuje się bowiem, że nawet swoją pracę magisterską poświecił fenomenowi „Solidarności”. Praca I. Janke aż roi się od tego typu smaczków. Równie smakowity jest opis lęków inteligencji budapesztańskiej, która bardziej bała się po 1989 roku faszyzmu, niż postkomunizmu. Zaiste –bardzo to podobne do tego, co działo się nad Wisłą i jedynie dlatego chyba pięciokrotne przywołanie w tekście nazwiska Adama Michnika wydaje się uzasadnione.
Kolejnym plusem, zdecydowanie zresztą dodatnim, to próba wytłumaczenia pęknięcia, z którym mamy do czynienia w kraju nad Balatonem. Autor stara się uchwycić przyczyny tego, że Węgrzy są dziś podzieleni tak bardzo, że – jak pisze – nawet małżeństwa i przyjaźnie zawierane są wewnątrz owych dwóch obozów. Pokrywają się one zresztą, po części przynajmniej, z podziałem na zwolenników Fideszu i wyborców socjalistów. Ale – i o to można mieć pretensje do Autora – nie pokazał on dokładnie, że podziały socjo-kulturowe, są pierwotnymi wobec podziałów politycznych; że te drugie jedynie „obsługują” podziały wcześniejsze, bardziej zakorzenione, wywodzące się jeszcze z XIX wieku. Czyli że jest to dokładnie odwrotne od tego, z czym mamy do czynienia w naszym kraju, gdzie podziały polityczne generują, implikują, produkują inne podziały; że partie polityczne stworzyły dwa obozy nienawidzących się ludzi, a nie – jak na Węgrzech – że to dwie nienawidzące się części społeczeństwa stworzyły sobie dwie partie polityczne.
Jednak największy żal mam do Autora za to, ze starannie i metodycznie unikał jakichkolwiek porównań do Polski. Książka jest tak pisana, jakby miała być zaraz drukowana w Niemczech czy we Francji, bo stara się pokazać Orbana tak, jakby nie miało to kontekstu polskiego. A przecież, o czym Janke, jako świetny publicysta wie, dzisiejsze pisanie w Polsce o premierze Węgier nie jest abstrakcyjnym pisaniem o jakimś szefie rządu w Europie Środkowej. Tak można by pisać o Petrze Necase, ale nie o Viktorze Orbanie. Dlaczego? Bo stał się on w Polsce ważną figurą retoryczną w walce partyjnej między PiS i PO. I czytelnik może czuć się zawiedziony tym, że Janke udaje, że nie słyszy tego kontekstu. Na przykład w opisie owego pęknięcia, o którym pisałem powyżej. Czy nie wzbogaciłoby to lektury, gdyby właśnie w konfrontacji do sytuacji nad Dunajem, Autor pokazał jak sztuczne i świadomie wytworzone są polskie okopy? Jak bardzo niezakorzeniona i świadomie podgrzewana przez liderów partyjnych i ich medialnych pomagierów jest „wojna polsko – polska”?
Ale Autor systematycznie i celowo kastruje swoją opowieść z kontekstu polskiego. Szkoda, bo przecież aż prosi się o zdanie, że Orban przeszedł drogę prawie identyczną, jaką do 2005 roku przebył Donald Tusk – od beztroskiego i trochę bezczelnego antyklerykalnego liberała, do konserwatysty klękającego przed biskupami, stawiającego się Unii Europejskiej i stosującego czasami populistyczną grę pod publiczkę. Powtarzam – to analogia do Tuska do 2005 roku. I – a teza to ciekawa – że gdyby nasz obecny premier wygrał wybory w 2005 roku, to byłby właśnie takim Orbanem! Tak, tak – nie przesłyszeliście się Państwo: gdyby Tusk nie przegrał, gdyby stał się liderem obozu POPiS-u (ze słabszym PiS-em i premierem Rokitą), to dziś, być może, to on byłby złym chłopcem dla unijnych biurokratów, a nie Orban. To zresztą teza, którą szerzej rozwijam w swojej książce „Nieudana rewolucja, nieudana restauracja. Polska 2005-2010” Wyd. Czerwone i Czarne.
Wiem – to herezja, bo dziś w u nas to nie o szefie PO, ale o Jarosławie Kaczyńskim mówi się jako o polskiej inkarnacji Orbana. Ale lektura książki Janke pokazuje, jak błędna to analogia i że żadnego Budapesztu w Warszawie nie będzie. Bo opis taktyki i polityki tego ostatniego, a także jego portret psychologiczny, pokazują, że jest on właściwie zaprzeczeniem wszystkiego, czym jest i co robi lider PiS. Orban, po złym dla swej partii wyniki wyborów parlamentarnych, podał się dymisji i przez kilka lat nie kierował swoim ugrupowaniem; co tydzień dokształca się w gronie kilkunastu osób, gdzie panuje atmosfera luźnej i niekrępowanej debaty na równych prawach. Węgierski premier lubi chodzić do zwykłej restauracji, grać w piłkę w swojej piątoligowej drużynie, publicznie przyznawać się do błędów. Potrafi także kultywować cnotę jedności i skupić pod swymi skrzydłami wiele środowisk i osób, które tylko po części podzielają jego opinie, ale akceptują jego przywództwo i chcą współpracować. Potrafił też otworzyć swoją partię na tysiące wolontariuszy i przyjąć ich, wraz z ich entuzjazmem, ale i odrębnością, pod swoje skrzydła, bo wierzył – i słusznie – że to da siłę jego ugrupowaniu. Janke pisze: „Fidesz miał być jak wielki port, do którego wpływają statki, korzystają z jego infrastruktury, budują jego siłę, ale zachowują własne bandery. Każda nowa organizacja, która zaczyna współpracować z Fideszem, staje się częścią portu, ale pozostaje statkiem.”
Przecież to jest opis czegoś zupełnie innego, niż od 2005 roku czyni Kaczyński. Stosując poetykę zaproponowaną przez Autora, szef PiS od wielu już lat w swoim porcie wiesza na rejach buntowników, swoją załogę – przekleństwami i upokarzaniem - zmusza do ciągłego i bezsensownego szorowania pokładu, każdego kto wpłynie do jego portu morduje i ograbia ze złota, a tym, którym udało się uciec, odbiera prawo do godności i nazywa zdrajcami. Nie myśli już o podbijaniu oceanu – chce jedynie pełnej władzy w swoim coraz bardziej zapyziałym i pełnym brudnych piratów porcie.
„Opowieść…” świetnie pokazuje więc dwie rzeczy – że Orban to spełniony Tusk. Tusk, któremu się udało w 2005 roku, który nie musiał przechodzić na stronę swoich wcześniejszych przeciwników, ale mógł zrealizować marzenia, do których przez dwie dekady dorastał. I po drugie – że Kaczyński to nie będzie Orban; że opisanego przez Janke Orbana jest właściwie zaprzeczeniem. I dlatego ci, którzy czekają na nadejście do Warszawy Budapesztu, ta książka rozczaruje, bowiem zobaczą w niej jak bardzo karykaturalny, nie przystający do współczesności i śmieszy jest ten, którego oni pokochali i od którego oczekują, że zbawi Polskę. Kaczyński to nie Orban – to jego karykatura i zaprzeczenie.
Ale to będą już musieli sobie doczytać, a właściwie – „domyślić”, sami. Bo w książce Igora Janke nie jest to napisane expressis verbis. I to wada „Opowieści o Viktorze Orbanie”. A może, cholera, jednak jej zaleta…..
Inne tematy w dziale Polityka