Dawno mnie tu nie było. Sama się zdziwiłam, jak sprawdziłam - ostatnia notka z czerwca. Wiedziałam, że nie mam kiedy pisać, ale żeby aż tak?... Mam taką teorię, że jeśli ktoś znika z "internetów", to dlatego, że wciąga go życie w realu. Za dużo trzeba ogarniać na bieżąco. Albo po prostu to, co się dzieje, jest dużo ciekawsze od wirtualnych przepychanek i nie ma kiedy prowadzić bloga. W końcu życie dopadło i mnie. Wywróciło się do góry nogami, zmieniło wszystko i zajęło całą moją uwagę. Ale, ale! Historię trzeba opowiedzieć kompletną, od początku do końca.
* * *
W marcu tego roku podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się z domu. Długo biłam się z myślami, nie wiedziałam, czy to dobry moment, czy to słuszna decyzja. Zaryzykowałam.
Od tamtego momentu zaczęły się dziać jedna po drugiej nieprzewidywalne rzeczy. Najpierw następowały powoli, mniej więcej jedna nowina na miesiąc. Potem szalone wydarzenia posypały się na mnie jak lawina, dzień w dzień coś nowego... Po pierwsze - jakoś tak na początku czerwca zapowiedziano mi, że po wakacjach stracę pracę. Po drugie - w moim pokoiku było mi bardzo dobrze, ale - wbrew przewidywaniom - okazało się, że nie idzie się dogadać ze współlokatorką. Przede wszystkim dlatego, że ona przestała się w ogóle odzywać, a nawet pojawiać na mojej drodze. Od czasu awarii pralki traktowała mnie jak zgniłe jajo. Zdarzyły się jeszcze dwie konfliktowe (nie z mojej winy) sytuacje i zmuszona całkowitą niemożliwością porozumienia się podjęłam decyzję o przeprowadzce. Dla odmiany. Był koniec czerwca.
Nie wyobrażałam sobie powrotu do rodziców "na tarczy". Wiem, że przyjęliby mnie bez żadnych pretensji, ale zwyczajnie nie o to chodziło. W końcu miałam być samodzielna i dorosła. Na szczęście z pomocą pospieszyli moi przyjaciele, udostępniając mi na bardzo korzystnych warunkach mieszkanko, za małe na ich rozrastającą się rodzinę. Trzeba je było tylko odmalować i wyposażyć w niezbędne sprzęty, bo meble wzięli ze sobą do nowego mieszkania. "Malowanie jest bardzo proste, poradzisz sobie".
No tak, to pewnie nie jest nic trudnego, gdy się wynajmuje ekipę remontową, panowie odwalają całą robotę, a ty przychodzisz na gotowe. Zapewne nie jest to też trudne, gdy się ma choćby minimalne doświadczenie, zbierze silną grupę pod wezwaniem młodych mężczyzn, z których jeden umie machać pędzlem, drugi szczotą, trzeci milion razy składał i rozkładał meble, a czwarty jest specem od instalacji elektrycznych. To może być nawet i jeden facet, którzy łączy w sobie wszystkie te cechy i ma kumpla do pomocy.
Tymczasem ja dowiedziałam się, że dostanę wszelką pomoc finansową (to dużo znaczy, wiem), ale remont muszę zorganizować i przeprowadzić sama. Jak potrzebuję pomocy, to muszę ją sobie załatwić. Gdybyśmy mieli posłużyć się nowomową z portali społecznościowych, tutaj należałoby umieścić hasztag "#najgorzej".
Nie będę się upierać, że do roboty fizycznej i technicznej stworzeni są mężczyźni, a kobiety to do garów i sprzątania. Ależ skąd. Jeśli jakaś kobieta realizuje się z wiertarką czy farbą i szczotą na kiju, to wspaniale, pierwsza spojrzę na nią z podziwem i będę gratulować. Tylko że ja jestem ostatnią kobietą, która się do tego nadaje i której by zależało na udowadnianiu "czego to kobieta nie może i nie zrobi". Ostatnią. I na mnie to wszystko padło...
A już najgorsza dla mnie była konieczność nieustannego podejmowania decyzji. Na każdym kroku.
Mój tata lubi mawiać, że Polki, w porywach do wszelkich Słowianek, są z charakteru władcze i wojownicze. Zawsze przypomina, że na naszych terenach przebywali swego czasu Sarmaci, a ich kobiety chowano do grobu z włócznią przy boku. W naszych żyłach płynie ponoć krew tych dzielnych kobiet...
Ja tam się w najmniejszym stopniu nie czuję wojowniczką, chociaż faktem jest, że kiedy mam przekonanie o słuszności sprawy, będę jej bronić z całych sił. Ale póki nie jest to konieczne, naprawdę nie chcę nikogo dźgać włócznią. I naprawdę chcę, żeby wiążące, długotrwałe decyzje podejmował ktoś kompetentny. Szczególnie, gdy ja się na temacie kompletnie nie znam...
Tymczasem podczas całej tej operacji ciągle musiałam o czymś decydować: kiedy robić całe to malowanie; kogo prosić o pomoc (konieczność wykonania miliona telefonów, najlepiej w godzinach pracy, mając jedno lub dwoje dzieci pod pachą - pracuję jako opiekunka); jak to się w ogóle robi, to całe malowanie? - jak się do tego zabrać i przygotować... Tutaj bardzo pomogła mi siostra, wysyłając linki do instruktaży, przygotowanych starannie przez firmy remontowe i zamieszczonych na youtubie. Stamtąd zaczerpnęłam informacje, co należy zakupić. Mój tata, który ponoć wie wszystko, oświadczył, że tego nigdy nie robił (szok! remontował sam mieszkanie, sam zaprojektował i zbudował antresolę i półki kuchennie, a tu nagle nie umie mi doradzić, co robić przy odmalowywaniu mieszkania!...). Cóż miałam robić - obejrzałam uważnie instruktaże, zrobiłam szczegółowe, acz chaotyczne notatki i wyruszyliśmy do Castoramy. Sklep ten stał się moim drugim domem w owym czasie...
Szkopuł tkwił w tym, że to miało być moje osobiste mieszkanie. Miałam tam siedzieć sobie sama. Mogłam zatem urządzić je jak chciałam, bez oglądania się na kogokolwiek. Mogłam je wystroić całkiem "po babsku". Tylko że sama nie wiedziałam, czego chcę!... Do czasu pierwszej przeprowadzki kilka miesięcy wcześniej nie miałam nawet własnego pokoju. Potem wprowadziłam się do wnętrza jakoś tam urządzonego. Nie miałam w tym żadnej sprawy, nie miałam na ten temat żadnych własnych wyobrażeń...
Siostra zaproponowała mi, żeby machnąć każdą ścianę w innym kolorze. Tak żeby było ciekawie, barwnie, inaczej niż wszędzie. Pomysł mi się spodobał. Jedną ścianę chciałam zrobić w mocnym, intensywnym kolorze. Mój brat-architekt złapał się za głowę, gdy o tym usłyszał. Zmieniłam zamiar, uznając jego uwagi za słuszne: "masz jeden pokój. Będziesz w nim robić wszystko - spać, jeść, pracować. Będziesz ciągle w nim przebywać. Kolorowa ściana może być fajna, gdy masz dużą przestrzeń, więcej metrów kwadratowych i możesz przechodzić z jednego pomieszczenia do drugiego, zmieniać otoczenie. W twoim mieszkaniu taka ściana szybko zacznie cię przytłaczać, atakować intensywnością". Dobrze, czyli trzeba wybrać inne kolory... Jakie? Brat proponował delikatną szarość, ale tego ja nie chciałam. Miało być kolorowo i żywo, a nie ponuro i elegancko! Na coś jednak musiałam się, właśnie ja, nikt inny - zdecydować.
Nie było to wszystko dla mnie łatwe. Narzekałam mojemu znajomemu bez końca, ale jakoś wybrałam weekend, wykonałam milion telefonów, doszkalałam się oglądając instruktaże i vlogi remontowe, i oświadczyłam tacie, że trzeba jechać dokonać koniecznych zakupów. Na liście znalazły się: folia malarska na meble i podłogi, szczotki, jedna na długim kiju (ten od miotły był praktyczniejszy niż ten z założenia dostosowany do szczotki), szczotka malarska malutka, pędzle, puste wiadro i mydło do mycia ścian, rękawice, gąbki, taśma malarska, mieszadło do farb... No i te farby...
Ostateczny wybór padł na "królową nocy" (z fioletu za nic nie była gotowa rezygnować) oraz "sekretne spojrzenie" (okazało się, że ta szarość do mojego fioletu ładnie pasuje), a do aplikacji na ścianach (jeszcze nie wykonanych) wybrałam mój wymarzony ciemny fiolet ("twórczy fiolet"). Skoro mogę się urządzić po babsku, to wymarzyłam sobie, że będę miała ściany ozdobione jakimś wzorem. Farby kupiliśmy oczywiście za dużo, za to taśmy malarskiej za mało.
W międzyczasie zmagaliśmy się zagadnieniem: co zrobić z podłogą?. Właściwie należałoby ją cyklinować, ale kto by inwestował takie sumy w mieszkanie, w którym nie wiadomo, jak długo zostanę... A może położyć deskę na wierzch? A może panel? A może wykładzinę? A może też pomalować?... Rozważanie, która opcja ile kosztuje, co się opłaca, co nie, co być może... Oglądanie desek, paneli i listew. Obliczanie powierzchni. Po wielogodzinnym zastanawianiu się... Kupiłam dywan. I tyle. I obiecano mi przyklejenie listew, bo dziura ziejąca między podłogą a ścianą mnie wyjątkowo irytuje.
Zatem, udało mi się umówić silną grupę młodych mężczyzn na sobotę 15. lipca. Mieliśmy malować pokój i tyle. Swoją obecność potwierdziło trzech chłopa. Skończyło się na tym, że ja od rana zabezpieczałam meble i podłogi, czekając na kogokolwiek, podczas gdy jeden ze znajomych okazał się być chorym, a drugi miał się pojawić dopiero po południu. A w ogóle, jak okazało się niebawem, żaden z nich nie miał bladego pojęciu o malowaniu ścian i ja, z moją wiedzą wziętą "z internetów" byłam osobą najbardziej zaznajomioną z tematem z całego tego towarzystwa. Ech...
Największą niespodziankę jednak zrobił mi jeden znajomy-nieznajomy. Gadaliśmy ze sobą za pomocą czata, od jakiegoś roku prawie non stop. Ale widzieć się mieliśmy okazję raz i to krótko. Tak mu jednak narzekałam, że muszę robić remont, że nie wiem jak, że nikt mi nie chce pomóc, że ja nie wiem, co robić, aż on sam postanowił przyjechać i malować ze mną to mieszkanie (szok i niedowierzanie). Jechał z Gdańska do Warszawy, żeby poświęcić cały weekend w środku wakacji na machanie szczotą po nie swoim suficie. Twierdził, że nie ma nic innego do roboty, wyjątkowo nie chciał spędzać tego weekendu w pustym domu, z którego akurat wszyscy inni wyjechali, a poza tym musiał przywieźć skrzynkę piwa na rychłe wesele mojego brata (hobbystycznie warzy piwo domowe i bratu zamarzyło się mieć takie na weselu jako specjał i ciekawostkę). Załadował to piwo w plecak i wyruszył. I przy tej okazji spędził dwie godziny na dworcu, ponieważ akurat w tym momencie ogłoszono w Sopocie alarm bombowy i żadne pociągi nie jechały... Zniósł to dzielnie. Postanowił przyjechać mi pomóc i to zrobił. Nie mogłam przestać się temu dziwić. A potem okazało się, że ów znajomy jest przyczyną nieustannych moich zaskoczeń... Ale o tym później.
W końcu udało się, wszyscy którzy mieli - dotarli i rozpoczęliśmy malowanie. Początek był typowy: poszłam z kumplem po zapas piwa do sklepu i po dowolne spodnie na bazar, bo mój brat przyszedł w swoich najlepszych ("to jedyne jakie mam, z resztą będę uważał"... jakby dało się uważać na farbę wszędzie podczas malowania pokoju...). Nie będę opisywać szczegółowo naszych działań, bo były dość chaotyczne i często bezsensowne. Niewątpliwie jednak były źródłem niekończącego się ubawu. W pewnej chwili okazało się, że ja faktycznie noszę piwo i czipsy, a faceci malują. A przekomarzanki, żarciki i komentarze, jakie przy tym latały w powietrzu, sprawiały, że większość czasu skręcałam się ze śmiechu. To był istny kabaret. Za każdym razem, gdy komuś coś wyszło, drugi patrzył na to i mówił: "ej, jest ok!", na co ja od razu podśpiewywałam: "hej, jest ok, drobnostka!" - w ten sposób "drobnostka" stała się hasłem rozpoznawczym mojego remontu. Najzabawniej było, jak chłopaki skończyli jedną ścianę, odczekali, aż wyschnie, a potem stanęli, popatrzyli i zaczęli komentować:
- Tu nierówno...
- Tu źle pomalowane...
- Tu krzywo...
- Kto to pani tak sp...dolił?
- Ej, chłopaki... To wy malowaliście...
- No tak! I dlatego możemy sobie krytykować!
Dostałam przez nich skrętu kiszek.
Połowa czasu to było malowanie, a połowa to czekanie, aż wyschnie. Najpierw sufit, jedna, potem druga warstwa, potem ściany, jedna i druga warstwa, za każdym razem odczekać trzeba było cztery godziny... W tym czasie jedliśmy zupę pomidorową, którą z poświęceniem przygotowałam dla moich mężczyzn, pizzę, która jest stałym elementem remontu oraz piliśmy piwo, które jest stałym elementem wakacji. Niektórzy jeszcze palili. Ja nie.
Jednak najgorsza i najbardziej wyczerpująca zabawa, to było przeklejanie taśmy malarskiej, żeby oddzielić kolor ścian od bieli sufitu. Upierdliwe i bardzo męczące oraz dość niebezpieczne, bo wymagające gimnastykowania się na drabinie... Połowę naklejał brat, a połowę ja. Najgorszemu wrogowi tej gimnastyki nie życzę ;). Ale ktoś musiał.
Do facetów dołączyła w pewnej chwili Narzeczona brata. Bardzo artystycznie malowała rogi pokoju fioletem. Chłopaki zrobili pokój i stwierdzili, że coś szybko to poszło. No, to trzeba pomalować i przedpokój. Ale nie miałam odpowiedniej farby (tu potrzebne było "lazurowe wybrzeże"). Pojechaliśmy do Castoramy i wymieniliśmy jedną farbę, której było za dużo, na ten lazur. Plan działań na niedzielę był gotowy. Niektóre prace, jak wiadomo, są konieczne ;).
Ale w niedzielę już nie zawracałam głowy chłopakom. Znajomy z Gdańska został, stwierdził, że jak już przyjechał, to będzie robił. Miejsca mniej, malowania mniej, doszliśmy do wniosku, że we dwoje damy radę. Niestety, nie wzięliśmy pod uwagę, że w przedpokoju trzeba było jeszcze pozdejmować wszystko ze ścian. Udało nam się go pomalować... prawie do końca, chociaż z trudnościami. Tego dnia nastrój nie był już taki szampański. Ja nawet zaczęłam się w pewnym momencie lekko melancholijnie czuć. Sam na sam w pustym mieszkaniu z przystojnym facetem, który - wiedziałam o tym - miał w głowie wtedy zupełnie inną dziewczynę. A ja w dresie, cała pochlapana farbą. Kiedy przebrałam się w spódnicę do Kościoła i w ramach przerwy poszliśmy na lody, poczułam się jeszcze bardziej markotnie. Dobrze, że była robota do wykonania. Na smętne myśli było mało czasu.
Odwiozłam znajomego na dworzec, zostawiając przedpokój pomalowany, ale mieszkanie całe rozbebeszone. Sprzątanie, poprawienie jednej ze ścian, mocowanie na powrót wszystkiego, co zdjęliśmy - to wciąż było do zrobienia, a ja padałam z nóg i nie miałam najmniejszej ochoty się tym zajmować. To był bardzo wyczerpujący weekend. Kto wie, gdybym wiedziała, co to całe malowanie zapoczątkowało, to patrzyłabym na życie weselej... W tamtej chwili chciałam tylko spać. Czułam lekką satysfakcję na myśl, że wykonałam kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty "własnymi ręcami". Byłam ogromnie wdzięczna wszystkim, którzy mi pomagali. I zupełnie nie mogłam zrozumieć, po co to wszystko i czy ma to jakikolwiek sens. Wtedy nie widziałam żadnego. Starałam się tylko jak najlepiej wykonać zadanie.
W tygodniu mogłam wpaść do mieszkania dopiero po pracy. Znalazłam jedno spokojniejsze popołudnie, kiedy malowałam tę pozostałą ścianę, machnęłam rurki na fioletowo (ja mam chyba lekkiego fioła na punkcie tego koloru), sprzątałam i w ogóle próbowałam wprowadzić jakąś metodę do tego całego szaleństwa. Ale samemu to już nie było to samo. Ubaw zniknął, melancholia umacniała się. W następnym tygodniu rozpoczęłam urlop - w ramach którego podjęłam chwilową dodatkową pracę na tydzień. A do tego musiałam się przeprowadzić - lipiec dobiegał końca.
Mój osobisty, mały remont w każdym razie został zrobiony, pokój i przedpokój pomalowano, szafy wróciły pod ściany, lampa zawisła pod sufitem, a kontakty odzyskały swoje fronty. Zaczęłam urządzać kuchnię po swojemu. Powoli zaczynałam czuć się w tym mieszkaniu jak u siebie.
Tutaj przerwę moją opowieść.. Kolejny odcinek o mrożącym krew w żyłach meblowaniu pokoju, upragnionym urlopie i co z niego wynikło będzie niebawem. Obiecuję, że zaskoczy. Bo nikt nie spodziewa się... Hiszpańskiej Inkwizycji, oczywiście :).
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości