Często powtarzam, że od kiedy skończyłam studia i obroniłam magisterkę, wstając codziennie rano dziękuję Bogu, że mam to już za sobą.
Zawsze uwielbiałam uczyć się nowych rzeczy, odkrywać świat, przyswajać wiedzę, czytać, poznawać rzeczy nowe, różne i robić wciąż coś nowego. Przy tym uważałam, że najbardziej przeszkadza mi w tym chodzenie do szkoły. Traciłam morze czasu na siedzenie w ławce, nudzenie się na lekcjach zupełnie nie dostosowanych do mojego tempa nauki, ciekawości świata, moich zainteresowań. Nigdy nie miałam dość czasu na dokończenie tego, co mnie fascynowało i co naprawdę chciałam zrobić (na przykład lekcje plastyki były zawsze za krótkie), a musiałam się nudzić jak mops na przedmiotach, które mnie nie interesowały, a były źle prowadzone, bo nauczyciel nie umiał mnie zachęcić do tematu.
Oczywiście wiem, że każdy człowiek ma swoje zainteresowania i talenty, w związku z tym każdy musiał przeżyć i zdać przedmioty, których nie lubił. Dziś jednak, obserwując nauczanie domowe, które prowadzi moja siostra oraz wspominając tłumaczenie zagadnień często trudnych i niepojętych dla mnie przez mojego tatę, w sposób, który nawet do mojego małego rozumku docierał, coraz bardziej umacniam się w przekonaniu, że system edukacyjny, w który jesteśmy wtłaczani, jest nie tylko nieużyteczny; jest wręcz szkodliwy. Zabija ciekawość świata, nie rozwija talentów, stawia fałszywe cele, nie rozkręca pożytecznej ambicji, a kreuje wyścig szczurów. I marnuje dziecku, a potem młodemu człowiekowi czas, który ten mógłby twórczo i w sposób rozwojowy wykorzystać. Długo jeszcze można by go opisywać, ale nie chcę na to tracić czasu. Tylko bym się zdenerwowała.
Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie dzisiejsza poranna rozmowa z tatą, która wynikła z mojej własnej refleksji – spojrzenia na edukację z tej zupełnie nowej perspektywy: nie kogoś będącego edukowanym, tylko kogoś, kto te małe (i większe) stworzenia edukuje. Lub zamierza to robić.
Tak jakoś wyszło, że nabyłam wykształcenie nauczycielskie. To chyba było nieuniknione, nauczanie mam we krwi. I bez wykształcenia parałam się tym, mając pod opieką małe niewdzięczne obiekty idealne do eksperymentów :). Uczyłam gry na gitarze, pomagałam się uczyć do sprawdzianów, uczyłam niemieckiego, teraz uczę gry na flecie. I niemieckiego też, za to teraz już mam na to papiery.
Ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, to być nauczycielką w szkole.
A wiem, co mówię, bo przerobiłam na swojej skórze długie godziny praktyk.
Szkoła w takiej formie, w jakiej funkcjonuje dziś, mnie odrzuca. Już na samym początku osłabiający jest poziom zbiurokratyzowania i sformalizowania nauczania. Konieczność wypełniania miliona rubryk w dzienniku, szczegółowy opis zajęć (moje lekcje zawsze przebiegają spontanicznie i w odniesieniu do pierwotnego planu zawsze mam jakieś rozbieżności. W końcu uczniowie to żywi ludzie, nie funkcjonują według planu, który im narzucisz. Tu nie odrobią lekcji, a gdzie indziej znakomicie się przygotują i błyskawicznie nauczą materiału, innym znów razem zadadzą milion pytań z innego, a też ciekawego działu...), przechowywanie sprawdzianów, przeprowadzanie ich oraz później ich poprawianie... Sam system ocenowy, moim zdaniem absolutnie zbędny do nauki języka. Konieczność robienia regularnych sprawdzianów, ciągłego egzaminowania, wywierania presji, zmuszania do nauki; nie znosiłam tego jako uczeń, nie stosuję jako nauczycielka. Przeszkadza mi też konieczność realizowania programu, podręcznika, gnanie z materiałem do przodu, bez oglądania się na uczniów powolniejszych, brak czasu na dokładne wytłumaczenie i utrwalenie nowego zagadnienia czy też umiejętności. Ograniczenia czasowe w ogóle przeszkadzają pod wieloma względami: 45 minut to mało na zrobienie ciekawej lekcji. Przynajmniej na moich lekcjach nie wychodzi mi zmieszczenie się w tym czasie. A znów jest to za długo dla maluchów. Kolejna rzecz, to sam sposób przeprowadzania lekcji. Podczas moich zajęć używam dużo filmików, nagrań, śpiewamy piosenki, ruszamy się, gramy w gry, uczymy wyliczanek z gestykulacją, każdy nowy materiał staram się uzupełniać mnóstwem obrazków – a więc wyświetlam przygotowane przeze mnie prezentacje, rysujemy, a przede wszystkim gadamy. Wychodzi na to, że piszemy najmniej. A już wypełniania zadań z ćwiczeniówek strasznie nie lubię. Oczywiście trochę trzeba, utrwalenie nowych zagadnień, opanowanie pisania w nowym języku, wiadomo. Ale to – jest dodatek, nie podstawa. Podstawa to mówienie i zachęcenie dziecka do polubienia przedmiotu, używania nowego języka z własnej woli. Która szkoła umożliwia przeprowadzanie lekcji w taki sposób?
Poza tym panowanie nad liczną grupą dzieciaków, gdzie każdy ma swoje tempo nauki, swój sposób przyswajania materiału, gdzie zawsze ktoś będzie niezainteresowany, a ktoś spóźniony na tle grupy utrudnia prowadzenie lekcji, a już na pewno wyklucza skuteczność tych zajęć. Z konieczności nauczanie w szkole równa w dół. Ci uzdolnieni będą zawsze stratni.
Efekt jest oczywisty: nauczanie języka obcego w szkole, przy największej determinacji nauczycieli, najczęściej po prostu nie wychodzi. I wychodzi na to, iż każdy wie, że aby nauczyć się języka, trzeba iść na dodatkowy kurs. Czemu? Tam mamy mniej sprawdzianów, więcej mówienia, mniejsze grupy, mniej zamieszania, więcej skupienia nauczyciela na uczniu, więcej zwracania uwagi na jego osobiste możliwości. Oraz mniej schematyzmu, a więcej przygotowania do użycia języka w praktyce, w życiu codziennym. A co się sprawdza, każdy sam widzi...
Chciałabym kiedyś dopracować moją prywatną metodę uczenia języka obcego dzieciaków (czuję, że do tego mam dryg), która teraz powstaje i do razu jest sprawdzana w praniu. Mam wielką nadzieję i wiarę, że lekcje, które prowadzę dziś, dadzą owoce w przyszłości, że naprawdę się przydadzą, rozwiną moich uczniów – nie tylko językowo, ale też „życiowo”: poszerzą horyzonty, uruchomią nowe talenty, pozostaną w pamięci, w sercu. Na razie wydaje się, że to działa. Mali uczniowie wystawiają mi pozytywne recenzje. A czy coś pozostanie im w głowach, zobaczymy. W końcu to jest marzenie każdego nauczyciela. Udaje się zapewne nielicznym. Ze względu na tych małych, za to szybko rosnących ludzi, wierzę, że uda się i nam.
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości