Mida Mida
716
BLOG

Mida w liceum - wielki powrót

Mida Mida Rozmaitości Obserwuj notkę 52

Jeszcze rok temu zarzekałam się, że największą moją radością jest to, iż skończyłam szkołę, jakoś zdałam maturę, a także że nigdy nie wrócę do liceum. Choćby mnie tam wołami ciągnięto.

W tym roku akademickim między studentami powiało chłodem. Z ust do ust biegła plotka, której bogata i mroczna treść kryła się w jednym, za to wiele znaczącym słowie: praktyki…
W sumie okazało się, że nie w tym roku, ale w drugim semestrze, nie praktyki, tylko hospitacje i że nie jest to skomplikowane, tylko raczej proste.
Zapewne okaże się, że załatwiłam to pobieżnie i zapomniałam o szeregu niezbędnych szczegółów, ale mam przynajmniej tę satysfakcję, że obserwacje przebrnęłam i nie będą się za mną wlec w trakcie semestru i innych zajęć. W sam raz wykorzystałam na to swoje ferie, z których dla mnie nie zostało nic. Straty muszą być najwyraźniej.
Te moje obserwacje zupełnie niespodziewanie znakomicie mi się ułożyły. Umówiłam się z trzema nauczycielami, dwiema germanistkami i gościem od francuskiego – po 10 godzin u każdego, w sumie przepisowe 30. Mogłabym kombinować i pytać jeszcze nauczycieli angielskiego, ale tak naprawdę to, co uzyskałam, było dużym urozmaiceniem.
I wspaniałą, ciekawą oraz wielce pouczającą przygodą.

Tak naprawdę wciąż nie wiem, czy odpowiednio się zachowałam.
Załatwiłam wszystko ustnie z wicedyrektorką, która mnie zna i lubi, dokumenty potrzebne przyniosłam dwa dni przed zakończeniem praktyk i wciąż nie wiem, czy poprawnie wypełniłam dziennik.

W „moim” liceum czułam się jak ryba w wodzie, choć minęły dwa lata odkąd przestałam tam bywać. Ale szkolne mury nie zmieniają się, bufet nadal jest najlepszym miejscem na świecie z najlepszymi zapiekankami oraz pierogami za bezcen, a w bibliotece działa Internet… Szkoły mają to do siebie, że trwają niezmienne mimo wchodzących i wychodzących z nich coraz to innych ludzi. Znaczącą poprawą zaobserwowaną przeze mnie jest remont łazienki, na którą codziennie w latach 2006-2009 sarkałam, bo była doprawdy paskudna. W końcu ją odnawiają, no i ma to swoje wady (dwie łazienki damskie na całą szkołę, a w nich kilometrowe kolejki na każdej przerwie), ale - jak wspominałam wyżej – straty muszą być…

Zabawne było korzystanie z nauczycielskiej szatni – co wiązało się z „braniem sobie” klucza wprost z pokoju nauczycielskiego. Na początku zupełnie nie miałam na to odwagi, a potem gawędziłam ze znajomymi nauczycielami przy odwieszaniu kurtki…

Ale przebywanie w szkole i łażenie po korytarzach w zupełnie nowym charakterze – pani studentki, co obserwuje kulturalnie lekcje, zamiast niesfornego uczniaka, który dostaje świra nie mogąc już kolejnych godzin wysiedzieć – zupełnie mi nie pasowało. I tak gdy nauczyciele pytali, czy nie chcę zostać na przerwę w klasie (a co ja właściwie miałabym tam robić?), odpowiadałam, że „ja sobie pójdę…”. Przecież wiem o tej szkole wszystko – wiem też, co robić na przerwie. A do tego mam tam parę znajomych osób. Wiele przerw niespodziewanie dla samej siebie przegadałam od początku do końca.

Siedziałam na tych obserwacjach sama, choć z doświadczenia jeszcze licealnego pamiętam, że dziewczyny zwykle przychodziły po dwie. Z tego powodu też nie miałam pewności, czy zachowuję się prawidłowo, tak jak się utarło… Ale z drugiej strony jeszcze jedna osoba na lekcję niemieckiego do malutkiej sali na trzecim piętrze już by się nie zmieściła. A ja sobie siedziałam na samym środku – bo nigdzie indziej nie było miejsca – w ławce z rzutnikiem, zapewne dla większego komfortu – i starałam się nie wystawać za bardzo. I tylko śmiałam się serdecznie razem z uczniami z każdej zabawnej sytuacji czy dialogu. Tak, te obserwacje wprawiały mnie naprawdę w dobry humor.

Chwilami czułam się niezręcznie, na przykład siadając na korytarzu z boku, niby wchodząc do tej samej klasy co stojący wokół ludzie, ale przecież nie należąc do nich. W takich chwilach czułam, że chciałabym wrócić do liceum.
I zrozumiałam, że wspomnienia z liceum tak naprawdę mam pozytywne i narzekałam na szkołę bardziej z przyzwyczajenia niż przekonania. Co więcej, jestem przekonana, że każdy licealista ma to samo. Bo bardzo ciekawy czas liceum – nabywanie wiedzy, wszechstronny rozwój, znajomości z tak wieloma ludźmi - rzadko są jedynie koszmarnym wspomnieniem i jednym wielkim niewypałem. Po prostu w pierwszej i drugiej klasie jest świetnie, a potem przychodzi klasa maturalna, gdy człowiek musi zrobić wszystko, czego nie zdążył wcześniej, nauczyć się jak najlepiej koszmarnej ilości rzeczy, na bieżąco zaliczać inne przedmioty, formalnie już mu do niczego nie potrzebne, czyli: pracować, pracować, pracować! I po roku ciągłego zakuwania zwieńczonego histerią egzaminacyjną trudno jest wracać, choćby tylko myślą, do odległych o lata świetlne rozrywek z samych początków.
Dużo łatwiej zrobić to dwa lata później, po szczęśliwym zaliczeniu sesji zimowej, na studenckich obserwacjach.

Ale wtedy patrzy się na to wszystko inaczej. Bo to jest moment przejściowy: już nie uczeń, choć wciąż tak bardzo uczniakom, ich życiu i ich sprawom bliski – i jeszcze nie nauczyciel, choć coraz bardziej się do tego nauczycielstwa przygotowujący.

Tak naprawdę dawno odeszło ode mnie pragnienie zostania nauczycielką. Piastowałam je w sercu bardzo długo, całe dzieciństwo i podstawówkę. Chciałam być panią nauczającą klasy 1-3, iść na takie studia jak moja siostra. Wszystko sobie zaplanowałam.
A potem przeżyłam gimnazjum i liceum i dlatego właśnie porzuciłam te plany. Bo dzieci są coraz to paskudniejsze. Uczyć się nie chcą, poświęcenia nie doceniają i nauczyciela nie szanują. Nawet nie próbuj, nie ma sensu, myślałam sobie.

Jednak trudno być świadkiem lekcji i nie myśleć „a ja bym to zrobił inaczej…” albo „a jak ja bym to rozegrał? A to jak wytłumaczył? A jak się tu zachował?” Mnie też te pytania nachodziły. I odruchowo się wymyśla w lekcji zupełnie inny przebieg lekcji – własnej lekcji…

Siedząc w tej uczniowskiej ławce starałam się jak najwięcej zauważyć i zapamiętać. Jak reagują uczniowie na słowa nauczyciela. Jak nauczyciel odnosi się do uczniów. Jakich sposobów używa, by przekazać wiedzę, by wytłumaczyć, a potem żeby sprawdzić i ocenić.
Nieustannie porównywałam kolejne elementy lekcji, przypominając sobie inne zachowania nauczycieli w podobnych sytuacjach, albo sam styl prowadzenia zajęć, albo (nie)wykorzystywanie znanych mi z wykładów technik dydaktycznych, służących do jak najskuteczniejszego wpajania danego materiału.

Ale nie tylko nad tym zastanawiałam się siedząc z brzegu na kolejnych lekcjach. Przede wszystkim rozważałam, czy naprawdę konieczne jest to całe ocenianie? Z jednej strony wiadomo, że nikt nie chce uczyć się dla ocen, tylko woli nabywać wiedzę, po to by jej potem używać w życiu, szczególnie ważne jest to w nauce języka obcego. Ale oceny są potrzebne, bo musi być jakiś dowód, że ktoś tu nad czymś pracuje. Coś musi siedzieć w dzienniku…
Ale jak mi uświadomiła mama, wspominając swoje własne praktyki, które odbyły się w tej samej z resztą szkole (tak, mama miała praktyki i nawet ofertę pracy w moim liceum, tylko było to jakieś ponad dwadzieścia lat temu, no i na lekcjach polskiego…), oceny są dużo ważniejsze dla ucznia, niż dla nauczyciela. Bo to uświadamia takiemu egzemplarzowi dzisiejszej młodzieży, czy się nauczył i czy wystarczająco. A potem mi uzmysławia, czy robi postępy. Czasem go do zachęca do natężonej pracy. Czasem zniechęca. Ale pokazuje mu skutki nieróbstwa: nieprzygotowanie oznacza złą ocenę i już.
Ale pracy jest tyle, szczególnie w liceum, nauki zawsze za dużo, czasu zawsze za mało, a „każdemu nauczycielowi wydaje się, że jego przedmiot jest najważniejszy!”
No powinno mu się tak wydawać, w końcu za to mu płacą. Ma nauczać i ma być skuteczny. Musi wymagać.

Ale wymaganie nie wystarcza w wypadku nauki języków obcych. I nad tym też się usilnie zastanawiałam. Bo język to nie jest czysta wiedza. To nie jest sama pamięciówka. Nie wystarczy genialne zrozumienie struktur gramatycznych. Tutaj trzeba tego wszystkiego i jeszcze więcej: trzeba ciągłej kreatywności i myślenia, trzeba nieustannego przekształcania i rozwijania tych wszystkich elementów, aby nie tracąc wątku i poprawności iść coraz dalej, żeby mówić, wyrażać swoje myśli i swoje zdanie, łamiąc bariery i pokonując przeszkody. Język jest wtedy, gdy go używasz, może być mówiony, czytany, pisany, słuchany, wciąż inny, wciąż wymagający wytężonej pracy mózgu, ale bez jakiejkolwiek interakcji – czy czytelnika z pismem, czy rozmówcy w dialogu – nie istnieje. Kształcenie języka wymaga zaangażowania i nieustannej odpowiedzi. Komunikacji.
Inaczej jest on martwy. Umiera. Niczemu nie służy.

I jak, pytam się grzecznie, nauczyć tego wszystkiego uczniów w dowolnym wieku, ale zawsze zajmujących się czymkolwiek innym, mając do dyspozycji 3 razy 45 minut na tydzień?

Co robić, by nauczyć ich czegokolwiek w takim czasie i w takich warunkach, które wręcz wykluczają skuteczną naukę – duże grupy, krótkie lekcje, uczniowie skupieni na wszystkim i niczym równocześnie, a najczęściej wcale nie zainteresowani.
Jak ich zainteresować, a do tego jakie metody stosować, żeby nauczyli się jak najwięcej, zanim to w ogóle zauważą? Co robić, by zapamiętali cokolwiek przydatnego, a potem umieli zamówić obiad w restauracji za granicą albo opowiadali cudzoziemcom o zaletach swego kraju?
Co zrobić, by być dobrym nauczycielem, który uczy tego, co naprawdę przydatne i którego przy tym dzieciaki nie nienawidzą?
Jak budzić w małych lub średnich roztrzepańcach pasję zagłębiania się w wiedzę i zdobywania kolejnych umiejętności?
Jak to robić ze świadomością, że twoich wychowanków i tak czeka potem sztampowy egzamin? Jak można wymagać wszechstronnego rozwoju wiedząc, że uczniowie tak naprawdę potrzebują rozwiązać bezbłędnie test, powiedzieć parę schematycznych zdań i dostać do ręki papier, żeby potem z czystym sumieniem wszystko zapomnieć?

Biorąc udział w kolejnych lekcjach, niektórych bardziej, a innych mniej ciekawych zauważyłam, że da się. Można. Niektórzy umieją. Pan potrafił paroma słowami najbardziej „zmuloną” klasę zachęcić do pracy. Pani śmiała się razem z uczniami grając razem z nimi w grę słowną. No bo kto powiedział, że język niemiecki wiąże się jedynie z powagą, filozofią i matematyką? Można się z niemieckim znakomicie bawić. Wszystko zależy od nas.

Tak naprawdę najbardziej zmroziło mnie surowe ocenianie. I niby u nas jest gorzej, trudniej dostać dobrą ocenę, to jednak… Czy złe oceny motywują? Nie umiem w to uwierzyć.

I wciąż zastanawiam się nad tym, jak pomagać takim uczniom, którzy nie mają naturalnych zdolności komunikacyjnych, którzy mają większe trudności. Bo niektórzy po prostu nie przyswajają języków obcych. Ale oni ich mogą potrzebować w przyszłości. Więc jak z nimi pracować?

Pamiętam z korepetycji w zeszłym roku sytuację, gdy moja uczennica miała przyswoić nową partię słownictwa z działu „moda”. Wiedząc o jej zamiłowaniach plastycznych poradziłam jej, żeby sobie te słówka zilustrowała, pokolorowała, podpisała czytelnie, a potem tymi obrazkami z podpisami obwiesiła pokój.
Dziewczyna znakomicie się przy tym bawiła, a ja podejrzewam, że nazw ubrań nauczyła się lepiej, niż czegokolwiek innego po niemiecku.

Ale w szkole nie ma warunków ani możliwości, żeby do każdego podchodzić indywidualnie. Pracuje się z grupą i nie da się tego zmienić. Z resztą ma to dużo zalet, umożliwia odgrywanie scenek, dialogów grupowych i tak dalej. Ale nauczyciel powinien każdemu pomóc. I każdemu uczniowi pokazać sposób nauki, który będzie dla niego najbardziej skuteczny.
Trzeba tu dużo intuicji i dobrych pomysłów.

Z tym ocenianiem wiąże się kolejna kwestia – sprawiedliwość, której, jak wiadomo, nie ma na tym świecie, a jednak uczniowie wymagają jej od nauczycieli. Skąd wziąć pewność, że podejmuje się słuszne decyzje, kiedy zawsze trafi się jakiś malkontent albo poszkodowany na tle „no nie, u pani nie można ściągać…” i będzie się wykłócać?

Nauczycielstwo to strasznie trudny kawałek chleba. Zupełnie nieopłacalny, bo za poświęcenie dostaje się niewdzięczność, za zaangażowanie – znudzenie, a za włożoną pracę – mało pieniędzy.
A jednak dobrzy nauczyciele są ostatnią nadzieją dla głupiejącego społeczeństwa, którego przyszłością są dzisiejsi młodzi.
Trudno jest wykorzystać jedyną szansę w życiu, łatwo ją zmarnować.
Trudno docenić dobrego nauczyciela, który wymaga, ale chce uczyć, za to łatwo go znienawidzić za jedną czy drugą jedynkę.

I naprawdę nie wiem, jak to jest, ale do uczniów nigdy nie dociera, że nauczyciele w większości stawiania jedynek naprawdę nie lubią i woleliby relaksować się przy sprawdzaniu piątkowych klasówek. Niewdzięczne uczniaki jakoś nie zamierzają przysparzać nauczycielom satysfakcji i uparcie liczą na szczęście i jeden punkt powyżej progu zaliczającego. I jak wobec tego można mieć pretensje właśnie do nauczycieli? Ja nie rozumiem!

Powiedziała Mida, której wydaje się (która obawia się…), że być może nauczycielką zostanie.

Mida
O mnie Mida

30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki. Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru. Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem by Katrine *** My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy Nic nie wiemy, nic nie znamy za to ładnie wyglądamy Kiedy trzeba zrobić dyg My zrobimy go jak nikt Na sukienkach żadnej plamy Przy jedzeniu nie mlaskamy Dama z damą, ty i ja Mama z nas pociechę ma Dama mamie nie nakłamie Wierszyk powie, zna na pamięć Dama grzeczna jest jak nikt No i pięknie robi dyg *** Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną Na klombach mych myśli sadzone za młodu Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. (Kazimierz Wierzyński) *** Każdy twój wyrok przyjmę twardy Przed mocą twoją się ukorzę Ale chroń mnie Panie od pogardy Od nienawiści strzeż mnie Boże Wszak tyś jest niezmierzone dobro Którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola twoja stanie Ale zbaw mnie od nienawiści Ocal mnie od pogardy Panie (N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca") *** Śnić sen, najpiękniejszy ze snów, Iść w bój, w imię cierpień i krzywd I nieść ciężar swój ponad siły, Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt. To nic, że mocniejszy jest wróg, Że twierdz obległ setki i miast, Lecz bić, bić się aż do mogiły. Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, Choć tak beznadziejnie daleki ich blask. By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł Pod sztandarem swym iść, Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg! Właśnie to posłannictwa jest sens, Więc ślubuję tu dziś Mężnym być i nie skalać się łzą, Gdy na śmierć przyjdzie iść. I nasz świat lepszy stanie się, niż Dawniej był, nim rycerski swój kask Wdział i ten, co ślubował niezłomnie Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd! The Impossible Dream, Joe Darion THE VERY BEST OF Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie O III urodzinach Salonu24 Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach Bajka wakacyjna - o elfach Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga Niejasne bajdurzenie o dorosłości Matura. Krótkie studium poznawcze Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr O moim pisaniu - właśnie Naiwna. Głupia - o zaufaniu Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa "Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd Oto właśnie ta Noc - o Passze Historia pewnego cudu - o moich narodzinach Okruchy życia - o mnie Starsza Siostra - o siostrze :) Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku Zagiąć psora - o nauczycielach Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (52)

Inne tematy w dziale Rozmaitości