Bardzo spodobała mi się idea Igora Janke, żeby pisać teksty o Warszawie. Takiej, jaką znamy, takiej, jaką pamiętamy. Pomyślałam: jestem Warszawianką, urodziłam się tu, choć moim rodzice nie – spotkali się tu dopiero na studiach, to dziadkowie mieszkali w Warszawie i o nią walczyli (w batalionie Chrobry II, wiem to)! To chyba mogę napisać, nie?… Perspektywa przystąpienia do konkursu i wygrania interesującej płyty jest na pewno elementem dopingującym. Przyznam, że od razu pojawił się w mojej głowie pewien pomysł, który nie doczeka się realizacji, bo jak od pierwszego sierpnia go rozważam, tak zupełnie nie umiem tego wykonać. Otóż, planowałam napisać parę tekstów pod wspólnym nagłówkiem: Warszawa teraz - okiem młodego człowieka.
Mój problem polega na tym, że ja nie odwiedzam tych miejsc w Warszawie, co większość moich równolatków. A nawet jeśli, to zupełnie inaczej je postrzegam. Zrozumiałam, że jak zwykle muszę pisać szczerze i subiektywnie, zamiast wysilać się na sztuczne ogólniki.
Zaczęłam zastanawiać się nad moją Warszawą. W końcu mieszkam tu od urodzenia i moje życie jest z tym miastem ściśle związane. Ale im dłużej na tym myślałam, tym mniej wiedziałam. Teraz jestem na tym etapie, że nie wiem już nic.
Gdyby tu chodziło tylko o konkurs, odpuściłabym. Pomyślałabym: nie wiem, co myśleć, nie wiem, co pisać i zmieniłabym temat. Ale tu było inaczej, musiałam to mimo wszystko rozważyć, gdyż na zaliczenie poprawkowe dostałam do przygotowania temat: opowiedz o swoim mieście. Co ci się w nim podoba, co nie i dlaczego. I w ogóle rozwiń się najbardziej jak to możliwe…
Chodziłam i gryzłam się z tą Warszawą całe lato. Ostatnie dwa tygodnie sierpnia upłynęły jak we śnie, przepełnione paniką przedegzaminacyjną i wciąż tym samym pytaniem: czy ja kocham tę Warszawę, czy nie? I za co?
A ze wszystkich stron płynęły sprzeczne sygnały. Z mediów wyłaniał się makabryczny obraz manifestacji pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i, jako kontrast, cudnie kolorowa oraz współczesna Gay Pride. W ogóle nie chciałam o tym myśleć, ani mówić. Ze słów różnych mądrych ludzi wynikały okropne wnioski dotyczące błędnych decyzji na szczycie, kryzysu, wykorzystywania sytuacji przez podejrzane typy, ogólnej degrengolady w elitach i utyskiwań społeczeństwa. Jako mieszkanka stolicy zawsze czułam się jakoś bardziej odpowiedzialna za poczynania osób zajmujących stołki i współwinna ich szkodliwych decyzji. A tych w ostatnim czasie zrobiło się nad wyraz dużo.
Prócz tego, miasto wiecznie przebudowywane ciągle stało w korkach, ale za to w tramwajach (tych nowych) uruchomiono klimatyzację. A wszędzie wokół roztaczano świetlane perspektywy imprez kulturalnych, planów rozwoju, rozbudowy, modernizacji i nie wiedzieć, czego jeszcze. W sumie same kontrasty. Nie wiadomo, co myśleć.
Ale przecież całe te rozmyślania spowodowane zostały przez rocznice wielkich wydarzeń historycznych. Powstanie Warszawskie, strajki sierpniowe, obrona Warszawy we wrześniu 1939. Jakby ponurej rzeczywistości przeciwstawiała się bohaterska przeszłość.
A ja tylko chodziłam i pytałam sama siebie, czy kocham to miasto?
I to jedno pytanie, nawet nie sformułowane do końca, nie ubrane w słowa, tkwiło we mnie. Zmuszało do rozglądania się, do poszukiwań, do rozmyślań, które nie dawały odpowiedzi, tylko kolejne pytania:
Czym jest dla mnie Warszawa? Czy czuję się tu szczęśliwa?
Czy ja mogłabym oddać życie w obronie tego miasta?
Jakie znaczenie ma dla mnie dziś historia Warszawy?
Czy tylko przeszłość Warszawy godna jest uwagi? Czy jej teraźniejszość jest tak beznadziejna lub tak banalna, jak się wydaje?
Jaka jest Warszawa teraz? Co ją stanowi?
Które miejsca w tym mieście traktuję jako moje?
Jacy są Warszawiacy? Czy ja mogę się z nimi utożsamiać?
Co ja z siebie daję temu miastu? Czy w ogóle się nim interesuję?
Moje poszukiwania trwały. Przypomniałam sobie tyle różnych scenek, które zdawały się nieważne, a teraz wyłoniły się z mej pamięci i zaatakowały mnie tysiącem pytajników.
Wspomnienie wujka z Australii, który wyemigrował z matką wiele lat temu, założył rodzinę (ożenił się z Polką i w domu rozmawiają z dziećmi po polsku; uważam, że to niesamowite) i mieszka tam do dziś… Ale ciągle wraca myślą do Polski, do Warszawy właśnie. A gdy tu przyjechał, całymi dniami odwiedzał znajomych i chodził po mieście. Dowiedziałam się wtedy, że można łazić ulicami dla samego łażenia. Dla mnie to nie miało sensu, ja, żeby ruszyć w drogę, potrzebowałam znać cel. Nie rozumiałam, że celem może być bycie w mieście i… bycie z miastem.
W swojej ignorancji uważałam, że na wsi jest fajniej, a Warszawę kojarzyłam ze szkołą i obowiązkami. I nawet znany mi od wczesnych lat dziecinnych „Pałacyk Michla” wiele mi nie mówił… Nie rozumiałam, że Warszawę można kochać.
Ale nawet ja uwielbiałam spacery rodzinne po parkach i po ulicach, podziwianie starych budynków i wycieczki szkolne do Zamku Królewskiego. A gdy wyjeżdżałam, tęskniłam… do mojego domu w tym mieście. Dom nie mógł być nigdzie indziej… Chyba, że w wakacje, ale to inna sprawa.
Pytałam siebie, czym było Powstanie Warszawskie i co ja o nim wiem. Poszłam pod Rotundę przestudiować zamieszczoną na niej historię Powstania w skrócie. Przyglądałam się uważnie zdjęciom, by niczego nie pominąć.
Niewiele do mnie dotarło.
A mój brat powiedział: ta Warszawa sprzed wojny i ta, w której mieszkamy dzisiaj to dwa inne miasta. I to nie w znaczeniu historyczno-metaforycznym, tylko dosłownie: wtedy były inne budynki, inne ulice, inne pomniki, inne plany zagospodarowania przestrzeni…
A ja myślałam buntowniczo: czyli co? Warszawa dzisiaj jest gorsza? Bo jest inna niż miała być? Bo nie szanuje swoich tradycji? Bo może wcale ich nie ma? Ale czy musimy wzdychać za tym co było i kiwać głową nad tym co jest? Czy nie możemy cenić Warszawy, taką, jaką jest? Czy nie tego właśnie chcieli ci, którzy za nią umierali?
Po ostatnim, najtrudniejszym egzaminie pojechałyśmy z koleżankami do BUW-u po pieczątki i postanowiłyśmy iść do pubu na piwo. Szukając fajnego kąta przeszłyśmy kawałek Dobrej (Czuły barbarzyńca?... Eee, nie…), całą Tamkę (patrzcie, Złota Kaczka!) i kawałek Nowego Świata, aż doszłyśmy do In Decksu. Dziewczyny gadały jak najęte o jednym gościu, co one go znały, a ja nie, więc pozwoliłam swoim myślom popłynąć swobodnie. A one wraz z kroplami deszczu uderzały w płyty odnowionej elegancko ulicy, skandując: War-sza-wa, War-sza-wa… Idąc Nowym Światem rozumiałam, że to miasto jest piękne. I to nie tylko dlatego, że w końcu coś w nim porządnie wyremontowano. Nawet w tym deszczu, bez słońca i bez planów na kolejne dni czułam, że jestem na swoim miejscu. Ale to było wciąż za mało. Coś mnie ciągle gnało. Musiałam tam wrócić. Nie odpowiedziałam sobie na pytania. Nie odkryłam jeszcze wszystkich pytań…
Przedwczoraj ruszyłam na samotny spacer po Warszawie w deszczu. Jadąc na Stare Miasto nie wiedziałam, dlaczego i po co to robię. Chciałam uciec z domu, ale mogłam przecież zaszyć się w pierwszej lepszej czytelni i tak przetrwać do wieczora. A ja uparłam się, że będę łazić po Starym Mieście, w deszczu, bez parasolki, bo wiecznie o niej zapominam, sama. Bo kto mógłby mi towarzyszyć w poszukiwaniach sama-nie-wiem-czego?
Padający deszcz doskonale harmonizował z moim nastrojem, który został skutecznie popsuty przez różne perypetie rodzinne. Czułam, że wraz ze mną płacze całe miasto. I tak to wyglądało, gdy stałam przy kamiennej balustradzie i spoglądałam na Wisłę i most Świętokrzyski nasnuty mgłami. W głowie miałam tylko te słowa: Warszawa jest smutna bez ciebie…A wszędzie wokół życie toczyło się tak jak zawsze, miasto wrzało życiem, każdy wypełniał swe obowiązki jak co dzień i tylko… Wszystko płakało.
A ja szłam ulicami, przyglądając się wystawom, czytając wszystkie tablice, dopasowując wspomnienia do mijanych miejsc, krok po kroku, by przypomnieć sobie każdy kąt, by zrozumieć… Sama nie wiedziałam, czego szukam. Po prostu szukałam, mając nadzieję, że jak już znajdę, to się zorientuję o co mi w ogóle chodzi.
Zatrzymałam się w przy Syrence i ogarnęłam Rynek spojrzeniem panoramicznym. Malowidło po malowidle i rzeźba po rzeźbie przyglądałam się Staremu Miastu, odbudowywanemu według marnej ludzkiej pamięci i obrazów włoskiego mistrza…
I szłam dalej, krok po kroku, szukając, pytając, myśląc, walcząc ze smutkiem. Doszłam do Kamiennych Schodków. Gdyby nie deszcz, usiadłabym tam i zatopiła się w rozmyślaniach. Ale na to było zbyt mokro z każdej strony. Poszłam dalej, aż do tarasu, z którego jest fantastyczny widok na Wisłę i niebo nad nią. I stałam tam z piętnaście minut, aż mnie coraz większy deszcz pogonił w dalszą drogę.
I łaziłam, ja, osoba zawsze zagoniona i zdecydowana, snułam się bez celu w tym miejscu, do którego nigdy bym nie pojechała sama, bo zbyt trudno samemu wytrzymać ciężar sentymentalizmu, marzeń i złudzeń. W sumie zrobiłam wszystko to, o czym tyle razy mówiłam: nigdy w życiu!
Przypomniałam sobie słowa ze „Zbrodni i Kary” Dostojewskiego. Jak bodaj matka Raskolnikowa mówi o Soni to do niej przyszedł, gdy potrzebował człowieka. Czułam się podobnie. Potrzebowałam człowieka. Szłam obok tłumu, w tłumie, minęłam nawet znajomych, którzy chyba mnie nie zauważyli, szłam wśród dziesiątek twarzy i czułam się obłąkańczo samotna.
W końcu znalazłam. To było takie zwyczajne. Stanęłam obok straganu z koralami i innym badziewiem, mało pożytecznym, za to bardzo ładnym. Przyglądałam się temu z oddali. I odezwał się do mnie sprzedający, młody chłopak. Zagadnął mnie tak po prostu, a przy tym przyjaźnie, pytając co bym chciała.
- Ja… ja tylko oglądam. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Chłopak coś odpowiedział, nie pamiętam, że jak ładne, to można pooglądać, coś takiego. A ja na to:
- Tak na poprawę nastroju.
A on się zaśmiał:
- Na poprawę nastroju to pomaga kupowanie, nie oglądanie.
Powiedziałam mu, że nie chciałam nic kupować, bo oszczędzam na planowane wieczorem kino… Ale nie mogłam jego słowom zaprzeczyć, więc podeszłam przyjrzeć się bliżej koralom. Trzeba przyznać, że były wyjątkowo ładne. A potem zobaczyłam bransoletki i gdy dowiedziałam się, że za cenę jednych korali mogłabym kupić cztery bransoletki, to się na to skusiłam. Bo tak naprawdę humor poprawiła mi myśl: „kupię dwie bransoletki i jedną dam przyjaciółce”.
I tak zrobiłam, a radość wzbudzona tym pomysłem utrzymywała się we mnie do wieczora, kiedy to zaprezentowałam przyjaciółce bransoletki, a ona totalnie zaskoczona wybrała jedną z nich i też się bardzo ucieszyła.
Ja w każdym razie kontynuowałam spacer. Zafundowałam sobie zastrzyk energii za pomocą czekoladowego batona, odkryłam gdzie w Warszawie jest ostatnia niedzielna Msza Święta (o 21.30 u św. Jacka na Freta) i szłam dalej, jak mawia mój tata, „eksplorując”. Aż przeszłam do końca ulicę Przyrynek i wyszłam wprost na cywilizację. I oto doszłam do nowoczesności– westchnęłam sobie. – A historię zostawiłam za sobą. I pojawiło się w mojej głowie pytanie: czy to tak jest, że w nowoczesności gubi się historię
Pewną odpowiedzią na to pytanie są słowa Stefana Kardynała Wyszyńskiego, umieszczone na ścianie Archikatedry św. Jana: Naród bez dziejów, bez przeszłości staje się narodem bezdomnym, narodem bez przyszłości.
Ja w każdym razie stojąc w deszczu i patrząc na Wisłę zrozumiałam, po co mi to było. Czemu tu przyjechałam i łaziłam dwie godziny chłonąc wszystko. Szukałam mojej więzi z tym miastem. Z jego historią, kulturą, tradycjami i współczesnością. Jego więzi z moim życiem. Poczułam wyraźnie, że nie chcę być oddzielnym bytem, sztucznym satelitą, kosmicznym chłamem poniewierającym się gdzieś po dalekich orbitach. Zrozumiałam, że chcę być w centrum, chcę być niezbędnym elementem tej fascynującej układanki, jaką jest miasto… I chcę, by to było prawdziwe.
I to jest prawdziwe.
To, że mogę przejść przez Dworzec Centralny nie mając odruchu wymiotnego, bo jest on elementem mojego krajobrazu, znam to tak dobrze, że mnie nie odstrasza.
To, że patrząc na Pałac Kultury nie cierpnę z powodu jego brzydoty, tylko obserwuję barwy nieba na którego tle odcina się jego sylwetka. Powykręcany fantastycznie kształt Pekinu sprawia, że niebo za nim wygląda dwa razy piękniej.
To, że znam każdą jedną stację metra i wiem, gdzie prowadzi które wyjście… No dobra, nie wszystkie wyjścia z metra znam… Ale większość.
To, że potrafię przejechać z jednego końca miasta na drugie z najmniejszą możliwą liczbą przesiadek.
To, że znam nieźle Wolę, Ochotę, Centrum, Włochy, Żoliborz, Mokotów, orientacyjnie Bielany, Wilanów, Ursynów, Pragę Południe.
To, że tyle miejsc budzi we mnie pozytywne wspomnienia z różnych chwil w życiu, z różnych etapów. Że jadąc tramwajem mówię: o - podstawówka, o - gimnazjum, o - liceum, o - flet, o – ortodontka, o – niemiecki, o - firma ojca…
To, że uwielbiam od czasu do czasu zajrzeć do Złotych Tarasów czy Wola Parku… Za Arkadią akurat nie przepadam, a inne centra mało znam. Taka ze mnie właśnie młoda osoba… Dziwna, skoro nie zna galerii handlowych ;).
To, że idąc ulicą w szybkim rytmie płynącego tłumu, lawirując między ludźmi, wybierając pewnie swoją drogę, czuję się na miejscu. Czuję się u siebie.
To, że wiem, gdzie jest który ważny pomnik i miejsce pamięci, kościół, cmentarz…
To, że współczuję moim koleżankom, które przyjechały do Warszawy na studia, które nic o niej nie wiedzą i w sumie to chyba się jej boją.
To wszystko, co każdy może powiedzieć o swoim mieście…
Utwierdza mnie w przekonaniu, że Warszawa jest moim miastem.
A czy ją kocham, to się okaże, gdy przyjdzie mi o nią walczyć.
30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki.
Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru.
Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem
by Katrine
***
My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy
Nic nie wiemy, nic nie znamy
za to ładnie wyglądamy
Kiedy trzeba zrobić dyg
My zrobimy go jak nikt
Na sukienkach żadnej plamy
Przy jedzeniu nie mlaskamy
Dama z damą, ty i ja
Mama z nas pociechę ma
Dama mamie nie nakłamie
Wierszyk powie, zna na pamięć
Dama grzeczna jest jak nikt
No i pięknie robi dyg
***
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
Na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
(Kazimierz Wierzyński)
***
Każdy twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twoją się ukorzę
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niechaj się wola twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
(N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca")
***
Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.
To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd
To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!
Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuję tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.
I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!
The Impossible Dream, Joe Darion
THE VERY BEST OF
Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie
Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie
O III urodzinach Salonu24
Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach
Bajka wakacyjna - o elfach
Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach
Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga
Niejasne bajdurzenie o dorosłości
Matura. Krótkie studium poznawcze
Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa
Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie
Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr
O moim pisaniu - właśnie
Naiwna. Głupia - o zaufaniu
Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka
Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina
Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia
Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie
Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa
"Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd
Oto właśnie ta Noc - o Passze
Historia pewnego cudu - o moich narodzinach
Okruchy życia - o mnie
Starsza Siostra - o siostrze :)
Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz
Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku
Zagiąć psora - o nauczycielach
Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości