Jak niedawno się dowiedzieliśmy, Donald Tusk wynajął kancelarię prawną Prof. Marek Wierzbowski i Partnerzy, by reprezentowała rząd w sporze z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej. Chodzi o działania rządu po katastrofie smoleńskiej, a w szczególności o informację, na jakiej podstawie podjęto decyzję o działaniu w oparciu o konwencję chicagowską oraz jaka była treść ustaleń między szefem rządu Donaldem Tuskiem a ówczesnym rosyjskim premierem Władimirem Putinem.
Wg doniesień prasowych za usługę tę zapłacimy z publicznych pieniędzy ok. 40 000 zł.
Pomijam fakt, że zapłacą za to również ci podatnicy, którzy akurat chcieliby się dowiedzieć, jak to wtedy było, czyli wydatkowanie tych pieniędzy w ich imieniu zupełnie rozmija się z ich interesem. To już dawno przestało ten rząd obchodzić.
Jednak w decyzji tej kryje się potężne marnotrawstwo, i to nie tylko ze względu na zatrudnianie w kancelarii premiera licznych prawników, na co zwracał uwagę m.in. Janusz Wojciechowski, były Prezes NIK, dziś europoseł PIS.
Oto bowiem kilka dni temu dowiedzieliśmy się o podtrzymaniu przez sąd w Warszawie decyzji o niepodejmowaniu śledztwa niemal dokładnie w tej samej sprawie, czyli w sprawie trybu wyboru konwencji chicagowskiej. Wg sądu, skarżący nie rozumieją "istoty prowadzenia przez rząd polityki zagranicznej i składania w jej ramach oświadczeń woli".
Nasuwa się więc pytanie, po co Tuskowi droga kancelaria, skoro ma za darmo sędzię Małgorzatę Derwin?
Jestem człowiekiem w średnim wieku, mieszkam w średnim mieście, jeżdżę średnim samochodem i średnio się we wszystkim orientuję.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka