Nie milkną echa wydarzeń z 11.11. w Warszawie. W normalnych warunkach mogłoby to cieszyć, bo oznaczałoby po prostu brak w Polsce innych poważnych trosk niż styl świętowania i zakres uczestnictwa chuliganów w życiu publicznym. W naszych warunkach jednak nie cieszy, bo oznacza zwykłe zagłuszanie i zagadywanie wielce istotnych zagrożeń, w tym ekonomicznych (planowane silne uderzenie w kieszenie Polaków, akcja "udomowania" banków - na ten temat planuję osobną notkę) oraz społecznych (ofensywa agresywnych środowisk przeciwko konstytuującym nas wartościom, administracyjne ograniczanie demokracji).
Przy tym wszystkim mówi się jednak o błahostkach - kto kogo zaprosił, kto kogo poszarpał, kto komu bliższy albo dalszy. Pomija się jednak zupełnie przyczynę źródłową tych wydarzeń, czyli sam pomysł zorganizowania kontrmarszu wobec Marszu Niepodległości. Ten dzień powinniśmy świętować razem, choć możemy w inny sposób, ale nigdy przeciwko sobie, w dodatku w towarzystwie podejrzanych sąsiadów, co to nigdy nam jeszcze dobrze nie życzyli. Jeśli niepodległa ma być kolorowa, to biało-czerwona również. Do Marszu więc należało się przyłączyć pod swoimi hasłami, a nie blokować go. To byłoby właściwym rozumieniem różnorodności i tolerancji.
Pomysł manifestacji przeciwko Marszowi Niepodległości to wymysł jakiejś chorej głowy, nie szanującej dobrych tradycji narodowych, gardzącej naszymi dziejami, w tym tak częstą ofiarą krwi, w swoim internacjonalistycznym zapatrzeniu nie czującej dumy z tego, że jest się Polakiem.
Jestem człowiekiem w średnim wieku, mieszkam w średnim mieście, jeżdżę średnim samochodem i średnio się we wszystkim orientuję.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości