Dziś na onecie wywiad z Edmundem Klichem. Jak się można było domyślić, nasz akredytowany, ten co to uniemożliwił badanie wraku polskim ekspertom, próbuje się rozprawić z Białą księgąMacierewicza. Sytuacja jest mocno niesymetryczna, bo jego opinie nie mogą być w tej formule na bieżąco komentowane; w przypadku zaproszenia osoby tak ocno zaangażowanej osobiście, mającej swój własny interes w dezawuowaniu ustaleń Macierewicza powinno się jednak doprosić do mikrofonu również drugą stronę.
Ale nie o tym ta notka. Klich bowiem po raz kolejny pokazuje, że jest całkowicie niewiarygodny, wobec czego jego oceny i opinie w ogóle nie powinny być brane pod uwagę. Najbardziej jaskrawym przykładem jest następujące zdanie:
Przy tym ukształtowaniu terenu, kiedy padła - podobno była taka komenda(podkr. moje) - komenda Protasiuka "odchodzimy" na 100 metrach, ale według odczytu radiowysokościomierza.
No to mamy sytuację naprawdę kuriozalną - oto naczelny ekspert zajmujący się tą katastrofą ze strony polskiej nie zna zapisów czarnych skrzynek. No to jeśli nie wie, co jest na czarnych skrzynkach, co mówili piloci, a co przedstawiła nawet słynna komisja Millera, to skąd wie, z jakiego radiowysokościomierza korzystali piloci? Bo "podobno" korzystali z radiowysokościomierza, ale co, jeśli naprawdę korzystali z wysokościomierza barycznego? I czy na pewno lotnisko było tak samo przygotowane 7. i 10.04.? A może "podobno"? I co się stało z ATM-ami, o których mówi proucznik Wosztyl, czy po lądowaniu JAK-a nadal stały 200 metrów przed pasem, czy sobie gdzieś pojechały? To też nadaje się do wyjaśnienia.
Naprawdę zabawny robi się dalej: Lotniska zapasowe powinny być wyznaczone już w Polsce, z czego wiadomo było, że jedno jest nieczynne, co świadczy o przygotowaniu załogi do lotu.No jasne, piloci Protasiuk z Grzywną powinni pewnie przed wylotem obdzwonić parę lotnisk w okolicy Smoleńska i upewnić, że ich tam przyjmą. Otóż oświadczam panu Klichowi, że tak się nie dzieje nigdzie na świecie, nawet w naszym "dzikim kraju", jak był łaskaw zauważyć słynny Miro. Załoga miała zapewnienie, że dysponuje dwoma lotniskami zapasowymi, czyli Mińskiem i Witebskiem, o czym mówi nawet rosyjski stenogram z ubiegłego roku. Co więcej, jeszcze do niedawna rząd i niezależne media lansowały tezę o prawidłowym wypełnieniu obowiązków i przygotowaniu tych lotnisk. Zapewnia o tym notatka niezawodnej Gazety Wyborczejz lipca ubiegłego roku:
Sprawdziliśmy, jak wyglądają procedury związane z organizacją zagranicznych lotów najważniejszych osób w państwie. Zajmuje się tym MSZ we współpracy z BOR-em i odpowiednimi służbami państw, w których delegacja ma lądować.
Lotniska zapasowe wyznaczane są zawsze - 10 kwietnia były to Witebsk (ok. 130 km od Smoleńska, czyli ok. 1,5 godz. podróży) i Mińsk (ok. 305 km od Smoleńska, ok. 3,5 godz. podróży), co zostało ujęte w planie lotu.
Wszystko dopięte na ostatni guzik, ani słowa o zamkniętym Witebsku. Gdzie więc tutaj, drogi panie Klich, wina "nieprzygotowanej" załogi? Przy okazji wychodzi na jaw po raz kolejny wiarygodność GW.
Pan Klich jest jak widać całkowicie niewiarygodny. Musi jednak twardo powtarzać znane od dawna tezy, bo zbyt osobiście go dotykają i obciążają.
W połowie maja ubuegłego roku na innym portalu napisałem następującą notkę, którą mimo jej długości zamieszczę całą:
Pan Edmund Klich, ekspert lotniczy, uznał nagle, że piloci prezydenckiego Tupolewa jednak byli pod presją, i to nie jakąś tam zwyczajną, że był rozkaz „Lądujcie”, że bez gadania … byli pod o wiele bardziej wyrafinowaną, a więc podstępną, bo niewyrażoną presją: bo „jeśli jest głos na minutę przed i osoba jest, to znaczy świadomość obecności tej osoby”, to faktycznie, bez dwóch zdań, ten głos, ta osoba, a nawet świadomość obecności tej osoby odpowiada za katastrofę.
A pan Klich – jak mało kto - chyba wie, co mówi nt presji; czyż po rozmowie z premierem nie zaczął nagle chwalić niezwykłej rosyjskiej otwartości i wzorowej współpracy (wcześniej był innego zdania); czyż po dwóch dniach od pamiętnej konferencji MAK nie odkrył nagle, że to nie 16 minut przed upadkiem samolotu, ale minutę wcześniej był w kabinie „głos, osoba, a nawet świadomość obecności osoby”.
Samo tłumaczenie tej ostatniej zmiany było niestety dużo poważniejsze. Przytoczę w całości: "ja mówiłem to [że presja wywierana na załogę samolotu nie miała znaczenia dla katastrofy] na konferencji w Moskwie, że nie miała, bo ja wtedy znałem rozmowę, która była prowadzona 16 minut przed zdarzeniem. Teraz wiem więcej, bo otrzymałem pełny zapis rozmów i teraz już bym tak kategorycznie nie stwierdził". Jeśli więc zmiana zdania nie była wynikiem presji, lecz zapoznaniem się z zapisami, to co u diabła robił ponad miesiąc w Moskwie? Jeśli – jak podano do wierzenia – miał dostęp do wszystkich materiałów i odsłuchiwał skrzynki, to jak mógł nie zauważyć obecności w ostatniej minucie lotu w kokpicie kogoś jeszcze poza załogą? Jakże to zbieżne z opinią świadka, który widział w rozbitym kokpicie przypiętych pasami pilotów i jeszcze jedną osobę; niezwykłę, że tak długo trwała identyfikacja, jeśli ciała pozostawały przypięte w swoich fotelach. Z kolei jeden z cytowanych rosyjskich ekspertów uznał nawet, iż doszło do katastrofy, bo załoga pomyliła jakąś dróżkę z pasem lotniska (sic!); zwłaszcza, że przecież nic nie mogli widzieć. Znalazł się nawet autor internetowego nagrania, oburzony manipulacją jego zawartości.
Tymczasem nachalność lansowanej tezy o winie pilotów ma szansę wstrząsnąć wreszcie sumieniami oficerów, którzy pamiętają jeszcze, w jakim służą mundurze. Jedni zaczynają domagać się zwrotu wraku, inni zaczynają mówić o okolicznościach katastrofy. Dowódca załogi Jaka powiedział, że to nie było lądowanie, tylko podejście do lądowania. Na końcu dodał coś, co mnie głęboko poruszyło. Otóż zaraz po katastrofie, gdy ucichł hałas, pojawił się kontroler lotów i nasz pilot spytał: „Gdzie tupolew?”, na co padła odpowiedź: „Odleciał”. Przypomniały mi się wspomnienia Józefa Czapskiego z poszukiwań polskich oficerów, jacy dostali się do sowieckiej niewoli w 1940. Wszędzie, dokąd trafiał, w każdym urzędzie, w którym pytał: „Gdzie są oficerowie?”, zawsze słyszał: „Odeszli; Wypuściliśmy ich; Nie wiemy”.
Minął ponad rok, obraz się coraz bardziej zaciemnia, a ten wpis nadal aktualny. Zwłaszcza że ostatnio pilot Tu-134 rozbił samolot w Karelii, bo też pomylił drogę z pasem lotniska.
Jestem człowiekiem w średnim wieku, mieszkam w średnim mieście, jeżdżę średnim samochodem i średnio się we wszystkim orientuję.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości