Bąk to specyficzne urządzenie. Nie ma własnej energii, do zasilenia potrzebuje mocnego zakręcenia bądź - w bardziej zaawansowanej wersji - silnego nacisku; zasilone pozostaje w krótkotrwałym ruchu bez celu, robiąc za to dużo hałasu; obserwowanie wizrującego bąka może przy tym sprawiać wizualną przyjemność dzięki kolorowej obudowie, której konkrety zlewają się tym bardziej, im szybciej zabawka się obraca; wraz z szybką utratą energii zaczyna się chwiać, obijać, aż wreszcie opada na jeden bok i jakby usypia, aż do następnego razu.
Bąk musi więc wywoływać w panu premierze bardzo ciepłe uczucia. Najchętniej przecież sam nic by nie robił poza harataniem w gałę, do działania musi być pobudzony nagłymi impulsami, a wtedy zaczyna miotać się, zwalczając a to pedofilów, a to handlarzy dopalaczami, a to kibiców, a to rynek hazardowy, a to Chińczyków; raz w takim oszołomieniu chciał nam nawet zaaplikować błyskawicznie euro, na szczęście energia wyczerpała się ze zwyczajną prędkością. Działania te trwają na ogół krótko, nic nie przynoszą i ustają w nerwowych podrygach, aż do następnej okazji. Obserwatorzy zaś klaszczą i mlaszczą z podziwu, bo to przecie rzeczywistość kolorowa i rozrywkowa.
Tymczasem nie chce przestać padać. Rok temu w podobnych okolicznościach bąk energicznie kręcił się na wałach. Mam jednak nieodparte wrażenie, że bezpieczeństwa przeciwpowodziowego od tego czasu nie przybyło. Obym się mylił.
Jestem człowiekiem w średnim wieku, mieszkam w średnim mieście, jeżdżę średnim samochodem i średnio się we wszystkim orientuję.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka