Tekst jest tak smakowity, że nie sposób go nie zacytować
Jest lato 1990. Polską rządzi premier Tadeusz Mazowiecki. Orłowi przywrócono koronę, państwo przestało nazywać się PRL. Tomasz Nałęcz jest wiceprzewodniczącym SdRP, partii tyle co powstałej po rozwiązaniu PZPR. Właśnie spędza luksusowy urlop na Krymie na zaproszenie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Wyróżnienie to jest dowodem jego rosnącej pozycji wśród sojuszników KPZR.
6 grudnia 2010, wizyta w Polsce prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Bogdan Rymanowski w TVN 24 przytacza wypowiedź Bogdana Klicha, polskiego akredytowanego przy MAK, który mówi o trudnościach we współpracy z rosyjskimi śledczymi. „Wyżej jednak stawiam w tej sprawie słowo prezydenta Rosji, niż płk Klicha” – odpowiada bez wahania Nałęcz, doradca prezydenta Komorowskiego. Ta niesłychana wypowiedź przechodzi w mediach zupełnie nie zauważona. A chyba trudno znaleźć analogiczną nawet wśród wystąpień I sekretarzy PZPR z czasów PRL. Podkreślanie zbieżności interesu Polski z sojuszem polsko-radzieckim należało do rytuału. Ale nawet wtedy narzucona przez wschodniego sąsiada władza nie artykułowała wprost, że słowo Moskwy jest dla niej warte więcej od słowa jej własnego przedstawiciela.
„Dużo ludzi mówiących po rosyjsku”
Dlaczego Nałęcz zacieśniał stosunki z sowiecką partią komunistyczną jeszcze w czasach III RP? Na Krym jeździł wówczas także Leszek Miller, były członek Biura Politycznego KC PZPR, ówczesny partyjny kolega Nałęcza, z którym zasiadali wspólnie we władzach SdRP. Jego zdaniem wyjazd ten miał charakter „luksusowego urlopu”, który współfinansowała, w ramach międzypartyjnej współpracy, KPZR. – My płaciliśmy za przelot, natomiast na miejscu wszystko było za darmo, na koszt gospodarzy - opowiada „Gazecie Polskiej”. Tomasz Nałęcz przypomina sobie tamten wyjazd: - To był wygodny ośrodek, oczywiście jak na ówczesne standardy Związku Radzieckiego, bo dziś wielu Polaków wyjeżdżając na Zachód wypoczywa w lepszych - mówi „GP”. Zapewnia, że nie pamięta żadnych znajomości z towarzyszami z innych krajów: - Byliśmy tam w kilkanaście osób, z rodzinami. Nie było żadnych spotkań o charakterze partyjnym. Pamiętam znajomości tylko z Polakami, wokół było dużo ludzi mówiących po rosyjsku. Pytany, czy i za co płacił, odpowiada: - Płaciliśmy za wyjazd wypoczynkowy zgodnie z przedstawioną nam ofertą turystyczną, nie pamiętam jakiejś specyfikacji, wyszczególnienia, co ile ma kosztować.
Skąd różnice w relacji jego i Millera? - Podejrzewam, że Leszek Miller mógł brać udział w innego typu wyjazdach na Krym, stąd jego odmienne doświadczenia – odpowiada. Czy wyjazdy na Krym miały charakter wyłącznie wypoczynkowy? Miller i Nałęcz - w tym przypadku zgodnie – stwierdzają, że tak. Jednak znacznie głośniejszy pobyt liderów SdRP na Krymie z 1991 r. pozostawia co do tego wątpliwości: jak ustalił UOP, liderzy tej partii, m. in. Miller, Aleksander Kwaśniewski i Wiesław Huszcza przebywali tam w przeddzień nieudanego puczu Janajewa. W tym samym ośrodku przebywał Borys Pugo, jeden z puczystów.
„Zrównoważony, do PRL i naszej Służby ustosunkowany pozytywnie” Tomasz Nałęcz urodził się 29 października 1949 w Gołyminie na Mazowszu. Od 1967 r. studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim. Ze strony stronie internetowej Nałęcza właściwie nic nie można się dowiedzieć o jego działalności politycznej w PRL. Z innych życiorysów wiadomo tylko, że w latach 1970-1990 działał w PZPR. O swoich motywach wstąpienia do PZPR mówił w 1993 r. w wywiadzie dla „GW”: „Studia w Warszawie to było wielkie przeżycie kulturowo-cywilizacyjne. Trafiłem na wydział historyczny, pełen fascynujących ludzi. Najciekawsi z nich byli partyjni”. Z akt służb specjalnych PRL wynika, że jednym z pierwszych wyjazdów zagranicznych Tomasza Nałęcza była w 1970 roku podróż do Moskwy. Dwa lata później ciechanowska Służba Bezpieczeństwa sporządziła analizę na jego temat. „Ocena osobowości: inteligentny, prezencja dobra, rozmowny, zrównoważony, do PRL i naszej Służby ustosunkowany pozytywnie. Zaproszony do Francji przez Zbigniewa Lipińskiego, ojca narzeczonej Darii Lipińskiej, korespondenta Komitetu d.s. Radia i Telewizji w Paryżu od 1971 roku” – napisał funkcjonariusz SB. Obecny doradca prezydenta był wówczas studentem historii Uniwersytetu Warszawskiego i jako przynależność partyjną w kwestionariuszu wymieniał: PZPR,
ZSM, Przewodniczący Zarządu Wydziału ZMS, Członek Zarządu Uczelnianego ZMS Wydz. Historycznego UW.
„Nałęcz suszy i układa mi włosy”
Pojawiająca się w aktach narzeczona Daria Lipińska to obecna żona doradcy Komorowskiego – Daria Nałęcz, od 2008 r. rektor prywatnej Uczelni Łazarskiego. Od 1996 r. przez dziesięć lat była Naczelnym Dyrektorem Archiwów Państwowych, którą to funkcję zawdzięczała Jerzemu Wiatrowi, dawnemu ideologowi partyjnemu i ministrowi edukacji w rządach SLD. Jak mówią jego znajomi, Nałęcz nigdy nie ukrywał, że jest „mężem swojej żony” i to jej zabiegom zawdzięczał w wielkiej części swą karierę. - Pisali razem książki, przy czym to Daria była motorem napędowym a on
wykonawcą. Zresztą to ona rządziła i nawet publicznie o swoim mężu mówiła najczęściej per „Nałęcz” - wspomina jeden z bliskich znajomych Darii i Tomasza Nałęczów. Przytacza też anegdotkę, która do dziś krąży w środowisku znajomych Nałęczów. - Było to dość dawno, w czasie, gdy panowała moda na fryzurę nazywana „mokra Włoszka”. Było to dość pracochłonne, a Daria przychodziła co rano jakby tyle co wyszła od fryzjera. Gdy pytaliśmy, jak jej się chce tak co rano układać włosy odpowiedziała: „Ja jem śniadanie, a Nałęcz suszy i układa mi włosy”. To ona była projektantem jego kariery – twierdzą nasi rozmówcy. Według akt komunistycznej bezpieki żona Tomasza Nałęcza będąc pracownikiem Instytutu Badań Literackich PAN funkcjonowała aktywnie w egzekutywie Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR. Wcześniej pracowała jako asystent Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego, a jednocześnie wchodziła w skład egzekutywy tamtejszej Oddziałowej Organizacji Partyjnej PZPR. Będąc jeszcze na V roku Historii była organizatorem grupy partyjnej PZPR. Działała też w SZSP. Na IV roku studiów była wiceprzewodniczącą Rady Wydziałowej tej organizacji.
Jej matka - Tomira Lipińska - była asystentką Centrum Szkolenia Partyjnego przy KC PZPR. Później podobną funkcję pełniła w Wyższej Szkole Nauk Społecznych. Po karierze naukowej została publicystką Polskiego Radia. „Od 70 r. do końca szeregowy członek PZPR” – pisała o Nałęczu „Gazeta Wyborcza”. To nieprawda. Po zdobyciu tytułu magistra został asystentem na UW i jednocześnie by członkiem egzekutywy PZPR. W 1980 roku został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Szczyt partyjnej kariery Tomasza Nałęcza przypada na koniec lat 80. Jak wynika z akt IPN był on wówczas I sekretarzem POP PZPR Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie wystąpił z PZPR, bo miał dziecko alergiczne
Ani Sierpień 1980 r., ani 13 grudnia nie skłoniły Nałęcza do rzucenia partyjnej legitymacji. „Gdy wybuchła <<Solidarność>>, a potem stan wojenny, byłem bardzo zajęty sprawami domowymi. Urodził mi się syn, który był dzieckiem alergicznym” – mówił w „GW”. W czasach, gdy wyjazdy na zachód były dla wielu polskich obywateli obiektem marzeń, wyjeżdżał do teścia do Paryża i na wyjazdy naukowe m.in. na stypendia naukowe do Holandii i Stanów Zjednoczonych. Co było wówczas rzadkością, posiadał paszport uprawniający go do wyjazdów WKS (Wszystkie Kraje Świata). Oprócz wyjazdów służbowych wyjeżdżał także za granicę prywatnie. Do ciekawej polemiki, rzucającej nieco światła na postawę Nałęcza w okolicach 1989 r. doszło na łamach „GW” cztery lata później. Gdy w 1993 r. Nałęcz popadł w konflikt z Leszkiem Millerem i przedstawił go w wywiadzie, nie bez racji, jako lidera partyjnego aparatu rodem z PRL, Miller, również nie bez racji, przypominał Nałęczowi jego koniunkturalizm z tamtego okresu, stwierdzając, że partyjnym reformatorem Nałęcz został dopiero wtedy, gdy Solidarność wygrała wybory z 4 czerwca 1989 i wszystko było przesądzone: „kiedy trwały przygotowania i odbywał się Okrągły Stół - nie było słychać o reformatorze Nałęczu. Wówczas był on po prostu przykładnym, nomenklaturowym sekretarzem Komitetu Uczelnianego PZPR, pobierającym z partyjnej kasy zryczałtowane pieniądze”.
„Donosili, że Nałęcz to żmija i krętacz”
Po odejściu z SdRP Nałęcz trafił do Unii Pracy. - Bardzo bystry, bez zasad – tak swojego kolegę partyjnego charakteryzuje Ryszard Bugaj, ówczesny lider UP. Jak podkreśla, styl uprawiania polityki przez Nałęcza zrażał do niego zarówno ludzi z soldarnościowym, jak i z pezetpeerowskim rodowodem: - Przychodzili do mnie i ci z etosu, i ci z nieboszczki i donosili, że Nałęcz to żmija i krętacz Jak podkreśla Bugaj, Nałecz był „najważniejszym człowiekiem” wśród tych, którzy przychodzilido UP z PZPR: - My przyjmowaliśmy byłych członków PZPR, ale takich, którzy nie zrobili w partii kariery. Nałęcz może nie zrobił wielkiej kariery w PZPR, ale zaraz po 1989 r. w SdRP już tak. Gdy Unii Pracy przegrywała rywalizację na lewicy z postkomunistami, grupa działaczy tej partii postanowiła zrobić z niej przybudówkę SLD. - Nałęcz, Marek Pol i Aleksander Małachowski zgodzili się trwale zwasalizować UP wobec SLD – opowiada Bugaj. Nałęcz odpowiada: - Zagrożenie wasalizacją oczywiście istniało i jeśli Ryszard Bugaj chciał mu przeciwdziałać, nie powinien odchodzić z Unii Pracy. Wbrew czarnym proroctwom do śmierci UP nie doszło, mieliśmy po wyborach w sejmie własny klub.
Specjalista od polityki historycznej Komorowskiego
W czasie prac komisji Nałęcz po raz kolejny zmienił barwy partyjne. UP zaczęła niknąć w oczach, więc przystał do SdPL Marka Borowskiego. Ale i to ugrupowanie szybko zaczęła tracić szanse na zwycięstwo w wyborach 2005 r.. Tuż przed odejściem z SdPL, pytany przez dziennikarzy o spadające poparcie stwierdził: „Nie pyta się kury o smak rosołu” i za kilka dni był już rzecznikiem Włodzimierza Cimoszewicza, który miał duże szanse wygranej w wyborach prezydenckich. W 2005 r., po wycofaniu się Cimoszewicza ze startu w wyborach, zniknął z życia politycznego stając się dyżurnym komentatorem „Gazety Wyborczej” a ściślej mówiąc Agnieszki Kublik, która tytułując go profesorem notowała jego gromiące prawicę tyrady. - Oczywiście nie wierzyłem w jego deklaracje o odejściu z polityki – wspomina Ryszard Bugaj.
Do polityki Nałęcz wraca w 2010 r., jako doradca prezydenta Komorowskiego ds. historii i dziedzictwa narodowego. Wraca wśród ludzi dawnej Unii Demokratycznej. Nałęcza, który w UD nie był, łączą z nimi znakomite kontakty w „Gazecie Wyborczej”. Bardzo szybko właśnie polityka historyczna staje się jednym z głównych powodów krytyki Komorowskiego. Szukanie rady u byłego komunistycznego dyktatora Jaruzelskiego, pomnik bolszewików w Ossowie, Ordery Orła Białego dla osób uwikłanych w PRL – wszystko to sprawy z działki, w której doradza prezydentowi Nałęcz.
Aktywność medialna Nałecza bardzo szybko staje się istotniejsza od pełnionej przez niego funkcji. Rubaszny Komorowski zalicza wpadkę za wpadką. Sławomir Nowak pasował bardziej do roli rzecznika partii, niż budowniczego autorytetu prezydenta. Nałęcz, epatujący profesorską miną i okularami oraz umiejętnością posłużenia się historyczną anegdotą, nadaje się do tej roli zdecydowanie lepiej.
Nałęcz zapałkami
Efektem tego stanu jest powierzenie Nałeczowi „brudnej roboty”, która – gdyby patrzeć na zakres jego kompetencji – wcale do niego nie należy. To on oddelegowany został do ataków na Martę Kaczyńską: „Ignorancja uskrzydliła Martę Kaczyńską, moim zdaniem skompromitowała się w sposób ogromny”. Przypomnijmy dwie sytuacje wcześniejsze. Listopad 2010. Antoni Macierewicz i Anna Fotyga jadą do Stanów Zjednoczonych, by informować amerykańskich polityków o tym, że rosyjskie śledztwo w sprawie śmierci polskiej elity w Smoleńsku jest fikcją. Walczą o polską rację stanu. Nałęcz, doradca prezydenta Komorowskiego, używa drastycznego sformułowania: „Bawicie się zapałkami nawet nie przy rozlanej benzynie, ale przy płonącej benzynie”. Styczeń 2011. Nałęcz atakuje PiS, stwierdzając, że atakując rząd ze oddanie Rosji śledztwa w sprawie Smoleńska „gra główną rolę w rosyjskim scenariuszu”: „Takie było oczekiwanie Moskwy, żeby poszczuć PiS na polski rząd. To osłabi pozycję Polski”. Dlaczego Nałęcz, na ogół ostrożnie ważący słowa, zaczął zachowywać się jak polityczny cyngiel? Odpowiedź jest prosta: przyczyna to węch wyrobiony przez dziesięciolecia, pozwalający wyczuć, co pozwala zyskać uznanie salonów. Ten sam węch, który nakazał mu wstąpić do PZPR, z powodu alergii dziecka nie porzucić partii w stanie wojennym, zostać reformatorem partyjnym po wyborach kontraktowych, nie zrywać kontaktów z KPZR czy zwasalizować Unię Pracy wobec postkomunistów. A dziś? Dziś status gentlemana daje na salonach kłamstwo smoleńskie.
( za niezalezną.pl
Inne tematy w dziale Polityka