Wziąwszy pod uwagę paradygmat krakówka (warszawki etc. etc.), który organizuje nasze życie publiczne oraz przestrzeń debaty, nie ma powodu, abym akurat ja chwalił prof. Andrzeja Nowaka.
Powodu, jak napisałem, nie mam z uwagi na to, jak szef zasłużonego wydawnictwa Arcana ustosunkował się do moich wielokrotnych zaproszeń do akcji „Przypomnijmy o Rotmistrzu”. Jeśli jednak pozwalam sobie dziś zarekomendować Salonowi24.pl tekst „Nie ma śladu po agorze”, to z uwagi nie tylko na błyskotliwość ujęcia ważkich kwestii, ale także ze względu na fundamentalne pytanie o tożsamość miejsca, w którym się (wirtualnie) spotykamy.
Czy Twórców S24, obecnych tu czerwonych „karmazynów”, zielonych „wybrańców” oraz niebieskiego „plebsu” nie powinna skłonić do namysłu owa ustrojowa dwuznaczność, jaka tkwi w samej istocie tego forum. Czy to nie owo immanentne pęknięcie leży u źródeł powtarzających się co jakiś czas spektakularnych odejść najlepszych salonowych autorów? A i moje doświadczenia, w tym próby nawiązania dialogu z obecnymi tu takimi zawodowcami, jak między innymi Janina Jankowska, Agnieszka Romaszewska, Paweł Milcarek, Jan Pospieszalski, Krzysztof Kłopotowski i Eli Barbur a także „politykami” (cudzysłowu używam, albowiem w tym wypadku termin ów – na przekór dzisiejszym skojarzeniom – traktuję w sensie grecko-rzymskim i staropolskim) sprawiły, że zapadłem w głęboką zadumę nad takimi m. in. passusami tekstu Nowaka:
„Dziś istotą medialnej agory wydaje się nie dopuszczenie do głosu ludzi peryferii. Tę istotę wyraża dziś lepiej pojęcie salonu – znajdujące się na antypodach pojęcia demokracji. Salon jest miejscem wzajemnej adoracji wybranych (przez siebie nawzajem) i wykluczenia tych, którzy są na zewnątrz: prostaków z demosu. Salon bardziej podobny jest do Olimpu, którego bogów i półbogów demos może tylko podziwiać. Z daleka, nie wnikając w tajemnice mieszkańców Salonu .”
„Lud już w sprawach publicznych nie musiał uczestniczyć inaczej niż jako widz, zaopatrywany przez władzę w chleb i igrzyska. Władza przeszła w ręce cesarza i jego urzędników, najczęściej wyzwoleńców. To już bardzo przypominało czasy nam współczesne. Poddani nie byli formalnie niewolnikami, byli dumnymi obywatelami Rzymu, ale państwo nie było już ich wspólną sprawą. Mogli się zająć „swoimi sprawami”, płacąc tylko pilnie podatki i uważając, by nie narazić się lokalnym urzędnikom.”
No właśnie, kto jest suwerenem? Quo vadis Salonie?
Dziś, kiedy założenie sobie tutaj bloga uznają za stosowne europosłowie i urzędujący wicepremier, pytanie te tym bardziej zasługują na poważne przemyślenie.
P.S. Odrobina łopatologii, na marginesie komentarzy, jakie pojawiły się pod moim poprzednim wpisem. Tym, którzy nie zrozumieli oraz tym, którzy udają, że nie zrozumieli, o czym piszę, tłumaczę: prezes IPN Janusz Kurtyka publicznie kłamał co najmniej dwukrotnie:
1) 15 października 2008 r. przedstawiając w Belwederze zakłamany film, w którym nie padło słowo o faktach, z których wówczas od wielu miesięcy zdawało sobie sprawę wielu pracowników IPN (vide: "Trzeba dać świadectwo" , a także "Bohater z wyboru" )
2) W wywiadzie opublikowanym 4 marca 2009 r. w „Super-Expressie” (że posłowie – dopiero zamierzają wnieść pod obrady Parlamentu Europejskiego – projekt upamiętnienia europejskich Bohaterów przez ustanowienie święta w rocznicę śmierci Rotmistrza.
Cóż zrobić, widocznie prezesowi IPN wydaje się, że jako urzędnik państwowy posiada immunitet na bezkarne publiczne kłamstwa.
Inne tematy w dziale Polityka