Postanowiłem wyjątkowo miejsca na moim blogu użyczyć Dawidowi, który popełnił bardzo dobry tekst o pompowaniu warszawskiego "oburzonka". Artykuł ukazał się 25 października w "GPC".
Dziw nad dziwy! Gazeta Wyborcza na czele rewolucji. Koniec z systemem, koniec z liberalizmem,
niosą na sztandarach kolejne zastępy dzielnych dziennikarzy tego nonkonformistycznego medium.
Liceum multi-kulturowe imienia Jacka Kuronia (czesne- 800 złotych), wyrusza na barykady, by walczyć
o pracujący proletariat i palić zgniły kapitalizm. Całe to tałatajstwo zwartym szeregiem sunie przez
Warszawę, nucąc pod nosem „Wyklęty powstań, ludu ziemi, Powstańcie, których dręczy głód!”.
Warszawa jak Łódź w 1905. Tylko gdzie ci kozacy, co rozpędzić chcą naszych rewolucjonistów?
Czemu w ogóle zajmować się marszem 200 dzieciaków, których natchnęła potrzeba manifestacji,
choć jak sami przyznają, nie wiedzą do końca czemu i przeciw komu? Najciekawsza nie jest sama
demonstracja licealistów, ale reakcja prorządowych mediów - to w jakim stopniu ta nic nie
znacząca inicjatywa została rozdmuchana. Widać to tym bardziej, gdy porówna się ile programów
telewizyjnych i radiowych poświęcono tej demonstrującej grupce, a jak starannie pomija się
informacje na temat odbywających się co miesiąc kilkutysięcznych protestów przeciw rządowi,
jakimi są marsze w kolejne miesięcznice katastrofy smoleńskiej. Promocja „marszu oburzonych” z
ekskluzywnej, prywatnej warszawskiej szkoły ujawnia strategię, dzięki której usiłuje się kanalizować
negatywne emocje związane z pogarszająca się stanem instytucji państwowych, oraz zbliżającym się
kryzysem gospodarczym.
Już sam fakt utożsamienia „ruchu oburzonych” z różnych części świata i próba stworzenia z niego
spójnego monolitu jest absurdalny. Nie da się postawić znaku równości między okupacją Wall
Street, a włoskimi demonstracjami. Nasz ruch „oburzonych” dzieciaków jest analogiczny do działań
w Nowym Jorku i, być może, w Hiszpanii, zupełnie zaś odmienny od napięć, których wyrazem są
kolejne protesty na ulicach miast Włoch czy Francji. Kryterium różnicujące jest bardzo proste. Czy dla
manifestujących istnieje gradacja w obrębie partii mainstreamu politycznego? Czy na pytanie, która
partia jest groźniejsza, bardziej niebezpieczna, są w stanie wskazać którąś z nich? Jeśli odpowiedź
jest twierdząca, wtedy możliwym jest kanalizowanie emocji stojących za protestem przez jedną
z partii, uczynienie z nich broni wymierzonej w przeciwnika politycznego. Zwróćmy uwagę jak
błyskotliwie protest na Wall Street rozgrywa prezydent Obama, sugerując stworzenie na bazie tychże
manifestacji swoją wersję Tea Party. Inaczej sprawa ma się z Paryżem czy Rzymem. Tam pojawia się
realny „proletariat”. By to zrozumieć, wystarczy się odwołać do pism największego z rewolucyjnych
myślicieli, czyli samego Karola Marksa (z jego wczesnych dzieł). Proletariusz dla Marksa był istotą do
tego stopnia wykluczoną, tak ekonomicznie, jak i kulturowo, że tracił właściwie swoją istotę. Istniejąc
absolutnie poza systemem politycznym, był w stanie kontestować go w sposób pełny. Jak zauważa
Marks (a można uznać, że w tej sprawie, znał się na rzeczy), tylko wówczas żadne działania którejś z
systemowych partii, żadne jej zabiegi i ustępstwa, nie pozwolą skanalizować negatywnych emocji. I
rolę „proletariusza” przyjęli dziś potomkowie emigrantów, wykluczeni kulturowo i społecznie, oraz
mieszkająca wraz z nimi na przedmieściach biała biedota. Stąd radykalizm włoskich i francuskich
protestów. Dla protestujących tam nie ma różnicy miedzy systemową prawicą a systemową lewicą.
Wrogiem jest cały establishment polityczny.
Oczywiście ma się to nijak do polskiej wersji „oburzonych”. Uczestnicy protestu mogą wykrzykiwać
różne hasła i stroić się w szatki radykalności, ale, gdy tylko przyjdzie co do czego, dzielnie staną do
walki ramię w ramię z Platformą (bądź którąś z jej koalicyjnych przystawek) przeciw mrocznemu
PiSowi. Dobrze wiedzą, która ze stron dzisiejszej politycznej polaryzacji Polski jest „mniejszym złem”,
„Gazeta Wyborcza”, pismo establishmentu, angażuje się z cała mocą w tego typu akcje, bo
ma pełną świadomość, że w ten sposób popiera system (w którym posiada uprzywilejowana
pozycję), kanalizuje negatywne względem niego emocje i petryfikuje aktualny status quo. GW
sławiąc „oburzonych” nie ryzykuje żadnego konfliktu z dzisiejszą, dominującą polityczną frakcją.
Raczej usiłuje zneutralizować to, co faktycznie może się wydarzyć. Platforma dobrze wie, ile warte
są tego typu formy „protestu” i że są dla niej opłacalne. Dzięki mediom takim jak TVN, stwarzana
jest iluzja radykalnego sprzeciwu i chęci przemiany. Tymczasem jest to sprowadzenie poważnych
problemów i konfliktów do groteskowych, kontrolowanych i koncesjonowanych form protestu.
Ruch oburzonych nie jest niczym więcej niż, de facto, kolejna odsłoną wsparcia dla Platformy
Obywatelskiej. Platformy, która będzie mogła, jako „światła” i „europejska” partia, nachylić z
czułością i zafrasowaniem głowę nad postulatami, których „reakcyjny” przecież PiS nie jest w stanie
zrealizować. Choć zapewne znaczna część pożytecznych idiotów z tego marszu (w przeciwieństwie
do „dziennikarzy” z GW) nie jest w stanie tego zrozumieć.
Dawid Wildstein
Jestem świadomym Polakiem, Europejczykiem i obywatelem tego świata. Możesz mnie też nazwać czujnym recenzentem rzeczywistości.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka