"Kiedy istoty ludzkie, w najsłabszym stadium swego istnienia, są selekcjonowane, porzucane, zabijane lub wykorzystywane jako materiał biologiczny, jak zanegować to, że są traktowane nie jako ktoś, ale jako coś?"
Benedykt XVI, styczeń 2008
Inspiracja:Nie tak dawno dwóch moich wielce religijnych kolegów, których nazwiska z litości nie wymienię (poprawni katolicy, brzydzący się bieżącą polityką, jednocześnie ochoczo głosujący na Platformę... i Marka Jurka) zarzuciło mi, że się nie zajmuję sprawą in-vitro.Jam grzeszny, idę się wyspowiadać! Jeden z nich (zagorzały obrońca posła z Lublina), w wielkim moralizatorskim uniesieniu pomstował, na
Mediowie że cytuję januszowe wypowiedzi, zamiast mówić o tak ważnej sprawie.
Taki faryzeizm ze strony zagorzałego obrońcy reżimu może tylko bawić, jednak dopuszczenie do likwidacji rozwijających się istot ludzkich, już zabawnym nie jest. Dlatego też postanowiłem - mimo intencji autorów - na ten apel odpowiedzieć. Może rzeczywiście powinienem zająć się rozpatrywaniem wszystkich wersji ustaw, które będą omawiane w Sejmie?
człowiek, jako istota stworzona
na podobieństwo Boga,
czy z ludzkiej potrzeby?
Stan obecny:
Myślę, że poparcie jakiego udzielamy, bądź też nasz sprzeciw, wobec danego projektu partyjnego i tak zależeć będzie od tego jak zapatrujemy się na sztuczne tworzenie życia. Ściślej rzecz biorąc od pokrywania się czynników, które uważamy za słuszne w tym obszarze.
Jeżeli ktoś potrzebuje mojej deklaracji, to oznajmiam, że moje stanowisko jest zbieżne z najbardziej racjonalnym w tym temacie (i nie zarażonym finansowymi zależnościami korporacyjnymi), stanowiskiem Kościoła Rzymskokatolickiego.
Do rzeczy:
O in-vitro można mówić wiele, bo i pytań pojawia się w tym temacie niemało. Najważniejsze z nich zadał profesorowi prawa Mazurek całkiem niedawno [ks. Franciszek Longchamps de Berier, profesor prawa UJ | Rozmowa Mazurka, Plus Minus nr 40] i tenże całkowicie racjonalnie na wszystkie odpowiedział. Lektura tego wywiadu to czysta przyjemność dla intelektu, tak więc wszystkim zainteresowanym polecam.
Dla mnie jednak w tej sprawie najbardziej niepokojąca jest swoboda tak wielu ludzi w odgórnym określaniu definicji człowieka. Dla jednego początkiem jest pierwszy paznokieć, dla drugiego układ nerwowy, dla trzeciego włosy, dla jeszcze innego "władcy życia" będzie to otwarcie oczu. Wiem jak wielkie oburzenie wywołuje wśród obrońców "szklanej metody" przywołanie postaci słynnego Austriaka - Adolfa. Ja jednak nie mogę wciąż zapomnieć, że ten miły pan z wąsikiem, broniąc in-vitro powiedział: "nie można potwierdzić, że embrion jest człowiekiem. Nie ma ku temu żadnej podstawy naukowej". I mimo iż cytując go, zamieniłem słowo "Żyd" na "embrion", wiecie o co mi chodzi.
Politycy często dla osiągnięcia jakichś interesów biorą się za przedefiniowanie pojęć. W Hiszpanii mamy "postęp", którego definicję zmieniono tak by zmieściło się w niej zdziczenie państwa. W legendarnych ludach wyznających kanibalizm "jedzenie" z definicji mogło mieć również postać człowieka. W Polsce "pluralizm", znaczy głoszenie poglądów rządzącej partii, a "język miłości", to gnojenie opozycji. Ale tutaj już mocno odbiegamy od tematu.
Mówimy w końcu o in-vitro, które wg definicji prezydenta Komorowskiego jest "byciem za życiem".
Mowa końcowa:
A ja jestem prosty chłopak. To co wiem z biologii, to na pewno nie za wiele. Wiem zaś jedno i dla mnie to najważniejsze. Wiem, że gdy komórka męska łączy się z żeńską (poczęcie), wtedy powstaje nowa istota ludzka z niepowtarzalnym kodem życia, DNA. To nie ulega wątpliwości nawet najbardziej zajadłych przeciwników życia.
Zamach na to życie jest całkowicie sprzeczne z wartościami, na których zbudowano cywilizację, w której dziś żyjemy. (A może już nie?)
Dlatego też nie rozumiem, czemu tę istotę ludzką (nawet w jej najbardziej podstawowej fazie), możemy w imię pragnienia posiadania własnego ("z mojej krwi i kości", jak ktoś mi powiedział) dziecka, zniszczyć, zatrzymując już raz rozpoczęty "bieg życia"?
Czy naprawdę nawet najpiękniejsze cele mogą usprawiedliwić takie skutki?
A to, jak pomagać rodzicom, którzy nie mogą mieć dzieci, to już oddzielna sprawa. Może zamiast tyle w szkołach uczyć jak nie mieć dziecka, zacząć im tłumaczyć jak je mieć (patrz: teorie pt. "najpierw kariera później dziecko", "dziecko to wpadka" itp.). Kto miałby jednak się tym zajmować, skoro to nie jest w interesie wielkich tego świata? Przecież im w głowie tylko jak najwięcej intensywnie pracujących kobiet, nie oddanych matek.
Pamiętajcie:
"Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi."
Jestem świadomym Polakiem, Europejczykiem i obywatelem tego świata. Możesz mnie też nazwać czujnym recenzentem rzeczywistości.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka