Wreszcie udało mi się zobaczyć film o Napoleonie w reżyserii Ridley’a Scott’a i jestem zdruzgotany. Jasne, Anglik Scott niekoniecznie musi lubić Napoleona, ale to co z Nim zrobił jest chyba gorsze od zesłania na wyspę Świętej Heleny.
Po pierwsze wybór aktora. Joaquin Phoenix, może i dobry aktor, ale zupełnie nie nadaje się do tej roli. Nie pasuje ani fizycznie ani psychiczne. Za stary, zbyt brzydki z zajęczą wargą, lepiej pasowałby do roli Hitlera, gdyby chciał go zagrać i zapuścił sobie wąsik… Ma charyzmę kołka w płocie. Jedyne co ma świadczyć, że to Napoleon, to kapelusz, który nosi nawet w pomieszczeniach zamkniętych, bo inaczej nikt by go nie rozpoznał. Reaguje wprawdzie na wystrzały armatnie zasłaniając sobie uszy, ale przy tym żadnej mimiki. Podobnie, gdy patrzy na intymne miejsca Vanessy Kirby nie mówiąc już o zbliżeniach. Junot też za stary, jak i kilku innych aktorów. ale chyba Scott chciał jakoś zadowolić swoich kolegów, aby nie narzekali, że nie dał im ostatniej szansy.
Po drugie scenariusz. Oczywiście materiał jest tak obszerny, że starczyłoby to na meksykański serial, ale coś trzeba było wybrać. No i Scott powybierał to, co jego staniem powinno wystarczyć na film kinowy, zarzekając się, że jest jeszcze wersja reżyserska, jakby komuś czegoś w fabule zabrakło. A brakuje całkiem sporo, ba, tak dużo, że właściwie można powiedzieć, że brakuje niemal wszystkiego, co powinno się znaleźć w takim filmie. Reżyser przeskakuje od wydarzenia do wydarzenia, które jego zdaniem jest kamieniem milowym w życiorysie cesarza. Ale to jego złośliwe zdanie, bardzo złośliwa wizja. Jest Austerlitz, ale nie ma Wagram, jest Tylża, ale nie ma Pruskiej Iławy, a obrady w Tylży nie odbywają się wcale na tratwie, bo jej budowa pewnie za dużo by kosztowała. Jest pożar Moskwy i wielki odwrót, po którym cesarz abdykuje, tak jakby nie było kampanii niemieckiej i bitwy pod Lipskiem. Nie ma też hiszpańskiego wrzodu, który był jedną z przyczyn klęski Napoleona. Potem Elba i już nie dałem rady oglądać dalej tego ewidentnego kiczu. "Marysia i Napoleon" Leonarda Buczkowskiego z roku 1966 to arcydzieło przy filmie Scotta!
Nie wiem co na to wszyscy polscy bonapartyści i uczestnicy grup rekonstrukcyjnych z epoki. Ja, autor serii książek napoleońskich, jestem rozczarowany. Odradzam wszystkim polskim zwolennikom Bonapartego, wpisanego do naszego hymnu narodowego, oglądanie czegoś takiego, po czym pozostaje tylko niesmak. No ale to taka zemsta Albionu nad pamięcią Cesarza.
Inne tematy w dziale Kultura