Chyba trochę dałem się nabrać kupując książkę „Miłość, krew i wojna 1920”, której autorami są Sławomir Koper i Robert Miękus… Pierwszy z autorów odpowiadał prawdopodobnie za część historyczną. A drugi za… erotyczną. Jest to sfabularyzowana opowieść o słynnym zagończyku, majorze Feliksie Jaworskim, którego porównywano do Kmicica.
Znając dorobek Sławomira Kopra spodziewałem się bardziej literatury faktu niż powieści awanturniczej, chociaż ostrzegał mnie przecież podtytuł. A do tego ta cała erotyka z historią życia Jaworskiego niewiele mająca wspólnego. Markiza Angelika się rumieni… No ale niech tam… Jak czytamy we wstępie „pewne sytuacje i postacie są wytworem wyobraźni autorów, co służy zachowaniu fabularnego charakteru powieści.” Cóż, tekst trzeba jakoś sprzedać, bo dzisiaj trudno to idzie, nakłady spadają, ludzie oglądają chętniej głupoty na Netflixie, bo przecież opłacili abonament i nie starcza już im pieniędzy na książki.
Dobrze, Jaworski… Dzielny był to oficer, choć nieco narwany, ba nawet bardzo narwany. Lubił wojować, to prawda. Najpierw w armii carskiej przeciw Polakom, nawet legionistom Piłsudskiego, a potem przeciwko Rosjanom i Rusinom już po stronie polskiej. Po prostu lubił tę robotę. Tak w każdym razie wynika z książki i prawdopodobnie tak było na prawdę
Głównie czytamy, jak leży w szpitalu, ranny w nogę i prześladuje go paskudny prokurator za to, że mordował Rusinów – uwaga Rusinów, a nie Ukraińców choć to to samo, ale brzmi łagodniej, szczególnie teraz… Kuruje go piękna Helena, bo jakżeby inaczej. Helena musi być piękna!
Coś tam się naszemu dzielnemu majorowi przypomina w międzyczasie z tych wspaniałych dokonać wojennych. Nie to, żeby zaraz miał jakieś wyrzuty sumienia, że grzebał Ukraińców żywcem, bo byli niedobrzy i palili polskie dwory. Może i tak było. Nie wiem, różnie się wtedy i później działo po obu stronach i do dziś się to polityczną czkawką odbija.
Potem powinny pojawić się istotne dla historii majora sceny o walkach pod Frankopolem, ale tu już chyba zabrakło autorom inwencji, bo prześlizgują się tylko pobieżnie po temacie. A szkoda! Warto było ten wątek rozwinąć. Pewnie seksu nie dało się tu wkleić. Pozwolę sobie zatem nieco uwiarygodnić fabułę. Na echa wyczynów majora Jaworskiego natrafiłem w biuletynie „Stowarzyszenia 19 pułku ułanów wołyńskich” gdzie znalazłem następującą informację:
„Na Wołyniu wsławił się nieprzeciętnej odwagi i umiejętności sztuki wojennej dowódca garstki kawalerii, z którą dokonywał cudów. Był to major Jaworski. I jemu to powierzono formowanie i dowodzenie dywizją kawalerii, w skład której wchodziły trzy pułki dowodzone przez pułkowników. Sława tego zagończyka, zwanego też współczesnym Kmicicem, była tak wielka, że pod jego chorągwie ciągnęli ochotnicy ze wszystkich stron. Do nowo formowanych oddziałów zaciągali się studenci i uczniowie, oraz wiarusy i zabijaki z rozbitych oddziałów. Formowano trzy pułki: Lubelski, Wołyński i Podlaski. Do pułku Wołyńskiego wcielono też zaprawioną w bojach garstkę, z którą Jaworski walczył na Wołyniu. Sztab Dywizji, zwanej Jazdą Ochotniczą Majora Jaworskiego, mieścił się w Lublinie.
Dnia 19 sierpnia rano jazda nasza przez sforsowanie Bugu pod Frankopolem i Skrzeszewem zakończyła błyskawiczny atak od Wieprza po Bug. Następnego dnia rano przeszła na drugą stronę rzeki. Atak jazdy przyniósł zdobycz w liczbie kilkuset jeńców, kilkunastu armat, paru sztandarów ogromnych taborów obejmujących parę tysięcy wozów oraz tysiące koni i bydła. Radość świetnych zwycięstw przyćmiewa wiadomość poważnych ofiar, któremi zapłacić trzeba było za bezwzględne, bohaterskie wypełnienie zadań niezmiernie ważnych dla całokształtu operacji ofenzywnych przeprowadzonych w owe dni przez nasza armię. W ataku na Frankopol odniósł ranę postrzałową w nogę bohaterski dowódca jazdy major Jaworski. W ataku na Skrzeszew poniósł śmierć walecznych porucznik WIKTOR CZARNIECKI i podporucznik CIEMOCHOWSKI padł na polu chwały i rany odniósł szereg oficerów i szeregowców. Ale zaszczytnie spełnionym został rycerski obowiązek. Ale spełnionym zostało to, czego w osobach wodzów zażądała od jazdy majora Jaworskiego, zagrożona w swym bycie Ojczyzna.
Ku chwale Ojczyzny zeszliśmy się, ku Jej chwale pracowaliśmy i przelewaliśmy krew naszą. Z Jej rozkazu i ku Jej chwale stajemy do pracy w nowych formacjach pod inną nazwą i zmienionym składzie. Pracujmy, więc nadal wytrwale, ożywienie wyłączną myślą najgorętszego patriotyzmu, nie pamiętając o jakichkolwiek celach lub ambicjach osobistych. W chwili, gdy rozchodzą się szeregi jazdy ochotniczej nie możemy zapomnieć i naszych drogich współtowarzyszach, którzy z porucznikiem Czarnieckim i podporucznikiem Ciemochowskim na czele, rzucili swe junackie bujne życie pod nogi zagrożonej Matki Ojczyzny. Ich krew padła na proporce jazdy ochotniczej i dała im pamięć wieczną. Cześć ich pamięci.”
Nie będę ukrywał, że rządziła mną prywata. Otóż wspomniany wyżej podporucznik Ciemochowski, to prawdopodobnie mój stryjeczny dziadek i tak naprawdę książkę kupiłem licząc na to, że znajdę tam więcej informacji o Nim. No cóż, zawiodłem się, ale przecież autorzy nie pisali książki specjalnie dla mnie i nie mogę mieć do nich o to pretensję. Kilka fragmentów zresztą zupełnie niezłych. Zakończenie jednak napisane tak, aby nie narażać się na wysokie koszty druku za ilość stron. Czy wartą ją polecić? Zależy kto jakich doznań szuka!
Sławomir Koper, Robert Miękus, „Miłość, krew i wojna 1920”, Wydawca: TIME SA, Warszawa 2023.
Zdjęcie to fragment okładki, dla zachęty...
Inne tematy w dziale Kultura