BARACK NAPIERALSKI
W Polsce rodzi sie nowa, polityczna jakość: wyborcy, których roczarowuje status quo i skłócony polityczny establishment, a którzy w młodym naśladowcy Obamy znaleźli swoją reprezentację.
W Ameryce są dwa sposoby wygrywania prezydenckich wyborów. Kierujemy kampanię na żelazny elektorat w nadziei, że zagłosuje na nas raz jeszcze, bądź poszerzamy bazę wyborczą, kiedy ten elektorat się kurczy poza margines zwycięstwa.
W polskich warunkach, przez ostatnie lata, elektorat wyborczy PO rozrósł się do równowagi z żelaznym elektoratem PIS m.in. w wyniku rozczarowania części konserwatywnych wyborców rządami klanu Kaczyńskich, tworząc wyborczy dylemat. Jak znamiennie powiedział niedawno Zbyszek Hołdys w telewizji: jednego kandydata nie popieram, a drugiego nie popieram, bo boję się monowładzy. Wydaje się, że instytucją, która wyciągnęła wnioski z tego dylematu charakterystycznego dla sporej części polskiego społeczeństwa był sztab wyborczy Grzegorza Napieralskiego. W tym dylemacie kandydat SLD znalazł dla siebie szansę wyborczego zawłaszczenia tych głosujących, którzy drapali się przed urnami po głowach.
Podobny mechanizm doprowadził do fenomenu Obamy na amerykańskiej scenie politycznej i zaowocował z czasem prezydenturą.
Oto przed wyborami prezydenckimi w 2008 roku część elektoratu republikanów gotowa była do dezercji. Klan Bushów rozczarowywał rządami, partia republikańska stetryczała, od lat wysuwając w prawyborach te same twarze zawodowego establishmentu.
Demokraci natomiast juz cztery lata wcześniej wstawili do prezydenckiej rozgrywki czarnego konia. Na konwencji partii demokratycznej w Bostonie w 2004 roku wypchnęli na scenę młodziutkiego Baracka Obamę. Młodzi i rozczarowani wobec status quo amerykańscy wyborcy mieli odtąd swego pupila. Niecałe jedno pokolenie później wybrali go prezydentem.
Niezdecydowani decydują
Prawie dwa lata temu jadąc samochodem by zagłosować w amerykańskich wyborach, przez bite pół godziny jazdy przekonywałem siedzącą obok koleżankę, jak wielki znak zapytania niesie Ameryce wybór na prezydenta mało znanego polityka z Chicago. Mówiłem o rosnących podatkach, kryzysie gospodarczym, groźbie europeizacji Ameryki, prześwitujacym już wówczas przez Obamę syndromie Janosika gotowego zabrać bogatym i oddać biednym.
Masz rację – odparła dziewczyna. Wysiadła z auta i... oddała głos na Obamę, dodając: Mnie tam sie on podoba i już.
Na podobnej zasadzie głosują w Ameryce w swej większości niezdecydowani wyborcy i to oni decydują o ostatecznym rezultacie politycznej walki. Według różnych ankiet decyzje niezdecydowanych wyborców w 70 % nie mają nic wspólnego z programami kandydatów (te trudno spamiętać, a różnice między kandydatami w kluczowych sprawach są zwykle niewielkie) nie mają też wiele wspólnego z ideologią, za to mają wiele wspólnego z wyglądem, zachowaniem i tym, co spece od PR nazywają ładnie mianem „prezydenckiego imagu”, a co ulica nazywa po prostu „podobaniem sie i już.”
Barack Napieralski opanował ten element politycznej gry znakomicie. Obama w 2008 roku witał się z robotnikami w Philadelphi, Napieralski w 2010 witał robotników przed bramą polskiej fabryki. „Obama Girl” spiewającą na YouTube „I Love Obama” zastapiło „Napieralskie Duo” spiewające „To on!”.
W klipie YouTube przedstawiającym polskiego kandydata na prezydenta klaszczącego w ręce i wyginającego się z dwiema blondynkami po bokach, młodzi zobaczyli w procesie politycznym siebie; oto na polskiej scenie politycznej pojawił się kandydat, który wydaje się mieć autentyczny fun wynikający z miejsca w którym jest i entuzjazmu dla tego co może osiągnąć. W dodatku startuje bez obciążeń, bo nie ma nic do stracenia, zaś z pozycji w której jest może tylko iść w górę.
W każdych warunkach politycznych żona kandydata na prezydenta odgrywa znaczącą rolę przyciągając elektorat kobiecy. W Ameryce, jak i Polsce naród ma problemy z zaakceptowaniem na prezydenta rozwodnika i żony prezydenta mówiącej z akcentem. Barack Napieralski i tutaj wpasował się w image prezentując swą przystojną żonę i dwie urocze córeczki fikające przed fotoreporterami koziołki, zaś wyraźnie odczuwalne lekceważenie ze strony politycznego establishmentu wyszło polskiemu Obamie jedynie na dobre, gdyż naród Waszyngtona jak i Pułaskiego uwielbia czarne konie.
Pokolenie spod znaku Change!
Fenomen Baracka Napieralskiego na polskiej scenie politycznej potęguje zjawisko, o którym bąkają tylko publicyści, wydają się zapominać pochyleni nad szachownicami politycznych knowań politycy, ignorują upolityczniający polskie stacje telewizyjne dziennikarze pozycjonujący się w hierarchiach redakcji wzdłuż linii politycznych okopów wykopanych przez swych medialnych wodzów.
Ten ignorowany przez medialno-polityczny establishment fenomen narodu polskiego to szybkie dorastanie młodszej części społeczeństwa do grupy rozwiniętych demokracji europejskich. Dokonuje się ono szybciej niż scenariusze spisków panów polityków zajętych na ogół strzelaniną do siebie zza węgła.
Zwycięstwo Grzegorza Napieralskiego pokazuje, że w polskim społeczeństwie pojawiła się nowa jakość; pokolenie wyborców, już wyposażone w karty do głosowania, które dość ma politycznych sporów, afer, oskarżen, haków i wytykań palcami czynionych przez tych samych ludzi od wielu lat. Pokolenie dla którego okrągły stół to mebel w kształcie koła, które chce pracować, jeździć na narty w Alpy, czytać Kindle z iPada, flirtować z blondynkami z Australii na Facebooku i po prostu żyć, a które w skłoconych aktorów polskiej sceny politycznej rzuca dziś pomidorami i krzyczy: Change!
Jest to krzyk społeczeństwa otwartego, które chce także czytać gazety prezentujące różnorakie opinie i oglądać dzienniki telewizyjne, w których społeczeństwo może zobaczyć, że gdzieś jest inny świat niż pływające po rozlanych rzekach koty i pontony, które nie chce monowładzy, monowiedzy, monotelewizji i monoredaktorów przemalowujących się na coraz to nowe kolory na każdym zakręcie władzy.
Do tego społeczeństwa nie dorośli ani politycy ani media ani dziennikarscy guru podjudzający dla wyników oglądalności (a raczej wściekłości) naród do sporów, których ten ma dość.
Były amerykański Sekretarz Obrony Donald Rumsfeld mówił o „nowej i starej Europie” – ja myślę o nowej i starej Polsce. W tej nowej, młodszej, otwartej i mniej pamiętliwej jest nadzieja. I mnie tam się ona podoba.
Mariusz Max Kolonko
Inne tematy w dziale Polityka