Tak najbardziej ogólnie możemy powiedzieć, że nowe karty zostały rozdane, ale samo rozdanie nie kończy gry. Teraz stawiane jest pytanie, co z nimi zrobią posiadacze tych kart. Bo – przypomnijmy – same głosowania to jedynie rajdowy „punkt kontrolny” dla wszystkiego, co się (z)robiło mniej więcej na rok przed TĄ DATĄ. Gonitwa trwa.
Aby to zrozumieć – a nie każdemu jest dane – warto przypomnieć nielicznym a uświadomić większości, co konkretnie (poza celebrowaniem) robi Parlament. Otóż on, ten Parlament, robi następujące rzeczy:
1. Uchwala budżet centralny i stymuluje budżety lokalne-środowiskowe-tematyczne;
2. Tworzy mechanizmy gwarantujące i zabezpieczające skuteczność tych uchwał;
3. Tworzy warunki dla tworzenia-dystrybucji Nomenklatury przez Decydenturę;
4. Tworzy warunki dla zbudowania „kiści obywatelskich” wokół Nomenklatury;
5. Rozstrzyga „przetargi” na inicjatywy zwane eufemistycznie pozarządowymi;
6. Dysponuje majątkiem nazywanym eufemistycznie „dobrem publicznym”, regaliami;
7. Tworzą „system-ściemę”, mającą obywateli l lud omamić: to wy rządzicie;
Kampanie „wyborcze” krążą więc wokół tego, kto zostanie „jednym z 560”, a to oznacza, że kandydaci – niejawnie – ustalają z Pentagramem, co mogą i co powinni oraz co muszą zrobić w sprawach budżetowych.
/Pentagram – powtórzmy – to dynamiczna wewnętrznie konstelacja pięciu żywiołów politycznych: mega-biznes, mega-służby, mega-kamaryle, mega-media i mega-gangi: tam o demokracji raczej nie ma mowy, za to skutecznie wdrukowuje się w „publiczność” przekonanie o tym, że ONI mają same prawa, upoważnienia i przywileje oraz korzyści, a obowiązki – to sobie sami wybierają, jeśli już muszą, np. pod presją społeczną/
Budżety w zasadzie krążą wokół takich wyzwań jak choćby zaspokajanie roszczeń rozmaitych warstw społecznych. Roszczenia zgłaszają np. rolnicy, górnicy, lekarze, nauczyciele, przedsiębiorcy, prawnicy, mundurowi, inteligenci, inwalidzi, urzędnicy, pracownicy zwykli i mocno wykwalifikowani, nie mówiąc o kościołach-wyznaniach, partiach, aktywistach-społecznikach. Suma roszczeń jest zawsze dużo większa niż możliwości budżetowe. Parlament jest tu – czasem pod presją rządu – rozjemcą i szafarzem.
Ale „lud” i jego warstwy-środowiska – to nie wszyscy zainteresowani dostępem do środków budżetowych. Poszczególne człony Pentagramu, wierzyciele krajowi i zagraniczni, oraz „niemi wierzyciele”, czyli niezbędne inwestycje i projekty społeczne. Kandydaci muszą sami – albo pod dyktando kamaryl – zdecydować, kogo i jak zaspokoić. Strumieniem finansowo-budżetowym, warunkami działania (patrz: banki czy ubezpieczyciele i windykatorzy), gwarancjami i decyzjami alokacyjnymi np. (dla biznesu), włączeniem do kiści wokół nomenklatury.
Więc wszyscy zainteresowani dostępem do budżetu szacują kandydatów wedle tego, jak mogą się im – zainteresowanym – przysłużyć: tego co deklarują, tego co rzeczywiście mogą, tego z kim i jak są gotowi zawrzeć pakt. Te gry i zabawy nie są prowadzone jawnie, a już na pewno nie wiedzą o tym wyborcy, nawet jeśli się domyślają samego mechanizmu.
To dlatego głosowania odbywają się na komendę (alert wyzwalający gonitwę ogólnokrajową nawet w przypadku „samorządów”), kandydaci są wyłaniani i zatwierdzani w gabinetach kamaryl, procedury głosowań i ich podliczanie są domeną decydentury. Nazywanie tego wszystkiego świętem demokracji (ludowładztwa) – jest grubym nadużyciem.
* * *
Tak czy owak można powiedzieć, że mamy za sobą dwie fazy przed-głosowaniowe (ustalenie listy życzeń „mocodawców” oraz wstępne „kontrakty między wierszami”) oraz samo głosowanie. A pozostało jeszcze:
1. Wywiązanie się wobec „zainteresowanych” (mocodawców finansujących kampanię) ze zobowiązań legislacyjnych (wprowadzimy przepis, normę, procedurę, mechanizm);
2. Wywiązanie się wobec zainteresowanych z konkretnych transferów budżetowych (przekażemy, podwyższymy, uruchomimy, sfinansujemy);
3. Wywiązanie się wobec zainteresowanych z obiecanych danin (przyznamy koncesje, grunty, obiekty, uprawnienia, przywileje, odciążymy-ulżymy w takiej czy innej sferze);
4. Wywiązanie się wobec zainteresowanych z inwestycyjnych-projektowych wysiłków na ich rzecz (z budżetu będzie finansowana np. infrastruktura) dla biznesu międzynarodowego);
5. Pozycjonowanie macierzystej kamaryli pośród innych sił w kraju i w układance międzynarodowej (regionalnej, globalnej);
6. Wpisanie kraju do projektów międzynarodowych, w roli wykonawcy (sojusznika) i zarazem beneficjenta (korzystającego na tej robocie);
Niektórzy senatorowie i posłowie są w tych wszystkich sprawach graczami – a inni tylko tłem, mającym podnosić rękę kiedy trzeba, mówić co trzeba, uczestniczyć w konkretnych pracach wedle instrukcji, przynosić „korespondencję” od rzeczywistych mocodawców (nie mylić z wyborcami). I tak dalej. Nie działa przecież zasada, że wszyscy parlamentarzyści są sobie równi, równoznaczni. to bzdura na resorach. Poseł – ten zwykły, dotąd nie grający – musi dopiero wałczyć o to, by ktoś zechciał go uczynić ważnym, bogatym, popularnym. Musi się uwiarygodnić. Chyba nie u wyborcy…?
Może się zdarzyć, że – w jakiejś z tych spraw opisanych powyżej – konstelacja sejmowa staje się niewydolna, nieprzewidywalna, chwiejna – wtedy zainteresowani spowodują radykalną izolację tych, którzy nie godzą się z „gorszymi” rolami, w ogóle utrudnią im życie, niekiedy wymienią, po prostu bezczelnie usuną, znalazłszy jakiś dobry powód formalny. Nie takie rzeczy oglądał Parlament przez stulecia.
Posłowanie i senatorowanie – to zatem ciężka praca nad tym, by nie wypaść na margines gry, a nawet nad tym, by przetrwać w „ławach” nic nie robiąc, jeśli zadowala kogoś jedna-jedyna kadencja, wpisana do życiorysu.
* * *
Zajmę się przez chwilę sprawami, które mnie najbardziej interesują, czyli przerabianiem szarzyzny społecznej na tygiel obywatelski. W konsekwencji: przetwarzaniem samorządności szemranej (sterowanej) w rzeczywistą i ustawianiem mechanizmów gospodarczych w trybie spółdzielczym (nie mylić z gangami przedsiębiorców i nomenklaturszczyków udających spółdzielczość).
W kampanii zwanej wyborczą (czyli przez obie fazy już „zaliczone”) oba tematy (samorządność i spółdzielczość) nie istniały. Nie będą nam – mówią kamaryle – obywatele bruździć swoimi fantazjami. Dlatego trzeba to nadal czynić „pozarządowo”, albo egzaminować w tej sprawie ową łże-lewicę, której gęba śmieje się do nowych szans – na kęsy dotąd niedostepne.
Co jest do zrobienia? Moim zdaniem – wprowadzenie obu zagadnień (samorządność i spółdzielczość) do obiegu politycznego.
Pójdę na łatwiznę i uznam, że są trzy „składowe” owej „lewicy”, która właśnie stała się na powrót „parlamentarna”:
1. Echo-PRL (uosabia je Włodzimierz Czarzasty);
2. Euro-gracze (uosabia ich Adrian Zandberg);
3. Egzaltacja neo-helleńska (uosabia ją Robert Biedroń);
Post-PRL-owcy (nawet ci nie pamiętający samego PRL) są najbliżsi idei samorządności rzeczywistej i takiejż spółdzielczości. Oczywiście, przede wszystkim będą poszukiwać formuły, w której istniejące czy nowe spółdzielnie będą dla nich służebną niszą nomenklaturową, a nie przestrzenia kooperatyw, czyli są zainteresowani psuciem samorządności-spółdzielczości, ale przynajmniej są zdolni pojąć, co psują. Idea internacjonalizmu jest im raczej obca, choć równie dobrze znana. Sam Włodzimierz może się kontaktować z europejską lewicą wyłącznie poprzez duo-tłumacza: nie operuje sprawnie żadnym europejski narzeczem i ma naturę podsiębiernego ego-przedsiębiorcy, co czyni jego rolę na „lewicy” – iście paradoksalną. Ale jest wciąż zdolny i ambitny.
Euro-gracze (z niekłamanym autorytetem Zandberga i jego zakonu) mają już za sobą pełną sukcesów i porażek drogę polityczną. Wnieśli do transformacyjnej lewicy 15-25 lat temu nowe myślenie, nacechowane pragnieniem (imperatywem) swobody myślenia i działania, odrzucenia skorupy PRL-owskiej (używali sformułowania „złogi PRL”), ale też próbowali wrogo przejąć najlepszą ideowo, choć chromą politycznie markę Polskiej Partii Socjalistycznej (tą się podcierają wciąż „czarzaści”, uzurpując sobie do niej prawo, np. poprzez pomnik I. Daszyńskiego). Jako niegdysiejsi Młodzi Socjaliści wpisali się w polską rzeczywistość jako żywioł niezwykle pasjonarny, ale bezwzględny wobec „tych wszystkich wrażliwców”. Zdołali też zaistnieć jako „albo my, albo nic” w głosowaniach parlamentarnych 2015.
O Robercie Biedroniu, którego politycznie wychowywała m. in. prof. Maria Szyszkowska, a dojrzewał w egzotycznej menażerii Palikota – sądziłem przez chwilę, ze jest rozpatrywany w Europie (Ameryce?) jako zamiennik Macrona, który nie spełnia oczekiwań zamorskich, związanych z wyciszaniem Merkel. Ale coś chyba nie zafungowało, albo ja się myliłem. W każdym razie z miłego chłopięcia stał się on doświadczonym graczem rozpoznawalnym na Zachodzie. Subtelnie, bez zbędnych zadęć i manifestacji – przeszedł na pozycje helleńskie, właściwie aleksandryjskie (Macedonia stała się ostatecznie okupantem i grabarzem Hellady attyckiej), z całą tą moralnie zblazowaną „kulturą” formuły „wszyscyśmy braćmi serdecznymi”. Śmieszkowatą, dodajmy. Kiedy skończy już z maskaradą tęczową – może okaże się mężczyzną.
* * *
Podstawowym zadaniem łączącym te składowe „lewicy” jest „odzyskanie, nowe przyswojenie kadr i potencjału-doświadczenia”: Nowacka, Arłukowicz, Napieralski, Joński, Grodzka, Rozenek, Kik – to symbolicznie „emigranci”, jedni z wielu, dobrowolni banici, których rola na „obcowiźnie” się wyraźnie kończy. Zawiedli i swoją „bazę społeczną”, i nie budzą nadziei nowych mocodawców. Nie bez znaczenia będzie postawa piątki europosłów: Cimoszewicza, Millera, Belki, Liberadzkiego, Balta.
Drugim zadaniem jest neo-sojusz „robotniczo-chłopski”. Tu przyda się podobieństwo tradycji socjalistycznych i ludowych. Zadanie niełatwe, ale tędy droga. Dwa warunki: ludowcy odstąpią o chadeckości (tę zawłaszczył euro-Wojciechowski), lewicowcy poważnie potraktują ten stary, dobry, nieradziecki socjalizm (jest wszak „nasz” senator Wojciech Konieczny, szef PPS).
Trzecim zadaniem – jest pchnięcie dalej projektu Minimalnego Dochodu Gwarantowanego, skutecznie rozwijanego przez PiS. Kiedy rozmaite „plusy” przestaną być łaskawą jałmużną rządu, a zarządzane będą przez „spółdzielnię obywatelską w każdej gminie” – ustawi to i spółdzielczość, i samorządność w najlepszej z możliwych pozycji. Nie bez znaczenia są tu korygujące dotychczasową ludowość propozycje „społecznych-oddolnych rzeczników”, zgłoszone przez Kukiza (przypominam mój koncept poza-budżetowego Społecznego Rzecznika Praw Człowieka i Obywatela).
Czwartym zadaniem jest rozwój formuły Budżetu Partycypacyjnego: dziś oznacza ona piaskownicę dla aktywnych NGO, a powinna – moim zdaniem – być podstawową formułą gospodarki budżetowej, obejmującą nie kilka procent, ale kilkadziesiąt. To wiąże się też z automatycznym ustanowieniem sołtysów – radnymi. Ciężka robota, kolego Konieczny, ale zdołasz, dasz radę…
Piątym zadaniem jest przebudowa formuły związkowo-zawodowej, z bezczelnie roszczeniowej (zamiennie biurokratyczno-korupcyjnej) na ideowo-konstruktywną (np. spółdzielnie jako bufor dla zwolnień grupowych). Związek nie może być zainteresowany „udziałem w zyskach przedsiębiorców” (to postulat OPZZ), tylko udziałem załogi w rzeczywistym zarządzaniu celami przedsiębiorstwa.
Szóstym zadaniem, szczególnie dla lewicy, jest jasna deklaracja pacyfistyczna. Polska jest – za grube pieniądze budżetowe – wprzęgana w jakąś dziwną wojnę globalną, w rzeczywistości asystuje Ameryce w jej ciemnych interesach. To się musi skończyć źle, zatem postuluję, że to się musi skończyć. Po prostu, z dnia na dzień. To tu – podpowiadam – są wielkie rezerwy dla projektów esencjalnie społecznych…
Siódmym zadaniem – to jasna deklaracja co do „państw w państwie”, które ograbiają rzeczywiste Państwo z prerogatyw, regaliów oraz immunitetów – po czym je sabotują i zwalczają, czyniąc „teoretycznym”. Tymczasem „lewica” wyraźnie podlizuje się niektórym z nich i za ich pomocą chciałaby ugrać sobie potencjał większy niż ten uzyskany poprzez głosowania polityczne. Zamiast tego – proponuje debatę o Innym Państwie, którego zadaniem jest uspółdzielczyć i usamorządnić kraj – i wycofać się, bez zaklepywania sobie tantiem „na zaś”. Stworzyć podwaliny pod Żywe Państwo Równoległe, rzeczywistą Samorządną Rzeczpospolitą.
Kontynuować?
Nic z powyższego, nic nawet podobnego – nie jest jawnie deklarowanym udziałem „lewicy” w polskiej polityce. Więc niech się ona wreszcie zajmie swoją robotą, a nie szukaniem dobrych pozycji w ustroju absolutnie nie do przyjęcia (z euro-grabieżą w tle), ale też nie podstawianiem nogi, byle tylko nie PiS (zapowiada to Zandberg, czym kupuje sobie rolę „europejczyka”).
* * *
Są tacy, którzy powiadają, że właśnie podsumowywane „wybory” 2019 są równie ważne ustrojowo, jak te po-okrągło-stołowe. Pożyjemy, zobaczymy…
...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo