Autorem tytułowej alternatywy jest Jerzy Krzysztof Hausner, urodzony w Świnoujściu, ogólniak w Opolu, studia na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Jest profesorem w swoim fachu. Dla mnie jednak najważniejszym epizodem w jego życiorysie jest kierowanie krakowską Kuźnicą. Powtarzam za Pedią: jest to organizacja społeczna założona w 1975 roku w Krakowie, od 1989 roku działająca pod nazwą Stowarzyszenie „Kuźnica”, zrzeszająca ponad trzystu lewicowych ludzi twórczości szaro-komórkowej, artystycznej i społeczno-politycznej. Jeśli nie jest „Kuźnica” tzw. think-tankiem, to na pewno jest jednym z ostatnich polskich „salonów”.
Ten epizod jest w moich oczach dowodem na to, że Profesor nie jest „inżynierem ekonomii”, tylko ogarnia ją okiem humanisty i zarazem obserwatora złożonych procesów społecznych.
Miałem jedną „przygodę” z Profesorem, i to zdalną: jako szef Komisji Edukacji wziętego stowarzyszenia absolwentów – sam będąc ekonomistą – wystosowałem do będącego wówczas wicepremierem Profesora obszerny materiał nt. Transformacji i w ogóle ustroju gospodarczego Polski. Z okazji zapowiadanego spotkania tej organizacji z nim w roli głównej, na dokładkę w auli Akademii Muzycznej.
Materiału najwyraźniej nie akceptowało kierownictwo owej organizacji, bowiem po wstępnych słowach powitalnych, kiedy Profesor wspomniał o tym „memoriale” i wyraził zamiar podjęcia rozmowy w tej sprawie – prowadzący spotkanie uciął krótko: „może jednak nie…”. Mimo to Profesor kilka razy poruszył tematy w tym „memoriale” zawarte. Nawet nie zabrałem głosu w dyskusji, choć się zgłaszałem…
Co się odwlecze – to nie uciecze.
* * *
Lech Kaczyński w swojej niegdysiejszej kampanii prezydenckiej – i w ogóle w aktywnej pracy publicznej – przeciwstawiał sobie dwie racje państwowo-społeczne:
1. Polskę solidarną, którą najwyraźniej pojmował jako Polskę ludzi talentów i sukcesów, którzy nie dyskontują „pod siebie” swoich przewag, tylko czują odpowiedzialność za kondycję tych, którym los czy natura poskąpiły „darów doczesnych”;
2. Polskę liberalną, przedstawianą przezeń jako Polskę rwaczy, gotowych pod zawołaniami wolnościowymi skubać na każdym kroku zarówno „mniej-udaczników”, jak też dorobek wspólny, na którym rozsiadają się jak na „swoim”;
Tak się jednak stało, że żyjący drużynnicy Lecha Kaczyńskiego pojęli ideę przewodnictwa narodowi-społeczeństwu w taki oto sposób, że – skoro stworzyli pakiet beneficjów skierowanych do tych, którzy sobie nie radzą w „systemie” – do dla samych siebie zaklepują nienaruszalny pakiet beneficjów w postaci uprawnień strategiczno-decyzyjnych i apanaży specjalnych, a doszli w tym do takiego stanu, że mają w swoim wyobrażeniu wyłączność na „wszelką rację”, i racji tej strzegą zadrośnie, co w dowolnym kraju doświadczonym „domniemanym socjalizmem” natychmiast „trąci bolszewizmem”.
Tak odczytuję wywiad Profesora dla mediów, który można znaleźć pod linkem: https://businessinsider.com.pl/finanse/makroekonomia/jerzy-hausner-w-wywiadzie-dla-business-insider-polska-pis-traktuje-polakow-jak-stado/tkp27zw Nie przeprowadzę tu drobiazgowej analizy tego wywiadu, natomiast dostawię swoją żabią łapkę do podkucia, może się przyda.
* * *
Społecznym zadaniem (rolą, obowiązkiem) ekonomisty jest permanentne, indykatywne redagowanie konstruktywnego modelu działania społecznego (zbiorowego), który niezależnie od nastrojów społecznych prowadziłby do trwałej w jakimś czasie przewagi dochodów (w postaci materialnej, organizacyjnej, kulturowej, estetycznej, itp.) nad kosztami wypracowania tych dochodów. Legitymizacją takiej roboty jest racja społeczna, tym skuteczniejsza, im bardziej zbieżna z racją państwową.
Na przeszkodzie w realizacji tego zadania stoi zawsze NIELEGALNOŚĆ PAŃSTWA (organów, służb, urzędów, legislatury. Otóż Państwo, które w powszechnym (silnie większościowym) odczuciu utraciło zdolność korzystnego i zarazem skutecznego zarządzania sprawami publicznymi – POWINNO radykalnie SIĘ OGRANICZYĆ w swoich prerogatywach, immunitetach i racjach – na rzecz Społeczeństwa – koniecznie samorządnego, czyli zorganizowanego w alternatywne wobec Państwa – Komitety.
To oznaczałoby – w praktyce – np. taki ruch Decydentury (choćby kamaryl politycznych) wobec Nomenklatury (np. kośćca urzędów, organów, służb i legislatury) , który kazałby owemu „impotentnemu społecznie szkieletowi” stanąć w stuporze, w zajęczym słupku, i pozwolić konstruktywnemu czynnikowi społecznemu na wdrażanie zrodzonego w Komitetach „projektu l’état parallèle”.
Polska akurat ma w swoim dość świeżym doświadczeniu taką historię: to kilkanaście miesięcy rozpostartych w czasie między polityczną decyzją o Okrągłym Stole a wdrożeniem ustaw objętych wspólną nazwą obiegową Pakiet Balcerowicza. Obrazowo ktoś to kiedyś ujął w facecję RZĄD SIĘ WAŁĘSA A RZĄDZI WAŁĘSA. Pierwowzorem tego „dobrodziejstwa stuporu” była nieco wcześniejsza sytuacja Rzeczpospolitej w pierwszych dniach po „zakończeniu” Pierwszej Wojny Światowej: wtedy również samorządne Komitety przejmowały prerogatywy, immunitety i racji z rąk administracji i armii-policji-służb austrowęgierskich, pruskich i carskich-radzieckich.
Nie zawsze jednak – a na pewno nie AD 2020 – Polska ma taki komfort, że „sytuacja rewolucyjna” (stare JUŻ nie może, nowe JESZCZE nie może) jest na tyle dojrzała, że z tygla społecznego wyklarowuje się nowy ład, nowa potencja samorządna, równoległa do starej, ale sprawniejsza w sprawach publicznych.
Wtedy OBOWIĄZKIEM Decydentury i podporządkowanej jej Nomenklatury jest trwać w pozycji rządzącej nawet kosztem swoich własnych szans politycznych-wyborczych w najbliższej przyszłości.
Pamiętamy z naocznego doświadczenia: „festiwal Solidarności” oparty był na „kulturze taczek”, którymi wywożono np. dyrektorów poza zakłady pracy i urzędy. Jeśli zatem dziś główną osią „programową” polskiej ulicy jest WYPIERDALAĆ – to tzw. władza nie ma wyjścia, tak jak nie miała wyjścia „junta Jaruzelskiego”, która pogrzebała swoje szanse polityczne, resztkami zdolności sprawczych wprowadzając 13 GRUDNIA. Wystarczyło 7-8 lat – kulawego, chromego – rządzenia WRON – by wyklarowały się solidarnościowe Komitety, które przejęły realną władzę w LEGALNYCH wyborach (głosowaniach) z czerwca 1989. Gdyby nie 13 GRUDNIA – tak niedojrzałe politycznie Komitety nie miały szans na cokolwiek konstruktywnego w warunkach „totalnej rozpierduchy”, która je napędzała na szkodę kraju i ludności.
* * *
Znamienne są tu skojarzenia publikowane w przestrzeni medialnej przez córkę Jaruzelskiego: byłby on zwykłym „zupalem” (tępym żołdakiem), gdyby na początku lat 80-tych ustąpił przed – dopiero klarującymi swój konstruktywny program – komitetami Solidarności. Podobnie Kaczyński – też borykający się z wewnętrznymi jastrzębiami – okazałby się kartoflanym dyktatorkiem, gdyby posłusznie SPIERDOLIŁ zgodnie z postulatem ulicy. Okaże się mężem stanu, jeśli ofiarnie pogrzebie ostatecznie swoje szanse polityczne na przyszłość, ale teraz utrzyma Państwo (choćby w chromej) kondycji sprawczej.
Kibicuję mu, by w sytuacji dwóch koalicjantów PiS, gdzie Delfinarium z hunwejbińskim zapałem prze do opryczniny-inkwizycji-maccartyzmu, a Przewielebni drą na strzępy sukno państwowe (szarpajmy syfon na sztuki, niechaj naga sterczy rurka)
Nikt „kaczyzmowi” nie postawi więcej pomników, w rewolucyjnym zapale niektóre pomniki – spiżowe i symboliczne – spadną cokołów, aż nowa – dziś nieistniejąca nawet w zalążku – Samorządna Rzeczpospolita pozbiera te resztki „władzy”. W jakiś sposób „modlę się” o to, by na gruncie ulicznych zadym pod fałszywymi proporcami swobód-wolności (w rzeczywistości – karmą totalnego linczu i nagonki) nie rozkwitły łupieskie, rwacze kariery osób nie mających zielonego pojęcia o Racji Stanu, a Rację Społeczną pojmujących opacznie, jednowymiarowo. Bo potem trzeba będzie długo zamiatać Historię z fekaliów, nie mających czegokolwiek wspólnego z rewolucyjną twórczością społeczną.
Więc powtórzę: proces dający Polsce oddech pośród pęczniejących wykluczeń, coraz rozleglejszych i głębszych, prowadzących do trwałej dysfunkcji indywidualnej i grupowej – nie powinien był zatrzymać się na wybiórczej kampanii przeciw „państwom w państwie”. Wesprzeć w potrzebie – to jedno, i chwała „władcom wspierającym”. Ale sednem rządzenia jest zabezpieczanie „mas” przed nawrotem konieczności ponownego wsparcia.
Tu się „kaczory” nie spisały, bo mają w głowie coś zgoła przeciwnego, czyli stygmatyzowanie karego środowiska i człowieka, który lgnie ku wrodzonej solidarności, samorządności, ku obywatelstwu rzeczywistemu (a nie rejestrowemu). To jest realny powód przesilenia, dla którego zapłonem była prowokacja naruszająca poza-ekonomiczną, politycznie trzeciorzędną, obyczajowo-medyczną ugodę. Czynienie z tego naruszenia osi „sprawy polskiej” – to aberracja, cofająca nas w rozwoju. I tak setki tysięcy aborcji odbywa się u nas poza kontrolą „władz” medycznych, socjalnych i porządkowych.
* * *
Więc kiedy czytam-słyszę szanowanego Profesora (J. Hausnera) utyskującego na autorytaryzm dający zdezorientowanym ekonomicznie Maluczkim chrome poczucie ładu, wyrażającego tęsknotę za solidarnym rozwojem – to obawiam się, że problem został postawiony na patyku dowolnie wbitym w grząski grunt.
Zadaniem rządzących (jeszcze) Decydentów jest utrwalanie solidarnościowego (budżetowo) modelu oddalania chronicznych wykluczeń ekonomicznych, przy czym powinni oni (Decydenci) rozumieć, że Los wyznaczył ich do roli przegranych. TAKA ICH „KARMA”, WIĘC OSTATNIE, DO CZEGO MAJĄ PRAWO, TO POLITYKA W STYLU „PO NAS CHOĆBY POTOP”.
Chylę czoło (szczerze, vide: moje liczne publikacje) przed Prezesem, najdłużej z czynnych polityków będącym na topie politycznym i po raz kolejny przestrzegam przed Delfinarium, którego rządy sprawią już niebawem (jeśli nastaną), że nawet Strajk Kobiet, formacja uliczna zajadła w swej nieokrzesanej nienawiści do Maluczkich (tak, tak, to jest sedno programu WYPIERDALAĆ!) będzie z rozrzewnieniem wspominać „kaczyzm”.
Można i trzeba owego Delfinarium „użyć” do zogniskowania obywatelskiego nieposłuszeństwa, do skatalizowania procesu dojrzewania Komitetów, który koniec-końców „pożre” całą IV Rzeczpospolitą, ideę skądinąd fajną i ponętną, ale źle redagowaną przez życie.
Masom wykluczonych, którym ktoś celowo, z rozmysłem wybija z głowy „lewacki” kooperatywizm, podpowiadam, że to jedyna droga do własnej, osobistej-rodzinnej-sąsiedzkiej-środowiskowej samowystarczalności (a nie kierat Stanowisk Pracy dzielonych wedle widzimisię giga-biznesu).
* * *
To tyle refleksji ekonomisty w reakcji na refleksje Profesora ekonomii. W skrócie: solidarny rozwój może jest możliwy w warunkach atawistycznej, burzącej szanse na jakiś konstrukt formuły WYPIERDALAĆ – ale ja takiej możliwości – będąc ekonomistą, zobowiązanym do myślenia projektami, a nie roszczeniami – w działaniu „ulicy” nie widzę, zwłaszcza pamiętając jeszcze zajadłość „festiwalu Solidarności”. Autorytaryzm – bez hunwejbińskiej wścieklizny Delfinarium – właściwie to jest teraz nawet pożądany, wobec niedojrzałości Komitetów.
Swojemu zaś koledze z czasów aktywności społecznikowskiej (ja wciąż jestem społecznikiem), Marszałkowi Włodzimierzowi Czarzastemu, bohatersko i dzielnie zmagającemu się z przeciwnościami własnego „pragmatyzmu” – podpowiadam, że jest takie pojęcie „gluteral amnesia” (SYNDROM GŁUPIEGO POŚLADKA), które to pojęcie nie jest wcale obraźliwe, tylko oznacza nawarstwiające się wady postawy, spowodowane zbyt uporczywym siedzeniem, zamiast ruchu, poszukiwania wciąż świeżych inspiracji, itd.
Jest Włodzimierz ciut młodszy ode mnie, więc powalam sobie na pouczenie: kiedy się pozostaje w przysiadzie wobec euro-machiny, co jest skądinąd wygodne, ale oznacza abdykację z podmiotowości w strategii – to mając SYNDROM GŁUPIEGO POŚLADKA trudno potem jest wstać z takiego przysiadu i ochoczo ruszyć własną drogą, z własną głową na karku, z własnymi pomysłami dla siebie i ludzi: zestarzejesz się jako „przycupnięty wtórnik” odcinający tantiemy, a miałeś przecież – cytuję Twój tekst skierowany niegdyś do Aleksandra – swój własny rozum i ambicje ponad to, czego dokonał ów Aleksander….
Jan Herman
...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo