Głupi to był mecz. Nikt nie zachwycił, nikt do końca nie wywiązał się z zadań, które były przed nim postawione przed meczem. Wygraliśmy ostatecznie bez dyskusji 79-64, ale, biorąc pod uwagę klasę rywala, zawiedli doświadczeni kadrowicze, zawiodła długimi momentami obrona całego zespołu, a ci, którzy mieli się wykazać, zagrali nierówno.
Reprezentacja Polski w koszykówce mężczyzn wznowiła rywalizację po letnim turnieju i największym sukcesie w swojej nowożytnej historii. Eurobasket zakończył się dopiero co, ale wskutek pandemii, cykl eliminacji do kolejnej imprezy pod tym szyldem już trwał od wiosny. Jeszcze podczas historycznego dla KoszKadry turnieju w Niemczech, Czechach, Gruzji i Italii — ufff — dowiedzieliśmy się, że będziemy współgospodarzami następnych mistrzostw Europy, co z kolei sprawia, że możemy grać mecze eliminacyjne, ale stają się one dla nas meczami praktycznie towarzyskimi.
Igor Miliczicz zatem nie miał wyjścia i musiał wykorzystać tę sytuację, by dokonać przebudowy reprezentacji. To nigdy nie jest łatwy proces, ale zawsze jest w pewnym momencie konieczny, a w takich warunkach jednak możliwie najbardziej komfortowy. Swoją cegiełkę "procesu" dołożył nasz kapitan, który postanowił „zrobić sobie przerwę” od reprezentacji. To o tyle ciekawe, bo Mateusz Ponitka kiedyś nagrabił sobie w środowisku koszykarskim krytykując takie decyzje u Marcina Gortata, czy Macieja Lampego. Gortat grał jednak w NBA, a Lampe wówczas w chińskiej CBA, więc byli w zdecydowanie innej sytuacji niż gracz Panathinaikosu.
Mecz zaczęliśmy w piątce z Łukaszem Kolendą na rozegraniu, Michalakiem i Sokołowskim na skrzydłach, oraz Balcerowskim i Dziewą pod koszem. Łukasz jest naszą wielką nadzieją już od tak dawna, że nawet nie pamiętam od kiedy, a wciąż jest „tym młodym”. Podczas Eurobasketu miał swoje minuty, jednak Igor Miliczicz nie wykorzystywał go jako klasycznego point guarda, a raczej jako zadaniowego ball handlera, ale był w tej kadrze i mimo ograniczonych minut i zadań, był jej integralną częścią. Po świetnym początku sezonu w Śląsku Wrocław jedynie słuszną opcją było postawienie na niego jako starting PG.
Zaczęliśmy czterominutowym runem 10-0 przy 4/5 FG (0/1 3-PT) i niezwykle swobodną grą, ale nie oszukujmy się — Szwajcarzy są raczej na półamatorskim poziomie, co zawsze wychodzi najbardziej w obronie. Po pierwszym time out'cie Kolendę zastąpił kolejny element przebudowy, Andrzej Pluta, a Dziewę i Michalaka — doświadczeni kadrowicze Zyskowski i Garbacz. Podczas tej przerwy grecki trener Szwajcarów nakrzyczał na nich bardzo mocno i chłopaki się ogarnęli na tyle, że nagle było, ni stąd ni zowąd, 16-15 na minutę przed końcem Q1. Wszystkie 15 punktów nasi rywale zdobyli trójkami!
Przed końcem pierwszej kwarty na boisko wszedł najbardziej wyczekiwany zawodnik młodego pokolenia, Jakub Nizioł. Dostał w drugiej kwarcie solidne pięć minut — rzeczywiste, nie takie idiomatyczne — żeby zaprezentować się trenerowi i kibicom. Effortem zaprezentował się … przyzwoicie, ale nasza drużyna w tym czasie, gdy również na boisku przebywał w większości wciąż Andrzej Pluta na jedynce, a na dwójce biegał Michał Kolenda, grała niestety totalny bałagan w obronie i była dość nieporadna w ataku. Niestety nie można ocenić dobrze minut młodego Pluty.
W połowie kwarty Miliczicz musiał wziąć czas, bo na tablicy wyników był remis po 20. Po time out'cie wrócili na boisko Dziewa i Sokół, co trochę uspokoiło naszą grę w ataku, ale o dziwo nie pomogło w obronie. Graliśmy dalej, cytując klasyka Wielką Menelę, festiwal defensywnego chaosu: absurdalne switche, bezsensowne omijania zasłon od dołu, podczas kiedy, przypominam, przez całe Q1 rywale zdobywali punkty tylko za trzy, oraz całkowicie przypadkowe podwojenia zawodników niestanowiących zagrożenia w ataku, co oczywiście otwierało tych, którzy rzucać potrafią. Na przerwę schodziliśmy przegrywając 32-37!
Drugą połowę zaczęliśmy tak, jak kończyliśmy pierwszą: bezsensowną obroną polegającą na bezładnej bieganinie i braku box outów. Łukasz Kolenda włączył z kolei swoją najbardziej irytującą opcję pod hasłem: Jestem Ja Morantem. Niestety, jest to opcja „Ja Morant bez wykończenia pod koszem”. Po pięciu minutach znów zastąpił go Andrzej Pluta Jr. Weszli też, podobnie jak w pierwszej, Garbacz z Zyziem. Nasz coach jest konsekwentny w rotacjach. Za to go lubię. Kiedy, jeśli nie w meczu o nic ze Szwajcarią, dać solidne i stałe minuty dwudziestodwuletniemu rozgrywającemu.
Graliśmy lepiej w ataku, niż przez półtorej kwarty pierwszej połowy. Pluta junior zaprezentował się dużo solidniej. Czy będzie to nasza opcja w kadrze na rozegraniu, czas pokaże. Były tam pewne przebłyski — nie zawsze jego podania są w koszyk shooterów, nie zawsze czuje rytm akcji, nie zawsze potrafi zachować czujność w spacingu drużyny, ale potrafi to wszystko. Musi to tylko robić na regularnym poziomie w kadrze. Tu nie ma kompromisów, to jest pozycja rozgrywającego w reprezentacji Polski.
Czwartą kwartę zaczęliśmy prowadząc 59-45 i mecz wydawał się pod kontrolą. Trener utrzymał rotacje z pierwszej połowy i mogliśmy znów przyjrzeć się Jakubowi Niziołowi. O jego spolegliwości krążą po sieci memy. Mecze dwudziestopunktowe przeplata dwupunktowymi, efektowne dunki, wchodzeniem w aut, a przechwyty drzemkami przy przekazaniach w obronie. Podobnie jak powyżej: w kadrze nie ma prawa podawać w powietrze, gubić się po bronionej stronie parkietu i musi biegać po boisku, a nie poza liniami. Niezależnie od rywala, małe grzeszki na tym poziomie muszą być wyrugowane i póki nie będą, pochwał nie będzie.
Pochwał nie może też być dla, już gwiazdy tej reprezentacji, Olka Balcerowskiego, bo w starciu z takim rywalem on powinien nie brać jeńców i palić wioski, a nie kończyć mecz w połowie czwartej kwarty po bezsensownym faulu nr 4 w ataku podczas walki o pozycję i techniku za protesty po nim, z 13stoma punktami, 6cioma zbiórkami i jednym blokiem na koncie. Bardzo słabo i wstyd.
To był też mecz, w którym o wiele więcej minut niż dotychczas miał Michał Michalak. Jak w przypadku Balcerowskiego, oczekiwania były o wiele poważniejsze. Przez cały mecz bronił fatalnie, biorąc czynny udział w bieganinie ku czci bóstw chaosu. Spaczeń pobrał ofiarę w nieuzasadnionych faulach.
Oprócz Nizioła czekaliśmy też na występ Szymona Wójcika. Syn naszego najwybitniejszego reprezentanta dostał szansę na 1:53 przed końcem meczu, przy prowadzeniu 72-58. Trochę późno, trochę mało, więc debiut raczej symboliczny, dlatego nie podlega ocenie. Chłopaka znamy z PLK, wiemy, że ma wspaniałe fizyczne możliwości do gry w kosza i wierząc w coś tak realnego jak dziedzictwo o wiele mocniej, niż w coś tak wymykającego się rzetelnej ocenie, jak potencjał, życzę mu jak najlepiej.
Głupi to był mecz. Nikt nie zachwycił, nikt do końca nie wywiązał się z zadań, które były przed nim postawione przed meczem. Wygraliśmy ostatecznie bez dyskusji 79-64, ale, biorąc pod uwagę klasę rywala, zawiedli doświadczeni kadrowicze, zawiodła długimi momentami obrona całego zespołu, a ci, którzy mieli się wykazać, zagrali nierówno.
Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema.
Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport