O ile z Cleveland graliśmy źle w obronie przez cały mecz, a fatalnie po przerwie, o tyle w poniedziałkowym meczu z Utah graliśmy fatalnie w obronie przez cały mecz, a po przerwie jeszcze fatalniej. Graliśmy antyobronę. Graliśmy tak źle, że ten mecz mógł stać się revange-game Jordana Clarksona na Los Angeles Lakers.
Jesteśmy po pierwszym back2back w sezonie. Poszło zgodnie z planem: oba w plecy. Najpierw niedzielny mecz po nabożeństwie z Cavs, a w poniedziałek wieczór wyjazd do Salt Lake City.
W niedzielę chłopaki zaczęli zadziwiająco sprawnie: wygrali pierwszą kwartę po raz pierwszy w tym sezonie 36-30, a AD był 4-5 FG. Co ciekawe, tak ich poniósł ten wyczyn, że w całej drugiej połowie rzucili tyle samo, co w pierwszej kwarcie. AD po przerwie oddał dwa rzuty. Trafił jeden.
Może napiszę jeszcze raz: Anthony Davis oddał w drugiej połowie dwa rzuty. To, że trafił jeden, dla złośliwych może być dowodem na jego sportowy profesjonalizm w postaci spolegliwości: w piątkowym meczu z Utah, po przerwie też trafił tylko raz. Wtedy był 1-4 FG w drugiej połowie, przed przerwą rzucając 20 punktów na skuteczności 8-13 z pola.
Kiedy zaczęliśmy sezon od pięciu porażek, optymiści mogli szukać pocieszenia w naszej obronie. W meczu z Cavs optymiści musieli zaparzyć melisski, puścić sobie Cheta Bakera z Gerrym Mulliganem, nakryć się kocykiem i czekać na śnieg za oknem. Graliśmy fatalnie w obronie, zabrakło Pata Beva, a jego miejsce w rotacji zajął Kendrick Nunn. Nie wiem, może te fakty jakoś się łączą. Nunn w ponad 18 minut był 0-5 z pola. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Odnotowuję z czystej złośliwości.
Lebron przegrał dopiero drugi raz w starciu ze swoją ukochaną drużyną w 19tym meczu, kiedy musiał grać przeciwko nim. Miał 27 punktów, 7 zbiór, 4 asysty, tylko jedną stratę i było to jego kolejny zły mecz. Tak, można mieć taki statline i grać źle. Szkodził drużynie. Takie jest moje zdanie i mogę go bronić z berettą w ręku. Zresztą powoli fakt „Problemu Lebrona” dociera do szerszej publiczności. Z dobrych wiadomości, po trzech meczach "Król" trafił w końcu trójkę. Żartuję, to nie jest żadna dobra wiadomość.
W poniedziałkowym meczu w Salt Lake City, trójkę trafił Kendrick Nunn! Było wiele radości. Twitter na chwilę oszalał, a Elon Musk zapowiedział, że fani Lakers będą musieli płacić za używanie gifów z płaczem radości. To był kolejny mecz bez Pata Beva, w którym zastępował go mój ulubieniec. To był mecz, w którym wspaniały początek sezonu w wykonaniu naszego lidera Króla Jakuba postanowił mu coach Ham wynagrodzić odpoczynkiem. To był też mecz, w którym w pierwszej połowie graliśmy całkiem nieźle w ataku — jak na nas, to nawet można powiedzieć, że graliśmy wypaśnie w ataku — i to był też kolejny mecz, w którym całkowicie poskładaliśmy się w trzeciej kwarcie. No dobra, trochę przesadzam, zaczęliśmy się już składać w ostatniej minucie przed połówką. Był moment na 2-3 minuty do końca Q2, że traciliśmy 4 punkty po niezłych sekwencjach gry po obu stronach boiska, i nagle, jak gdyby nigdy nic, drużyna postanowiła wziąć wszystkie kibicowskie oczekiwania i nadzieje i wyrzucić je tam, gdzie czuje się najlepiej, tam, skąd pochodzi: do śmietnika. Postanowili po prostu zacząć wcześniej dzieło zgnilizny, żeby było łatwiej po przerwie. I było, w trzecią kwartę weszliśmy od runu 2-12 w minutę. To było naprawdę, nawet jak na ich standardy po przerwie, bardzo imponujące.
O ile z Cleveland graliśmy źle w obronie przez cały mecz, a fatalnie po przerwie, o tyle w poniedziałkowym meczu z Utah graliśmy fatalnie w obronie przez cały mecz, a po przerwie jeszcze fatalniej. Graliśmy antyobronę. Graliśmy tak źle, że ten mecz mógł stać się revange-game Jordana Clarksona na Los Angeles Lakers. Zemścił się na nas. Za wszystko. Grał jak painkiller w piekle. Był jak Punisher. Rozstrzelał nas z działka przeciwlotniczego zawieszonego pod pachą, a potem przyszedł zobaczyć jak śmierdzą nasze truchła. Kiedy na początku Q4 trafił swoją piątą niemożliwą trójkę z sześciu odpalonych, wyprowadził swoich mścicieli na +16 i było po meczu. Tak, było „tylko” plus 16, cała kwarta do rozegrania, ale było po meczu i wiedział to każdy, kto to oglądał. Garbage time formalnie zaczął się dopiero 3 minuty później, kiedy Will Hardy posadził Conleya, Clarksona i Markannena... ale wszak w przypadku Lakers tego sezonu, you know, garbage time is all the time.
Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema.
Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport