Trójka z syreną to jest to, za co kochamy koszykówkę. To, za co ja ją pokochałem. Nie można się nie ucieszyć. Trójka z syreną zawsze podbije mocniej serducho, nieważne jak bardzo zgorzkniało przez lata. Jeśli nie podbija Twojego, to odpuść sobie oglądanie tego sportu, tracisz czas.
Bardzo muliste jest dno NBA w tym sezonie. Czy to wizja długorękiego przybysza z Cygnusa X, Wembanyamy, tak działa na franczyzy, że nawet tych dobrych zdaje się kusić: A może by tak rzucić to wszystko i zatankować? Nie wiem. Faktem jest, że nagle nie tylko nie jesteśmy już najgorsi, ale nawet nie jesteśmy najbardziej żenujący. Dzięki Netsom, oczywiście, tracimy palmę pierwszeństwa w ostatniej kategorii. Na nich jednak można liczyć.
Wygraliśmy dwa razy z rzędu i było wiele emocji. Najpierw udało się jakimś absurdalnym występem pokonać Jokicia i jego bandę. To był mecz tak dziwny, że aż nie chciałem o nim pisać. Chciałem go pominąć. Zapomnieć. Na wszelki wypadek przemilczeć. Bo samo tylko jego wspomnienie mogłoby tylko powiększać gorycz i ból realnego obrazu sytuacji. Na twitterku napisałem jedynie, że "Śmieci wygrały w Halloween, co nie powinno w sumie dziwić". Rzucaliśmy 13-30 za trzy, a Denver było 15-40. Mówiłem: absurd. Noc inna niż wszystkie. Noc potworów. Nawet Kendrick Nunn był +4 w ostatniej kolumnie. Fakt, że spędził na parkiecie ledwie ponad trzy minutki i Darvin Coach Ham zdjął go natychmiast jak tylko zepsuł idiotycznie dwie akcje, czym oszczędził jego wspaniale grających kolegów-zombiaków od przekłamywania statsów.
Dziś w nocy, w drugiej wygranej z rzędu, tym razem przeciwko czarnym koniom zachodu, Pelikanom z NOLA, Dervin Coach Ham, pokazał, że jest inteligentnym i charakternym gościem. Odrobił pracę domową, jak to się mówi o wnioskach z analiz asystentów, i nie wpuścił Kendricka Nunna ani na chwilę na boisko. Niestety, również na ławce Nunn był off-rythm i nie wywiązywał się w ogóle z bench warmingu. Musi odrobić swoją lekcję i pouczyć się od najlepszych w naszej organizacji:
Ależ było tej nocy emocji w Krypcie! Tak, hala, w której grają śmieci-zombiaki nazywa się od tego sezonu Kryptą. Tzn nazywa się "Crypto.com Arena", ale kto by się przejmował sponsorem. I tak, umówmy się, "Krypta" brzmi ciekawiej, niż "Zszywki", do których przyzwyczailiśmy się i traktowaliśmy przez lata jak normalną nazwę. Ale, cytując pewnego pastora-emeritusa, "wróćmy dalej". Najpierw prowadziliśmy 16stoma, potem oni doszli, Lebron zepsuł ostatnią akcję (surprise surprise) i w wyniku tego zepsucia oni wyszli na plus 3. Mieliśmy piłę, kilkanaście sekund, ale Lonnie Zombie Walker spudłował wide open corner three na 4sek do końca. Faul, i u nich Dyson Daniels spudłował fair play dwa wolne — zbióra, timeout i mieliśmy 1,3sek i piłkę z boku. Tym razem jednak poszła akcja na gościa, który teoretycznie umie rzucać... i trafił! Trafił na dogrywkę z buzzerem! Matt Ryan! On wygląda jak krzyżówka Finnana z Milnerem i ma tyleż samo co oni polotu, ale trafił!
Trójka z syreną to jest to, za co kochamy koszykówkę. To, za co ja ją pokochałem. Nie można się nie ucieszyć. Trójka z syreną zawsze podbije mocniej serducho, nieważne jak bardzo zgorzkniało przez lata. Jeśli nie podbija Twojego, to odpuść sobie oglądanie tego sportu, tracisz czas — Twój sport to jeździecki konkurs dokładności, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
W dogrywce byliśmy lepsi, Zion był od czwartej kwarty w foul trouble, Jonas był zmęczony przez cały mecz (Pels cztery dni spędzili w LA, więc może Kawhi go zabrał do swoich ulubionych przybytków rozkoszy), zatem pchaliśmy się pod kosz i wygraliśmy OT. Kolejny dziwny mecz. Przez pewien czas, gdzieś do połowy trzeciej kwarty naszym leading scorerem był zombie z Chicago, Troy Brown JR. To powinno podsumować dziwność tego meczu.
Śmieci awansowały. Jak w każdej grze, potwory też się level-up'ują. W pierwszym etapie były śmieciami, teraz to zombiaki. Wciąż nie za dobrze, ale już jednak trochę lepiej. Oczywiście, rzucaliśmy za trzy na poziomie 27proc. (Austin "The 50's Basketball" Reaves 0-3, Lebron 0-7), co jest wynikiem karygodnym, ale na szczęście oni nie byli o wiele lepsi i udało się wygrać, więc tym razem ten stat nie był decydujący. Zombie Walker miał długie Halloween i był 5-9 za trzy, oraz skończył mecz z 28 punktami.
Anthony "Back Spasms" Davis zagrał swoje. Plecy bolały, ale grał. Zapamiętał radę, którą dostał dwa tygodnie temu. W meczu, w którym go plecy rozbolały najmocniej i nie był w stanie skakać, Pat Bev tłumaczył mu, czym jest w NBA:
Lebron albo chory, albo łaził z Jonasem po klubach. Nie wiem jak uciułał tysiącstotrzysiestyósmy mecz z co najmniej 20stoma punktami, ale generalnie w tym sezonie (W KOŃCU) widać będzie coraz częściej po nim starość. Wciąż skacze, wciąż jest silny, ale widać bardzo poważny spadek refleksu — jest coraz częściej taki... nieogarnięty. Dobrze, że nie jestem jego fanem, by byłby to smutny widok.
Jako, że nigdy nie byłem fałszywie skromny, to ja jeden chyba wiem, po co Pelinka sprowadził Russa. To nigdy nie miało być Big Three, jak o nich mówił cały świat. W tych sezonach przed jego przyjściem do Lakers, a już Lebronowych sezonach, mieliśmy jeden poważny problem: kiedy siadał Lebron, to siadała gra. Były playoffy w bańce i wtedy pod nieobecność Lebrona na parkiecie, pałkę dźwigał za niego Rajon i wygrywaliśmy. Ale to był wyjątek. I przed przyjściem Rajona i po jego odejściu (idiotyzm, żeśmy go wtedy nie przedłużyli - wiem dostał ładną kasę "gdzie indziej", but still...) to był mega mega problem, bo offense siadał, ale tak na maksa siadał! Flauta, stagnacja. "Stoimy i patrzymy się po sobie". To było naprawdę... no przygnębiające, w drużynie, bądź co bądź, walczącej o mistrzostwo.
No i Pelinka wymyślił, że potrzebujemy gościa "Instant Offense". Padło na Russ'a. Trudno o kogoś bardziej instant, prawda? Problem polegał na tym, że nikt nie wyjaśnił Russowi tej roli, bo miał to zrobić nasz offensive coordinator, czyli jedyny facet z jajami w tamtym czasie w naszym sztabie, Jason Kidd, ale Pelinka zapomniał, że Kidda już z nami po trejdzie Brodiego nie było. Vogel oczywiście absolutnie się nie nadawał do rozmów z Russem. Równie dobrze mogłaby spróbować z nim o tym porozmawiać jedna z Laker Girls. No i w końcu Darvin Coach Ham okazał się mężczyzną i zrobił to, co należało.
Russ jest wielki. Russ w tych meczach był jak Magic.
Momentów, kiedy nasz Lebron Quarterback James nie dźwiga offensu, będzie coraz więcej. I dlatego Russ nagle odżył. Bo znów jest szefem. Szefem śmieci-zombiaków, ale jego nie interesuje komu szefuje, byleby dowodził. Przecież w tych jego sezonach triple double on nie miał na około siebie geniuszy basketu. Pamiętajmy, że jego jedynym przyjacielem na boisku jest piłka. We love you, Russ.
Moim zdaniem on chce znów zrobić sezon triple double, tylko, że tym razem z ławy! I tego się trzymajmy. Dajesz Russ. Forza Brodie!
Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema.
Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport