Niesamowite! Po raz drugi dzisiaj, i to w biały dzień, na bazę spadły pociski moździerzowe!
Za pierwszym razem rano spadło w sumie kilkanaście pocisków. Talibowie musieli mieć wtyczkę w bazie, bo pociski ulokowały się dokładnie w grupie samolotów. Kompletnie zniszczyli trzy a uszkodzili kilkanaście. Poza bazę wyjechało od razu kilkanaście dodatkowych patroli, a w powietrze wzbiły się helikoptery bojowe. I nic. Nie dość, że mieli w bazie wtyczkę, byli aż za dobrze wstrzelani, to jeszcze przepadli jak kamień w wodę. Moździerz był wielkokalibrowy, o dużym zasięgu, do tego oddał krótką serię, więc nie udało się go namierzyć także systemem akustycznym.
Tym razem pociski spadały na lądowisko pełne helikopterów, pilotów i obsługi technicznej, którzy przystąpili do obsługi pojazdów jakie właśnie wróciły z bezowocnych poszukiwań. Co za tupet! Talibowie po prostu sobie z nich kpili! A najbardziej wkurzające i niepokojące było to, że po porannym ostrzelaniu lądowiska, zarówno samoloty jak i helikoptery przeniesiono na wszelki wypadek w inne miejsce – dla ich bezpieczeństwa. Teraz pociski moździerzowe wybuchają wśród i na nich, dziesiątkując dosłownie i obsługę i sam sprzęt. Wybijając zęby bazie. Kolejny pocisk wybuchł wyjątkowo blisko, więc wtulił się jeszcze mocniej w płytki lej po pierwszym z nich, w którym niespodziewanie dla samego siebie znalazł się po wybuchu jednego z następnych pocisków. Czuł się tym bardziej bezbronny, że impet wybuchu rzucił go na plecy, brzuchem do góry. Bezradnie patrzył w górę jak przelatują nad nim fragmenty rozrywanych helikopterów i grudy ziemi. A tam wysoko ponad nimi krążył spokojnie sęp jakiś. Albo majestatyczny kondor. Zataczając regularny okrąg. Zbyt regularny… Sięgnął po lornetkę, której jakimś cudem nie zgubił i spojrzał. Tu nie ma kondorów – nie te góry. Nie był to też sęp. To był dron. Tylko po co ich dron krąży nad obozem a nie nad okolicznym terenem czy górami, szukając Talibów? Ostrzał ustał, ale on nie był wstanie wstać, ten dron zbyt przykuwał jego uwagę.
- Majorze, wszystko w porządku? Nie jest pan ranny? – to był głos sierżanta z obsługi technicznej.
- Nie… Tak… – odpowiedział na oba pytanie nie odrywając wzroku od drona, który na wysokości ponad dwóch tysięcy stóp wlaśnie przerwał krążenie i zaczynał się oddalać od obozu.
- Ile dzisiaj wysłaliśmy dronów ? – zadał pytanie major.
- Siedem. Ale wszystkie już zdążyły wrócić z akcji. Są bezpieczne, bo po ranku gdzie indziej je umieściliśmy.
- W takim razie ten nad nami jest dronem Talibów – major cedził powoli. – Skontaktuj się natychmiast z wieżą i podaj im, że na wysokości dwóch tysięcy stóp, z prędkością 80mil na godzinę oddala się wrogi dron w kierunku północ-północny zachód. Niech nasłuch elektroniczny spróbuje namierzyć i przechwycić jego sygnał. Jeśli jakieś Apache ocalały, zatankować i mają być gotowe do wylotu w ciągu kwadransu. I niech ktoś jeszcze złapie z nim kontakt wzrokowy, bo chciałbym już wstać!
Synowi ten mecz obiecał już dawno. To miała być nagroda za finał w zawodach modelarskich. Nie powie, pomógł trochę synowi, ale Mike tak się zapalił, że większość prac i tak wykonał sam. Pomocy nie chciał, a nawet odganiał Ojca z warsztaciku. W końcu zgodził się, by Tata mógł się przyglądać, ale pod warunkiem, że nie będzie się w ogóle wtrącał do jego pracy. Tym bardziej był dumny, gdy zajął II miejsce w zawodach hrabstwa modeli sterowanych radiowo klasy 300. Nie mówiąc o jego ojcowskiej dumie. Stąd obiecane bilety na mecz 4 lipca.
Do meczu pozostał jeszcze dobry kwadrans, 80-tysięczny tłum bawił się w najlepsze, na murawie tańczyły cheerleaderki a Bruce Spreingsteen śpiewał „Born In America”, gdy zza trybuny nad ich głowami wleciał klucz trzech modeli… nie, pękatych dronów. Reklama? Ciekawe jakiej firmy – pomyślał w chwili, gdy klucz się rozdzielał. Środkowy dron leciał w kierunku trybuny leżącej na wprost nich a skrzydłowe skręcały w lewo i prawo w kierunku bocznych trybun. Samolociki przykuły uwagę wszystkich, nawet cheerleaderki wypadły z rytmu. Syn obok z radości aż podskoczył i wraz z kolegami zaczęli krzycząc i podskakując na wyścigi pokazywać je sobie palcami, gdy lecąc zaledwie kilkanaście metrów nad murawą zaczęły się wznosić w kierunku bocznych trybun i wtedy… prawie jednocześnie eksplodowały! Trzeci dron eksplodował nad przeciwległą trybuną i oniemiałymi oraz nagle zamarłymi widzami pół sekundy później.
Na trawniku przez Białym Domem do tłumu dziennikarzy, urzędników czekających z indykiem, któremu jak co roku zwyczajowo miano „darować życie”, oraz licznie zaproszonych gości, wychodził właśnie Prezydent. Ismail, vel John - bo takie imię widniało na jego amerykańskim prawie jazdy, w tym samym momencie gdy tylko zobaczył to na swoim smartfonie, uruchomił na jednej z bocznych uliczek na przedmieściach Waszyngtonu i wysłał w swój ostatni lot drona. Gdy ten tylko wzbił się w powietrze, wsiedli z towarzyszem do furgonetki i odjechali. Obaj w uniformach na których, jak i na samochodzie, było logo związku ornitologicznego. Mieli wszystko dokładnie wyliczone: półtora minuty do sklepowego parkingu, zerwać uniformy spięte na rzepy jak w kostiumie chippendalesów. Stamtąd w trzydzieści sekund dojść do ulicy, gdzie fordem podjedzie po nich trzeci członek grupy wykonawczej. Kolejna minuta później, gdy będą jechać już w kierunku autostrady, dron lecąc na wysokości 20 metrów z prędkością prawie dwustu węzłów, będzie wlatywał akurat nad trawnik Białego Domu.
Ta chwila to owoc kilkumiesięcznego planowania i pracy ich małej kilkuosobowej grupy: analityka-planisty, mechanika, elektrotechnika, biologa oraz specjalisty od broni i materiałów wybuchowych. Dwóch z nich już rano odleciało z Meksyku. Teraz w trójkę mieli skierować się ku kanadyjskiej granicy. Gdyby nie udało się im dojechać do granicy, każdy z nich był zaopatrzony w kapsułkę z cyjankiem, a samochód był wyposażony w system samospalenia – by jak najmniej z nich zostało dla dociekliwości ekspertów FBI.
Dron właśnie przelatywał nad ogrodzeniem Białego Domu. Krótki (niespełna trzyminutowy) czas lotu i niska wysokość spowodowała, że ochrona przestrzeni powietrznej właśnie dopiero teraz orientowała się, że coś może lecieć w kierunku Białego Domu. Dron był oznaczony nazwą i symolem organizacji ornitologicznej, leciał stosunkowo cicho, nisko – nie wzbudził więc podejrzeń tych nielicznych, którzy zwrócili uwagę na nisko lecący bezzałogowy pojazd. Bateria patriotów zlokalizowana w pobliżu Białego Domu nie zdążyła się nawet aktywować – obsługa nie miała podstaw aby to zrobić, a system automatycznego wykrywania nie wykrył pojazdu. Ochroniarz Prezydenta, który jako pierwszy zorientował się w zagrożeniu, na reakcję miał nieco ponad sekundę. Przez ten czas zdążył rzucić się w kierunku Prezydenta chwytając go za ramię i próbując odciągnąć w kierunku budynku. Oniemiały Prezydent przez cenny ułamek sekundy stawił bierny opór. Później było już za późno na cokolwiek.
Dron nie był duży – miał rozpiętość nieco ponad pięciu metrów. Wyposażony w system GPS nadleciał zza budynku Białego Domu nad miejsce, w którym stał mikrofon Prezydenta, z dokładnością do pół metra. Na wysokości 20 metrów nad Prezydentem eksplodował rozrzucając wokół bombki kasetowe oraz rozpylając koktajl gazu paraliżującego wraz zarodnikami wąglika, pałeczek dżumy i wirusów ospy prawdziwej, fundując Ameryce przedterminowe wybory – wiceprezydent stał akurat obok Prezydenta.
Początek nowego millenium to była dekada, w której Stany Zjednoczone i Izrael w sposób niekwestionowany królowały i miały monopol na drony. W ten sposób śledziły, dokonywały rozpoznania oraz ataków na terenie działań wojennych oraz terenie wroga. Każda technologia wojskowa ma jednak to do siebie, że z czasem upowszechnia się i demilitaryzując przechodzi do sektora cywilnego. Wiąże się to jednocześnie ze spadkiem jej kosztów. Podobnie jest i z dronami. Około roku 2000 była to technologia elitarna i zabójczo skuteczna, z której korzystały jedynie USA oraz Izrael. Zeszły rok pokazał jednak, że monopol USA i Izraela na drony wojskowe to już przeszłość. Na początku roku Irańczycy przejęli zdalnie dron Amerykanów, zaś pod koniec roku Izraelczycy zestrzelili na swoim terenie kilka dronów irańskich. Własne drony produkują już także m.in. Niemcy, Chińczycy i Rosjanie.
Drony wchodzą również coraz śmielej w zastosowania cywilne. Już za 2.000,-EUR można dzisiaj kupić niewielki dron oferowany przez komercyjne firmy, wyposażyć go w dobrej jakości optykę, dysk twardy oraz system GPS. Tak wyposażony będzie latał po dokładnie zaprogramowanych trasach, wracał w miejsce wypuszczenia lub jakiekolwiek inne zaprogramowane oraz kontrolował, filmował, rejestrował oblatywany teren. Sprawa funkcji jakie ma pełnić dron to jedynie kwestia wyposażenia oraz środków jakie się posiada i chce się na to przeznaczyć.
Technologia pozwalająca przeprowadzać ataki terrorystyczne, np.: takie jak wyżej opisane, jest już powszechnie i bez żadnych ograniczeń dostępna. Do tego nie jest droga ani skomplikowana. By jakaś grupa terrorystyczna, lub samotny szaleniec, wpadli na pomysł kogo, co i kiedy zaatakować w ten sposób, jest tylko kwestią czasu.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka