Tak się jakoś złożyło, że ostatnie dni roku spędziłem w szpitalu. Nie wchodząc w osobiste szczegóły, byłem świadkiem testowania zasadności jednego z właśnie wdrażanych rozwiązań w NFZ. Konkretnie opaski identyfikacyjnej.
W pierwszym odruchu, gdy jakiś czas temu usłyszałem o tym rozwiązaniu, pomyślałem: „po co?”. Bo to przecież dodatkowa biurokracja. Potrzebne to? Ale „nie moje małpy – nie mój problem”, zabyłem więc kwestię.
Tym razem leżałem w pewnym dużym szpitalu, na dużym oddziale – kilkudziesięciu pacjentów, na dyżurze zawsze kilka sióstr. Zawsze duży „przerób” i „obłożenie”. Jedni pacjenci przychodzą na dłużej – tych po tygodniu siostry pamiętają już z imienia. Inni tylko na kilka dni – ci tak jak przychodzą do szpitala i wychodzą z niego, tak i nie zdążą zostać zapamiętani.
Jedna siostra już jest przy leżącym, druga dzwoni po lekarza… Lekarza nie ma w dyżurce. Żadna z dyżurujących sióstr nie wie gdzie jest. W końcu lekarz to inna „kasta” szpitalna i żaden nie będzie się opowiadał siostrom, gdzie wychodzą chodźby na chwilę.
Siostry dzwonią szpitalny numer alarmowy na SOR. Nikt nie odbiera.
Przybiega kolejna siostra. I tu zaczyna się właściwa opowieść i jej sedno. CO TO ZA PACJENT ? Kim on jest? Z którego pokoju? Żadna z sióstr go nie kojarzy. Siostry są na dyżurach co 24/36/48 godzin. Może pacjent został przyjęty poza ich dyżurem, a może w trakcie poprzedniego, ale go po prostu nie zapamiętały? A może przyszedł z innego oddziału kogoś odwiedzić?
I teraz bieganie po dwudziestu oddziałowych salach, sprawdzanie kogo brakuje, pytanie pozostałych pacjentów jak wygląda i w jakim wieku jest ten, czyje łóżko jest akurat puste. Czy wiedzą gdzie on jest i w jakiej jest piżamie (jedyny znak rozpoznawczy oprócz wieku).
Słuchanie tych nerwowych poszukiwań (po jakichś dwu-trzech minutach zidentyfikowały pacjenta) uświadomiło mi dwie sprawy: to właśnie między innymi z takich powodów od pierwszego stycznia mamy mieć (my – pacjenci) opaski identyfikacyjne. Aby nie być dla personelu szpitalnego anonimowym, nieznanym pacjentem leżącym na szpitalnym korytarzu. A druga sprawa to… dlaczego szpitale czekały z wprowadzeniem tego obowiązku do ostatniej chwili, do ustawowego terminu pierwszego stycznia, skoro trzy dni przed terminem zero i tak na pewno były technicznie na to przygotowane?
Ps.:
Tej nocy na oddziale zmarł jeden pacjent. Nie dopytywałem się, czy to ten sam, który zasłabł na korytarzu, czy inny. Bo jeśli to byłby ten sam, to może brakły owe trzy minuty, gdy szukano kim on jest, z jakiego powodu leży na oddziale, na co jest chory, jakie lekarstwa dostał, itp… A wystarczyłaby opaska i skaner…
Komentarze
Pokaż komentarze (1)