Raz po raz słucham, że zapaść na rynku budowlanym to wina rządu. Bo ceny za autostrady/drogi/stadiony były za niskie. Bo wzrosły ceny surowców a wykonawców obowiązywały sztywne ceny ryczałtowe. Bo umowy były niekorzystne dla wykonawców.
Słucham to w różnych stacjach radiowych, w różnych programach telewizyjnych, czytam w różnych gazetach i na różnych blogach. I ze zdziwienia coraz niżej mi opada szczęka.
Wina rządu? Pewnie tak. Ale jeśli, to nie tylko tego. Czyli opozycji? Zapewne. Ale w takim razie nie tylko dzisiejszej. Wykonawców? Niewątpliwie. W każdym razie bezpośrednio tak.
Czyli to wina wszystkich? A jak wszystkich to nikogo?!
W sumie tak. To wina całego systemu. I tego, że mieliśmy przegrzany rynek budowlany. Zarówno kilka lat temu budownictwa mieszkaniowego jak i w ostatnich latach drogowy i wielkich inwestycji.
I tego, że w gospodarce budżetowej panuje kult „dbania o pieniądz podatnika”. Dziwnie brzmi? Ale to prawda.
Jeżeli prywatnie spytacie się szefów jednostek budżetowych oraz członków komisji przetargowych, dlaczego wybierają najtańsze oferty odpowiedzą wam, że:
a) bo mając porównywalne technicznie oferty maja obowiązek wybrać spośród nich najtańszą,
b) by ktoś nie zarzucił im czerpania osobistych korzyści z wyboru droższej oferty,
c) bo takie są zalecenia pokontrolne instytucji kontrolnych (np.: NIK),
d) bo wybór droższej oferty to niebezpieczeństwo kontroli skarbowej, prokuratorskiej, nikowskiej, etc., to możliwość kar finansowych, nagan, utraty pracy – a najtańszy oferent przed tym chroni,
e) bo mają obowiązek dbać o finanse instytucji w której pracują, a wybór najtańszej oferty gwarantuje zmieszczenie się w budżecie
f) bo często i tak mają problem zgromadzić (dostać) środki na całą inwestycję.
Jak pracuję już wiele lat, tak nigdy jeszcze nie spotkałem się z zapisem w umowie przedstawianej przez budżetowego Inwestora, przewidującym możliwość podwyższenia ceny w razie wzrostu cen surowców. Nie ma tak. Cena jest ryczałtowa i koniec. Umowa załączana do materiałów przetargowych jest dla Zamawiającego w zasadzie nienaruszalna. Teoretycznie Oferenci mogą na etapie ofertowania wnosić propozycje zmian w umowie. Praktycznie Zamawiający odrzuca wszystkie. Dlaczego? Bo „zapisy niekorzystne dla Wykonawcy są po to, by zdopingować go do terminowego i poprawnego wykonania umowy”. To autentyczna oficjalna odpowiedź w jednym z przetargów. Albo inna próbka, gdy Oferenci zbyt „natrętnie” wnosili propozycje zmian w umowie: „start w przetargu nie jest obowiązkowy i jeżeli oferentom nie odpowiadają warunki umowy, mogą nie składać ofert”.
Istotnie, można nie złożyć oferty. Problem w tym, że od mniej więcej dwóch lat rynek Zamówień Publicznych (i nie tylko) jest tzw. rynkiem Zamawiającego. Tzn. jest mniej pracy niż firm chętnych do jej realizacji. W efekcie firmy płaczą i składają oferty na nie dość, że niskich (nierzadko około zerowych marżach – byleby dać zatrudnienie pracownikom) ale i godząc się na nie tylko niekorzystne ale i wprost niebezpieczne dla siebie zapisy. Jakie? Zgoda na zbyt krótkie terminy realizacji. Kary za odstąpienie od umowy i spóźnienie po stronie Wykonawcy, natomiast brak jakichkolwiek kar za odstąpienie od umowy oraz opóźnienia w płatnościach ze strony Zamawiającego. Długie terminy gwarancji.
Jeżeli te umowy na prace finansowane z budżetu są takie niekorzystne i tak kiepsko płatne, to po co ci głupi oferenci godzą się na nie? Bo alternatywą jest rozwiązanie firmy od razu – z braku prac. Prywatni inwestorzy – przemysł – od blisko czterech lat „przykręcili” inwestycje. Dlatego również na tych, które są realizowane marże wykonawców są niskie.
To by były trzy problemy powiązane wzajemnym sprzężeniem zwrotnym: mała liczba prac – niskie ceny/marże – niekorzystne zapisy w umowach. I to jest przejaw kryzysu, który mimo wzrostu PKB, drąży rynek w Polsce od roku…dwóch…trzech, a który dopiero teraz się ujawnił.
Dopiero teraz się ujawnił, ale przecież 2…4 lata temu, gdy firmy podpisywały umowy na realizację robót, kryzysu jeszcze nie było! Dlaczego więc tamte kontrakty, podpisywane w dobrych czasach, skutkują stratami i bankructwami dzisiaj ?
Ciągle z tego samego powodu. Tego samego kryzysu.
Kto z was pamięta jeszcze opcje walutowe? Gdybym nie przypomniał, to prawie nikt. A to była pierwsza cegiełka wyjęta z fundamentów firm, również z rynku budowlanego. Znam pojedyncze firmy, które przez nie padły. Ale o wiele więcej firm które to przetrwały, tyle że osłabione koniecznością pokrycia strat spowodowanych opcjami w kryzys weszły osłabione. A wiecie, że nie wszystkie jeszcze rozwiązały tę sprawę walcząc do tej pory w sądach z bankami?
Kolejna cegiełka, to wzrost cen walut i ich niestabilność. Ale przecież dzięki temu nasze przedsiębiorstwa są bardziej konkurencyjne w Europie i na świecie! Eksporterzy tak. Ale nie wykonawcy. Ci, jeżeli mają kontrakt dłuższy niż 3 miesiące (wszystkie kontrakty drogowe, stadiony oraz większość infrastrukturalnych), są narażeni nie tylko na wahania kursów walut, ale przede wszystkim związane z tym wzrosty cen materiałów i urządzeń. W sytuacji gdy umowy zostały podpisane na kilku procentach marży, wszelki wzrost cen materiałów oraz kursów walut z automatu powoduje ujemna rentowność na zadaniu.
Jeszcze kilka miesięcy temu w opozycyjnej prasie i na S24 można było do syta naczytać się o najdroższych na świecie stadionach, które budujemy na EURO. To jeżeli są najdroższe (a obiektywnie nie są), to dlaczego ich wykonawcy bankrutują a podwykonawcy nie dostają zapłaty?
Jeżeli Zamawiający zapłacił Wykonawcy, to dlaczego zmuszać by płacił drugi raz Podwykonawcom?
Jeżeli nie chcemy bankructwa firm budowlanych, a chcemy by zapłaciły swoim podwykonawcom, to dlaczego nakładamy na nie jeszcze kilkusetmilionowe kary za opóźnienia?
Należy pochylić się nad podwykonawcami, bo to średnie i małe firmy zagrożone bankructwem z powodu niepłacenia im za prawidłowo wykonane prace. Ale jeżeli one właściwie wykonywały prace, to dlaczego wszystkie autostrady są opóźnione i jedynie „przejezdne”? Albo pracowały źle i za wolno, a wówczas kary za opóźnienia powinny w sposób pośredni ich dotknąć i ukarać. Albo pracowały możliwie najszybciej a jedynie od samego początku terminy były nierealne ? A jeżeli terminy były nierealne, to jest to wina tego rządu? A jeżeli nie tego rządu, to dlaczego od razu o tym nie mówił? A jeżeli terminy były nierealne, to dlaczego kilkusetmilionowymi karami obciążać wykonawców a wraz z nimi podwykonawców? Bo takie są zapisy w umowach? Bo gdyby rządzący nie egzekwowali tych kar, to opozycja zarzuci rządzącym sprzyjanie wielkim firmom i działanie na niekorzyść Skarbu Państwa? A wielkie firmy będące GRI/GW, jeżeli są obciążane karami rzędu 25% wartości zadania, z czego mają zapłacić podwykonawcom i dlaczego nie mają ich również obciążyć kosztami kar?
Kwadratura koła. Ale to jest właśnie kolejny powód zapaści na rynku firm budowlanych – nierealnie krótkie terminy inwestycji na EURO2012.
Rząd będzie musiał teraz zdecydować, czy dobijać GW, lecz jednocześnie również ich podwykonawców oraz wystawiać się na ciosy opozycji, że pozwolił upaść firmom budującym na EURO. Czy też pozwolić oskarżać się o przekroczenie budżetów inwestycyjnych, by po raz drugi zapłacić za raz już zapłacone prace i ratowac podwykonawców?
A opozycja będzie musiała się zdecydować, czy atakować rząd, czy pomóc wypracować i przeprowadzić pomoc dla firm budowlanych. Co bliższe będzie ciału: interes partii czy państwa.
Ps.1:
Jednym z „najciekawszych” przetargów jakie spotkałem w ciągu ostatnich miesięcy był przetarg z wiosny tego roku na realizację 2km drogi powiatowej. Oferty złożyło w nim… 101 (sto jeden) firm. Ktoś ma jeszcze wątpliwości odnośnie „głodu pracy” na runku ?!
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka