Gdy w 1880 r. Kanclerz Bismarck w Prusach wdrażał system emerytalny, taki sam jaki do niedawna jeszcze i u nas obowiązywał i którego zasadami wciąż jeszcze objętych jest większość Polaków w wieku przedemerytalnym i emerytalnym, średnia długość życia wynosiła czterdzieści pięć lat a dzietność kobiet powyżej czterech. Początkowo przynależność do ubezpieczenia była dobrowolna, składka wynosiła 2%, uprawnienia emerytalne osiągało się w wieku 70 lat a przeciętnie robotnik zaczynał pracę w wieku lat dziesięciu. Niewielu z ubezpieczonych otrzymywało emeryturę, a ci którzy ją otrzymywali korzystali z niej niedługo. Przy takich realiach system emerytalny bilansował się.
Z biegiem czasu dzietność kobiet spadała, spadała również śmiertelność, wzrastała średnia długość życia. Z dobrodziejstw systemu emerytalnego korzystało coraz więcej ubezpieczonych i coraz dłużej pobierali świadczenia. Aby system się bilansował wymuszało to ściąganie coraz wyższych składek lub dofinansowywanie go z budżetu, czyli podwyższanie podatków. Dodatkowo z czasem wraz z rozwojem ruchów związkowych i państw opiekuńczych obniżany był wiek uprawniający do przejścia na emeryturę oraz rozdawane przywileje krótszego wieku składkowego dla różnych branż i grup zawodowych.
Jeszcze w 1950 r. średnia długość życia wynosiła w Polsce dla mężczyzn 56 lat a dla kobiet 62. W 1990 r. wynosiła odpowiednio już 66 i 75 lat. W 2010 było to już 72 i 81 lat.
W 1950 r. odchodzący na emeryturę 65 letni mężczyzna statystycznie żył jeszcze 12 lat a 60 letnia kobieta lat 17. W 1990 r. było to już odpowiednio 15 i 20 lat, a w 2010 r. 18 oraz 23,5 roku.
Ustawowo pracownicy służb mundurowych aby uzyskać prawa emerytalne muszą pracować tylko 15 lat (do których zaliczając się również okres studiów), górnicy 25. Nauczyciele wiek emerytalny osiągają 5 lat wcześniej od innych, zwykłych pracowników a rolnicy w wieku 55 lat. Ustawowo wcześniejszy wiek emerytalny mają również np.: piloci czy maszyniści.
W 1960 r. wsp. dzietności wynosił 3, w 1990 r. spadł poniżej 2 a obecnie wynosi mniej niż. 1,4.
Obecnie na 245 osób w wieku poprodukcyjnym (pobierających emerytury) przypada 1000 osób w wieku produkcyjnym (tj. pracujących, studiujących, pobierających renty, bezrobotnych, na urlopach wychowawczych, macierzyńskich, etc.). Efektywnie są to dwie osoby pracujące na jednego emeryta. W 2030 r. będzie to 460 osób w wieku poprodukcyjnym (czyli nieco ponad jeden pracujący na jednego emeryta) a w roku 2050 – 750 osób w wieku poprodukcyjnym (czyli mniej niż jeden pracujący na jednego emeryta). Od 2006 r. liczba emerytów pobierających świadczenia zwiększyła się o 700 tys. osób.
Efekt ? Wciąż rosnący deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2006 r. z podatków dopłacał do FUSu jeszcze „tylko” 34 mld zł. W 2010 r. rząd Tuska musiał w budżecie znaleźć na ten cel już 65 mld zł, a w tym roku kwota ta sięgnie już 78mld zł. 100 mld zł dopłaty przekroczy już przed 2020 r. A szczyt dopłat osiągnie w latach 2030…2050, kiedy to co roku z budżetu będzie trzeba dopłacać 130…160mld zł.
Donald Tusk zrobił spory błąd ogłaszając zwiększenie wieku emerytalnego bez wcześniejszego przygotowania do tego faktu społeczeństwa. Ten legendarny PR, którym ma się kierować Platforma, tak jak w wielu innych przypadkach, jest zarzutem bez pokrycia – jest najsłabszą strona tego rządu.
Propozycja ustawowego wydłużenia wieku emerytalnego jest próbą złagodzenia skutków tego, co jest nieuchronne.
Zwiększenie dzietności społeczeństwa jest problematyczne, mało realne, nie do końca skuteczne, niosące za sobą skutki uboczne oraz nawet gdyby już dzisiaj „wdrożone”, w stosunku do najgorszych budżetowo skutków „wyżu” emerytalnego spóźni się o kilka lat.
Nie ma co ukrywać, przejęcie przez ZUS większości składek płynących do tej pory do OFE wynikało właśnie z powodu niebilansowania się systemu emerytalnego. Najprawdopodobniej z tego samego powodu czeka nas wariant „węgierski”, czyli przejęcie przez ZUS nie tylko reszty składki ale i dotąd zebranych funduszy. ZUSowi i budżetowi da to zalewie kilka lat oddechu, ale z punktu widzenia klasy rządzącej (kto by nią akurat nie był), kraju, jak i samych emerytów może to być jedynym możliwym rozwiązaniem, który będzie nieco łagodził skutki nadchodzącego emerytalnego sztormu.
Szlachetne założenia systemu emerytalnego jaki zafundowali nam reformatorzy w 1999 r., rozbiły się o demograficzno-budżetowe realia. Być może system jaki był wdrożony 13 lat temu miałby szansę ostać się i święcić triumfy, gdybyśmy mieli inna klase polityczna i inne społeczeństwo. Ubytek w przychodach ZUSu jaki stanowiły składki do OFE winien był być zastąpiony czym innym, a jedynym dodatkowym źródłem pozapodatkowych przychodów mogły być tu wpływy z prywatyzacji – został on jednak w całości przejedzony przez budżet i przehandlowany ze związkami zawodowymi.
Jakość klasy politycznej przejawia się zarówno w ich słowach jak i czynach. To nie kto inny jak premier Tusk będąc jeszcze w opozycji w 2004 ostro krytykował i głosował przeciwko zmianom emerytalnym proponowanym wówczas przez wicepremiera Hausnera a bliźniaczo podobnym do tych, które dzisiaj samemu proponuje.
Przedłużanie czasu pracy do wieku 67 lat w wersji proponowanej aktualnie przez PO zacznie przynosić efekt za 4…8 lat. Z tego powodu ocenianie tego działania jako dowód na „doprowadzenie budżetu państwa do stanu zapaści przez ten rząd” – jak powiedział Jarosław Kaczyński, świadczy albo o jego całkowitym braku wiedzy albo o kolejnym wciskaniu ciemnoty „ciemnemu ludowi”.
Podobnie mówienie o „braku wiary w państwowe emerytury” przez wicepremiera Pawlaka. Nie jest to najlepsza forma tłumaczenia obywatelom konieczności zmian w systemie emerytalnym. Zwłaszcza, gdy jeszcze niedawno minister-członek jego partii forsował likwidacje OFE i „zapewnienie” wszystkim emerytur z ZUSu. Zwłaszcza gdy, „konserwowany” i chroniony przed zmianami przez własną partię, system KRUS jest dotowany z budżetu w 96%.
Szermowanie hasłem, że „praca do 67 roku życia to praca aż do śmierci”, co nam zafundował Leszek Miller, to też nieprawda. Tzw. czas dożycia mężczyzn w wieku 67 lat, czyli ile statystycznie jeszcze będą żyli, wynosi lat 14 a dla kobiet 18 lat.
Wydłużanie wieku emerytalnego przyszłym emerytom to jest naruszanie praw nabytych. Takich samych jakie posiadają pracownicy służb mundurowych, nauczyciele czy też rolnicy. To jednak nam, zwykłym inżynierom, sprzedawcom, spawaczom i kierowcom chcą opóźnić wiek nabycia praw emerytalnych.
Jeżeli przeciętny hydraulik, murarz, spawacz czy operator koparki ma się sam martwić o pracę, konieczne zmiany zawodów a gdy stan zdrowia nie pozwala mu dalej pracować jako kierowca, operator dźwigu czy spawacz musi się przekwalifikować, dlaczego to ma nie dotyczyć policjanta, nauczyciela czy górnika ? Czyżby siła związków zawodowych po raz kolejny miała przeważyć nad sprawiedliwością społeczną i dobrem ogółu społeczeństwa?
Być może ratunkiem dla systemu emerytalnego oraz dla budżetu a przede wszystkim dla samych emerytów jest właśnie przedłużenie wieku do 67 lat. A być może wystarczy wyrównanie go wszystkim, bez względu na wykonywany zawód i płeć, do lat 65. W końcu jeżeli przeciętny pracownik w ciągu całego życia kilkukrotnie zmienia nie tylko firmę w jakiej pracuje ale również zawód, dlaczego 40-letni policjant/żołnierz, 45-letni górnik, 50-letni maszynista, nie mogą przekwalifikować się na ochroniarza, spawacza, handlowca czy dozorcę?
Przedłużenie wieku emerytalnego wszystkim poza pracownikami uprzywilejowanych zawodów, to żerowanie pracowników tych ostatnich na reszcie społeczeństwa. Tak późne i etapowe przesuwanie wieku emerytalnego oraz wprowadzanie nowych zasad emerytalnych np.: dla służb mundurowych dopiero dla nowo przyjmowanych pracowników to również żerowanie obecnych emerytów i tych niedługo przechodzących na emeryturę na obecnych 20…40 latkach.
Obecni emeryci i ci którzy przejdą na emeryturę w ciągu kilku najbliższych lat, będą korzystali ze składek wpłacanych przez obecnych pracowników aż do momentu, gdy wskutek rosnącego coraz bardziej deficytu FUSu system utraci zdolność obsługi beneficjentów, nawet mimo dopłat z budżetu a’konto rosnącego zadłużenia.
Obecna średnia wieku przechodzenia w Polsce na emeryturę wynosi 59,3 lat, w tym dla mężczyzn 61 a dla kobiet 58. W Stanach zjednoczonych ta średnia wynosi 65 lat, a w Japonii 70 lat.
Podział poparcia zmian w systemie emerytalnym polegającego na wydłużeniu wieku (średniego) przechodzenia na emeryturę nie powinien przebiegać wzdłuż podziału partyjnego. Rozumiem obronę przywilejów emerytalnych przez żołnierzy, policjantów, górników, nauczycieli czy też związkowców branżowych. Rozumiem również prominentnych działaczy związkowych zarabiających często po kilkaset tysięcy złotych rocznie, polityków przez wiele lat pełniących wysokopłatne stanowiska w administracji lub spółkach państwowych. Zgodnie z powiedzeniem „nim gruby schudnie, chudy z głodu umrze”, jeżeli my będziemy mieli głodowe emerytury, oni będę mieli co najwyżej niewysokie. A przecież przez lata w przeciwieństwie do kadrowej, szwaczki czy ekspedientki mieli możliwość odkładać i inwestować chociażby z zawodowej poselskiej pensji.
Nie rozumiem 20 i 40 letników zwolenników PiSu i SLD, którzy są tym zmianom przeciwni tylko dlatego, że nie lubią PO. To przecież właśnie oni, bez względu na sympatie polityczne, będą przez najbliższe 25…45 lat płacili coraz większe składki i podatki aby utrzymać rosnącą rzeszę emerytów, w tym również swoich rówieśników pracujących w uprzywilejowanych branżach. A na koniec dowiedzą się jeszcze, ze ich składki zostały zużyte "na bieząco na spłatę zobowiązań wobec wcześnmiejszych emerytów a teraz nie ma ską wziąć na ich emerytury tyle, ile się im nalezy".
A już w ogóle nie rozumiem sprzeciwu obecnych emerytów, których zachęca do tego m.in. RM i TV Trwam. Przecież opóźnienie wieku emerytalnego ich już nie będzie dotyczyło.
Tak naprawdę znaczące opóźnienie średniego wieku przejścia na emeryturę leży w interesie wszystkich: i przyszłych emerytów i tych obecnych 60…65 letnich. Przy obecnym tempie wzrostu deficytu FUSu, ryzyko możliwości całkowitej destabilizacji budżetu rysuje się już ok. 2020…2025 r. A wówczas obojętnie jaka partia będzie rządziła będzie miała do wyboru dwa wyjścia oprócz podwyższania składek i podatków, które też mają swoja granice wytrzymałości dla systemu. Pierwszym będzie obniżenie pensji budżetówki oraz emerytur z równoległymi opóźnieniami w wypłatach. Drugim będzie ujednolicenie emerytur i wypłacanie wszystkim jednakowej na minimalnym poziomie. Bez względu na wiek, staż, moment przejścia na emeryturę, wysokość opłaconych składek, itp. I żadne prawa nabyte ani niekonstytucyjność nie będą miały tu nic do rzeczy wobec prostego faktu braku środków w budżecie. Wtedy emerytury będą rzeczywiście głodowe. Głodować nie będą wówczas jedynie politycy i związkowcy tak gorąco dzisiaj w występujący w obronie waszych praw emerytalnych. Bo oni w radach nadzorczych spółek i na poselskich pensjach zdążą odłożyć oszczędności na ta chwilę.
Osobiście nie uśmiecha mi się praca do 67 roku życia. Mojej żonie również. Ale biorąc pod uwagę nas stan zdrowia mamy szansę być jedynie donatorami obecnego systemu i jego obecnych emerytów.
A jak można np.: jednak zadbać o wcześniejsze emerytury w niektórych zawodach bez niesprawiedliwości wobec innych zawodów – o tym w następnym poście.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka