PiS jest jak Talleyrand a Platforma jest jak słoń w składzie porcelany.
Prezydent Lech Kaczyński był prywatnie całkiem porządnym i ciepłym człowiekiem. Miał kochaną, inteligentną, dowcipną i nietuzinkową żonę. Politycznie był uzależniony od brata a prywatnie od szeregu zwykłych ludzkich wad, z obrażalstwem na czele. Był patriotą, człowiekiem wierzącym, kochał Polskę, ludzi (no, może z wyłączeniem członków Platformy), lubił wino, gawędy i historię. Miał wielkie plany, chciał dobrze dla wszystkich, nawet dla tych którzy niekoniecznie chcieli dobrze dla niego. Ograniczał go system polityczny, wścibscy dziennikarze, przeciwnicy polityczni (ze wzajemnością, złapał kozak… itd.), opór systemu, błędy ludzkie oraz brak wyobraźni własnej i współpracowników. Miał nienajlepszą prasę, po części z winy własnej, brata oraz partii politycznej, która reprezentował, a w sporej mierze przez programowo i tendencyjnie nieprzychylne mu media (ale to niestety standard).
Z powodu ww. ograniczeń własnych i własnego środowiska, starań konkurencji oraz przyczyn natury obiektywnej, poza dobrymi chęciami, próbami i staraniami, właściwie nic konkretnego w trakcie swojej kadencji nie zdziałał. Żadnych większych spektakularnych i trwałych osiągnięć na arenie międzynarodowej. W relacjach bilateralnych z trudem choć jednak udawało mu się pokonywać obustronne uprzedzenia polsko-ukraińskie i polsko-żydowskie. W kraju natomiast nie udało mu się wyjść poza ściśle określony krąg zwolenników i nie zapobiegł narastającej antagonizacji rodaków.
Krótko mówiąc – całkiem porządny facet, bardzo się starający, pełen dobrych chęci, zapału ale bez specjalnych talentów politycznych, w średniosprzyjających okolicznościach, niedokonawszy nic specjalnego podczas swego urzędowania, zbliżał się do końca kadencji. Być może gdyby miał szansę na kolejna kadencję… choć wszystko wskazywało na to, że to jednak będzie jego ostatnia kadencja i niczym szczególnym nie zapisze się na kartach historii Polski. Los jednak potrafi być przekornie okrutny lub inaczej patrząc okrutnie przekorny.
10 kwietnia wraz z małżonką oraz 94 innymi pasażerami runął w samolocie na podsmoleński las. W jednej chwili z przeciętnego urzędnika stał się opłakiwanym ojcem narodu, utraconym bohaterem oraz ikoną swojego środowiska politycznego.
Abstrahując od całej tragedii, mówiąc cynicznie ale szczerze – stał się szansą dla PiSu oraz żywym koszmarem dla Platformy.
Z jednej strony politycy Platformy prywatnie porażeni tragedią żałowali szczerze, współczuli, z drugiej jednak czuli przez skórę, że jak za życia był przedstawiany z gębą lekkiego safanduły i był wygodnym celem ataków i docinków, tak po śmierci został bożyszczem nietykalnym nawet przed słuszną krytyka. Za życia uchodziły wobec niego również niezasłużone ataki, po śmierci stał się święta krową i Graalem swoich wyborców i zwolenników. Był wodoodporny.
Śmierć Lecha Kaczyńskiego była niepotrzebną tragedią. Niepotrzebną w wymiarze ludzkim, bo nie zasłużył na śmierć, tak jak nie zasłużył na spora dozę krytyki jakiej mu nie szczędzono za życia. Bo śmierć jego i pozostałych pasażerów samolotu 101 zbyt wielu ludzi zraniła. Była również niepotrzebna w wymiarze społecznym. Bo tak jak za życia nie potrafił być zwornikiem łączącym różne środowiska a często samemu je antagonizował, tak i po śmierci stał się symbolem różniącym i dzielącym środowiska. W wymiarze politycznym jest natomiast katastrofą dla Platformy, jutrzenką szansy dla lewicy oraz burzą niosąca zmiany dla PiSu.
To z nim na sztandarze PiS przypuszcza ataki na Platformę. Czy to frontalne, oskarżając go o wcześniejszy brak szacunku dla Prezydenta, brak współpracy, działanie wbrew i na szkodę. Czy to ataki z flanki, domagając się nie tyle szacunku i uznania dla Lecha Kaczyńskiego, ile ustąpienia z pozycji i podkulenia politycznego ogona w imię Lecha.
PiS prowadzi marsze, urządza spotkania, wytłuszcza niejasności, podgrzewa nastroje, mnoży oskarżenia, nie tłumi pomówień, w razie oporu zarzuca arogancję w stosunku do ofiar, nieczułość dla rodzin, prawdziwe i rzekome zaniedbania.
Platforma wije się niezgrabnie między chęcią przerwania nekromarszu PiSu a obawą oskarżenia o brak szacunku dla ofiar.
Co roku w Polsce ginie na drogach ponad pięć tysięcy ludzi (20 lat temu ginęło 7,5 tys.). Co roku w różnego rodzaju katastrofach budowlanych ginie ponad setka osób. Drugie tyle podczas pracy na budowach. Ponad dwudziestu górników rokrocznie oddaje życie pod ziemią a na polu przy maszynie ginie grubo ponad setka rolników. W ciągu ostatnich ponad trzydziestu lat, poza corocznymi katastrofami małych samolotów rozbiły się jeszcze dwa osobowe Iły z kilkudziesięcioma pasażerami.
Z powodu śmierci ich wszystkich nie stawia się pomników Ku czci i pamięci. Czasami po większych wypadkach stawia się dla upamiętnienia ich pamięci tablicę. A jeżeli już, tak jak monument w przypadku Casy, to kończy się na jednym monumencie w miejscu katastrofy, jednej tablicy, jednym krzyżu.
Katastrofa Tu154M była tragicznym wypadkiem z niepotrzebną śmiercią 96 porządnych i uczciwych ludzi. Tyle, tylko tyle i aż tyle.
Postawić im pomnik ? Nie jeden? Nie tylko w miejscu katastrofy? W nekropolii? Czemu nie. Polacy to jednak… szczególny naród. Lubujący się w celebrowaniu klęsk i tragedii. Chyba, że te liczne pomniki mają za zadanie polityczne. Aby w każdym mieście jednym przypominać „o czym nie wolno im zapomnieć”. A ich przeciwnikom, że „nie będzie im zapomniane”. W każdym mieście pomnik, ulica, krzyż i tablica. Jest eskalacja żądań. Już nie pomnik ofiar, nie tylko pomnik ofiar, ale pomnik Prezydenta z małżonką.
Po co i dlaczego? Bo facet przyzwoity, co to kochał żonę, dziecko, brata, pracował uczciwie, miał plany i szczere chęci, starał się choć nie zawsze mu wychodziło?
Dla mnie to za mało.
Ale wiecie co ? Mnie to już gila. Chodźcie sobie z pochodniami. Krzyczcie żeśmy zdrajcami i ruskimi pachołkami. Śpiewajcie „Boże coś Polskę…” oburzając się, że wywołujecie tym ironiczne uśmieszki. Stawiajcie sobie pomniki gdzie chcecie, ile chcecie i komu chcecie. Mnie to już nie rusza. Ja do pamięci o 96 porządnych ludziach, do wspomnienia o niezrozumianym Prezydencie i Jego przemiłej Żonie pomnika nie potrzebuję. I mnie pomnik, dwa albo trzy, gdzieś tam w dalekiej Warszawie, pod nosem Prezydenta Komorowskiego, u boku Premiera Tuska, przy arcybiskupie Nyczu, jako comiesięczne miejsce zbiórki aktywistów Gazety Polskiej, wyborców PiSu i wiernych słuchaczy Radio Maryja, nie mrozi już ani nie grzeje. Jest mi obojętne. Bo to będzie nie polskie a wasze. Sztuczne. Nienaturalne. Wymuszone. Obce. Ale to wasz wybór.
Nawet nie widzicie jakie to żałosne, żenujące i śmieszne. Nie widzicie, że w ten sposób po śmierci ośmieszacie porządnego faceta, którego historia będzie pamiętała od tej pory jako tego, którego brat walczył o pomnik przed ostatnim miejscem Jego pracy za to, że zginął w wypadku samolotowym.
I tak na kartach historii zapisana zostanie IV Rzeczpospolita Nekropolitarna.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka