Wychodzi na to, że jestem sadystą, ale raz jeszcze nawiążę do wczorajszego wpisu Gazety Polskiej. Tym razem na warsztat wezmę jeden cytat.
„To, że 10 kwietnia pod Smoleńskiem sygnał GPS w Tu-154 był zakłócony – co doprowadziło do błędu pozycji samolotu w pozycji horyzontalnej (160 m w lewo od osi pasa startowego oraz szacunkowo 80 m w pionie) – jest oczywiste. „Inteligentną metodą takiej agresji jest meaconing, polegający na nagraniu sygnału satelity i ponownym nadaniu go (z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą) na tej samej częstotliwości w celu zmylenia załogi samolotu.”
Meaconing (DOD, NATO) – a system of receiving radio beacon signals and rebroadcasting them on the same frequency to confuse navigation. The meaconing stations cause inaccurate bearings to be obtained by aircraft or ground stations.
Mało spostrzegawczym czytelnikom lub tym, którzy nie znają języka Shakespeare’a zwrócę uwagę, że MEACONING to system polegający na przechwyceniu sygnału RADIOWEGO i późniejszej jego retransmisji na tej samej częstotliwości, w celu zmylenia urządzenia naprowadzającego samolot. Nie sygnału satelitya sygnału radiowego.
Być może ten drobny błąd panowie redaktorzy Gazety Polskiej popełnili na zasadzie „jedna pani drugiej pani” i z szeptanki w poczuciu zagrożenia i podsłuchu wyszło jak zwykle wychodzi przy zabawie w głuchy telefon. Z sygnału radiowego powstał sygnał satelitarny. Bo przecież jest postęp, nowoczesność, itd. Jeśli można było przechwycić i opóźnić sygnał radiowy to można przechwycać i opóźniać sygnał satelitarny. Satelity co prawda emitują właśnie sygnał radiowy, jednak redaktorzy zapominają o jednej zasadniczej różnicy. Odbiorniki naprowadzające samolot na podstawie sygnału radiowego, były standardem od lat sześćdziesiątych do końca osiemdziesiątych. Idea ich działania polegała na kierowaniu się sygnałem radiolatarni lotniska. Sygnał z takiej radiolatarni podobnie jak sygnał zwykłej stacji radiowej albo walkie-talkie, wraz z odległością od źródła słabł. Przechwycenie takiego sygnału, odpowiednie jego wzmocnienie i przesłanie z innego kierunku powodowało „zmylenie” odbiornika i zmuszenie go do kierowania się w inną stronę. Trochę podobnie jak kilkaset lat wcześniej mylono kompas okrętowy przez zamontowanie w jego pobliżu dużego żelaznego elementu. Jednakże takie przetwarzanie sygnału radiowego „trwa”, czyli zajmuje czas.
Każdy, kto czasami łapał jedną stację radiową na dwóch różnych częstotliwościach (z dwóch różnych nadajników) zauważył zapewne, że sygnały w nich są przesunięte o pewien niewielki ale dający się zauważyć ułamek sekundy (kilkadziesiąt…kilkaset milisekund). Z tego też właśnie powodu, w różnych rejonach kraju ta sama stacja radiowa jest nadawana na różnych częstotliwościach. Gdyby wszędzie była nadawane na tej samej częstotliwości, wówczas w rejonach w których odbieramy sygnał z więcej niż jednego nadajnika, słuchanie audycji byłoby utrudnione z powodu dwu…trzykrotnego nakładania się na siebie tego samego sygnału ale przesuniętego nieco w fazie. Czasami mamy taką wątpliwą przyjemność prowadzenia rozmowy przy sprzęgających się telefonach komórkowych, pogłosie z pomieszczenia ze strony rozmówcy, etc.
Zgodnie z zacytowanym tekstem Gazety Polskiej, horyzontalna dyslokacja samolotu wyniosła w wyniku „zakłócenia sygnału GPS” aż 160m. Lokalizacja odbiornika na podstawie sygnału GPS polega na jednocześnym odbiorze sygnałów z czterech satelitów. Nie JEDNEJ radiolatarni a CZTERECH satelitów. Mamy tu więc potrójny problem.
Pierwszy problem to jednoczesne przechwycenie i retransmisja sygnału radiowego z czterech nadajników w sposób niezauważalny dla systemów samolotu. Przy sygnale z radiolatarni nie było to problemem, gdyż siła tego sygnału w zależności od pogody, zakłóceń atmosferycznych, ukształtowania terenu, itd. ulegała wahaniom a momentami nawet zanikała. Poza tym radiolatarnie pracują na dłuższych falach radiowych (i przez to podatniejszych na zakłócenia) w przeciwieństwie do sygnałów nadchodzących z satelity.
Po drugie, aby samolot zboczył o 160m, system musiałby dawać sygnał (sygnały) opóźniony (przyspieszony) o ok. 50 nanosekund. Idea meaconingu polega na „płynnym” sprowadzeniu obiektu z odbiornikiem na złą drogę. Przy radiolatarni wysyłającej sygnał z odległości np.: 30 kilometrów chodziło o wskazanie kierunku a nie wyznaczenie położenia. Stąd nie była potrzebna „aptekarska” dokładność położenia samolotu i radiolatarni. A mały błąd kątowy w wyniku meaconingu wraz z trwaniem lotu powodował coraz większe zboczenie samolotu z początkowego kursu. Przy sygnale GPS takie opóźnienie sygnału również musiałoby stopniowo narastać. Opóźnienie aby ostatecznie osiągnąć wartość 50 nanosekund, musiałoby rozpocząć się od wielkości ok. 100 pikosend. Zarówno nanosekundy jak tym bardziej pikosekundy są to wielkości czasu, w których żaden współczesny układ przekaźnikowy nie potrafi przejąć, wzmocnić i nadać powtórnie sygnału. Różnica w możliwościach jest o kilka rzędów wielkości. Nie powiem, że jest to w ogóle fizycznie niemożliwe, ale przynajmniej współcześnie jest to i raczej jeszcze długo będzie nieosiągalne.
Po trzecie problem dotyczy czterech sygnałów. Powstanie różnicy w fazie między przesyłanymi sygnałami z czterech satelitów w wyniku manipulowania ich sygnałem, zostałoby zinterpretowane przez urządzenie GPS jako awaria, ponieważ odbiegałoby od zapisanych w jej pamięci procedur. Zmiana czasu odbierania sygnału informuje o odległości od satelity. Jeżeli nawet jeden z sygnałów zachowywałby się inaczej niż pozostałe oznaczałoby to, że satelita zmienia swą orbitę lub położenie na niej w tempie innym niz pozostałe. A oprogramowanie GPS nie przewiduje takiej sytuacji, w związku z czym prędzej „zgubiłoby” sygnał zgłaszając usterkę, niż zmieniło odczyt lokalizacji. Utrzymanie odpowiedniej synchronizacji czterech sygnałów GPS to właśnie kolejny problem.
W latach sześćdziesiątych w czasie wyścigu zbrojeń informacja wywiadowcza była tak samo ważna jak i dezinformacja przeciwnika. Czasami dezinformacja była jednocześnie zadaniem wywiadowczym informującym o stanie wiedzy przeciwnika. Do tej ostatniej kategorii należy historia bomby neutronowej. I tutaj dwa słowa przypomnienia z historii broni jądrowej.
W latach czterdziestych została skonstruowana bomba działająca na zasadzie rozszczepienia jąder pierwiastków promieniotwórczych – bomba atomowa.
Na początku lat pięćdziesiątych skonstruowano bombę termojądrową, której zasada działania polegała na wzbudzeniu fuzji lekkich jąder pobudzonych wcześniej wstępnym wybuchem bomby atomowej. Bomba termojądrowa jest wielokrotnie silniejsza od bomby atomowej i nie ma takich ograniczeń w wielkości (masa krytyczna) jakie ma bomba atomowa.
W latach sześćdziesiątych (i wcześniejszych) amerykanie mieli poważny problem ze skutecznym wywiadem radzieckim. Wiele ściśle tajnych informacji przejmowali Rosjanie (w tym właśnie m.in. wiedzę n.t. konstrukcji bomby atomowej i termojądrowej). Amerykanie z powodu autoizolacyjnej polityki ZSRR mieli też kłopot z uzyskaniem wiarygodnych informacji na temat zaawansowania badań Rosjan w dziedzinie wojskowości oraz ich potencjału wojskowego. Aby przetestować w tym zakresie Rosjan sprokurowali więc piętrową akcję kontrwywiadowczą. Zaczęli rozpuszczać w ściśle kontrolowanym własnym kręgu naukowo-wojskowym informacje nt. mocno zaawansowanych prac nad nowym rodzajem broni atomowej. Po kilku miesiącach rozszerzyli ją informacją o skonstruowaniu właśnie bomby neutronowej oraz rozgłosili jej domniemane cechy odmienne od pozostałych dwóch typów bomb. Po kilku miesiącach temat bomby neutronowej wypłynął w ZSRR w postaci… książki sci-fi autorstwa rosyjskiego pisarza. Potem radzieccy dyplomaci zaczęli się wypowiadać krytycznie na temat imperialistycznej polityki zbrojeń, niehumanitarności nowych rodzajów amerykańskiej broni (tj.: małe zniszczenia w wyniku fali uderzeniowej oraz promieniowania termicznego, małe skażenie promieniotwórcze przy jednoczesnej bardzo dużej emisji neutronów będących zabójczymi dla istot żywych) jako przejawu broni kapitalistycznej (czyli nie niszczenia środków materialnych i nie skażaniu w sposób trwały terenu). Ostatnim etapem działalności władz radzieckich w tym zakresie było poinformowanie po kilku kolejnych miesiącach o opracowaniu własnej bomby neutronowej.
Wywiad amerykański w wyniku tej akcji osiągnął kilka celów. Po pierwsze zlokalizował źródło przecieku informacji. Po drugie wprowadził przeciwnika w błąd i konfuzję. Po trzecie uzyskał informację, że Rosjanie w tym wypadku blefowali. A jeżeli w tym wypadku blefowali oznaczało to, że także inne ich znaczące „osiągnięcia” wojskowe mogą być nie tyle realne ile jedynie dobrą miną.
Armia USA nigdy nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła oficjalnie posiadaniu bomby neutronowej. O sile legendy tej akcji wywiadowczej można się przekonać wertując chociażby internet w poszukiwaniu hasła z bombą neutronową. O tym zaś, że była to jednak bardzo zgrabna, udana i przekonująca, ale jednak tylko akcja kontrwywiadowcza przekonamy się próbując znaleźć jakiekolwiek wiarygodne informacje na temat konstrukcji bomby neutronowej, liczbie bomb tego rodzaju w arsenałach armii lub potwierdzonych z nią przeprowadzonych próbach.
Taką bomba neutronową jest właśnie meaconing sygnałów satelitarnych systemu GPS. To coś co brzmi groźnie i na tyle wiarygodnie, że uwierzą w niego ci, którzy się go obawiają. Umysły pokrewne do radzieckich towarzyszy.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka