Tegoroczne wybory miały przebiegać standardowo. Wyborcze klipy, wielkoformatowe reklamy, telewizyjne pojedynki, ujadanie zagończyków, dobrotliwe uśmiechy kandydatów, wzajemne złośliwostki, cięte riposty, drobne świństewka i nagłe ciosy poniżej pasa. W żadnych wyborach nic nie jest przesądzona aż do samego końca, stąd niegdyś przy różnych triumfujących deklaracjach każdej ze stron parę razy komentowałem, że „różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć”. Jednakże jak w większości wyborów był jakiś faworyt (tu: kandydat PO) oraz ten „drugi – wielki przegrany”. Jeszcze miesiąc temu obstawiłbym z 75% szansą wynik 55:45 dla Platformy.
O tym, że to kandydat PO jest prawdopodobnym zwycięzcą mówiła nie moja kobieca intuicja, nie propaganda rządowa, nie nawet sondaże, ale reakcje polityków innych państw. W polityce sentymenty są rzeczą szkodliwą i przeszkadzającą. Sprawny polityk stawia zawsze na wygranych, a ponad „przyjaźń” przedstawia własny interes polityczny i państwowy. Stąd m.in. ostatnie pomijanie naszego Prezydenta w relacjach międzypaństwowych z Rosją i USA. Z perspektywy kilku miesięcy wrześniowe gesty Putina nie oceniam już tylko jako gest w stosunku do Polski i Tuska. A lutowe zaproszenie Tuska na obchody rocznicy w Katyniu jako tylko „prowokację” w stosunku do Prezydenta i próbę spolaryzowania naszych ośrodków władzy. Z perspektywy tych kilu miesięcy można pokusić się o ocene tego, jako o zmianę stosunku do Polski jako kraju liczącego się teraz bardziej na arenie międzynarodowej (stąd zmiana tonu wypowiedzi oraz same gesty) oraz europejskiej (czego dowodem jest m.in. stanowisko jakie uzyskał Jerzy Buzek). Polska to kraj, z którym warto jest rozmawiać innym tonem niż konfrontacyjny, a politykiem i partią rokującą na przyszłość najbliższych kilku lat jest Platforma – tak sądzili przywódcy innych krajów. Gdyby na przełomie roku notowania Platformy nie oscylowały wokół 45…50%, wówczas Donald Tusk mógłby co najwyżej pomarzyć o zaproszeniu do Katynia od Putina, które z pewnością zostałoby skierowane do Lecha Kaczyńskiego.
Rosjanie są do bólu pragmatyczni. Podobnie zresztą jak i Amerykanie. Imienne zaproszenie na szczyt NATO w Pradze na początku kwietnia Donalda Tuska a nie Lecha Kaczyńskiego, nie było chwytem mającym dać prztyczka w nos naszemu Prezydentowi, choć było świadome i ze strony organizatorów oraz USA. Było obiektywnym stwierdzeniem faktu, że wg Amerykanów Lech Kaczyński i tak nie wygra nadchodzących wyborów. Było po prostu pragmatycznym „zainwestowaniem” w przyszłość. Dla Lecha Kaczyńskiego było to tym bardziej niemiłe, że wg utartego zwyczaju na szczyty NATO od nas zawsze jeździł Prezydent, jako zwierzchnik naszych sił zbrojnych. Gdyby inne stosunku panowały między dużym a małym pałacem, wówczas zapewne Premier zrezygnowałby z wyjazdu na rzecz Prezydenta, a cała rzecz być może nawet by nie ujrzała światła dziennego. Dla Donalda Tuska jednakże była to znakomita okazja do:
1) podkreślenia swojej pozycji wśród innych przywódców;
2) pokazania się w kraju jako międzynarodowy polityk;
3) bezkosztowego przytarcia nosa Lechowi Kaczyńskiemu, który swego czasu nie zadowalał się prawem reprezentowania kraju nie tylko przed NATO, ale próbował również wywalczyć dla siebie prawo reprezentowania kraju i przewodniczenia delegacjom rządowym w Brukseli.
Jednakże tegoroczne wybory z przyczyn wiadomych nie będą standardowe. W tegorocznych wyborach nie zwycięży ten, kto ma lepszy program, kto potrafi w lepszy sposób współpracować z rządem bez względu na to, czy jest to rząd „swój” czy kohabitacyjny. W tegorocznych wyborach zwycięzca okaże się ten, kto mniej będzie mówić i którego zwolennicy będą mówić mniej. Zwycięzcą będzie ten, który „wyda się” mniej agresywny. Nie ten, który zada więcej celnych ciosów ale ten, który zastosuje więcej uników. Nie ten, który więcej ciosów zada ale ten, który pokaże, że to przeciwnik zadaje więcej ciosów. Wybory jak i cała polityka to teatr cieni. Tym razem będziemy, a w zasadzie już jesteśmy, świadkami teatru złudzeń i miraży.
Podobno Jarosław Kaczyński na spotkaniach ze swoimi sztabowcami podkreśla, aby nie dać się sprowokować Platformie. Zapewne to prawda, bo nie mogąc bezpośrednio atakować politycy będą się starali wymusić na przeciwnikach fałszywe kroki po to, by móc potem pokazywać palcami: „Widzicie! Oni faulują !”.
Takim złudzeniem jest też samo puszczanie i informacji: „pilnujmy się przed prowokacjami !”. To proste sugerowanie wyborcom: „my jesteśmy przyzwoici, to oni nas prowokują, nam prowokacje ani nie powstają w głowie”.
Takim mirażem jest też z kolei apel Platformy o niestosowanie bilboardów. Wiadomym jest, że Jarosław Kaczyński punktuje gdy go nie słychać, gdy nie występuje publicznie. Gdy się wypowiada prawie zawsze powie coś „od serca”, co albo obiektywnie jest samo w sobie „godne potępienia”, albo subiektywnie da się w taki sposób przedstawić. Gdy kilkanaście dni po katastrofie zaczęły się podnosić głosy krytyczne wobec JK, odpowiedzią było hasło: „Milczący Kaczyński dzieli, jątrzy i prowokuje nawet gdy nic nie mówi !”.
Z tym nic nie mówieniem było właśnie jednak niezupełnie tak. Przy okazji mów pogrzebowych JK zdążył powiedzieć m.in.: „być może nie uda nam się jeszcze tym razem powrót do Polski"; o "męczeńskiej śmierci" ofiar tragicznej katastrofy pod Smoleńskiem. Jak dołożyć do tego wypowiedź J.Kurskiego, że "tragedia pod Smoleńskiem to pośredni wynik nagonki na Prezydenta"; pojawiające się sformułowania o "poległych" ofiarach pod Smoleńskiem, medialna nagonka na wszystkich, którzy kiedykolwiek źle lub krytycznie się wypowiadali o Lechu Kaczyńskim a po tragedii wspominają jego pozytywne strony; prezentowanie w mediach publicznych oraz prawicowych katastrofy jako tragedii PiSu i jego zwolenników, wówczas propozycja Platformy okazuje się dla niej jak najbardziej sensowna, podobnie jak jej odrzucenie przez PiS.
Działacze PiS doskonale rozumieją, że o ile samo „pospolite ruszenie” jest dla nich korzystne, o tyle hasła jakie przy tym wznoszą ich zwolennicy, są już raczej odstręczające dla niezdecydowanych wyborców. Zbyt wyraźnie pachną powrotem IVRP. Stąd PiS wolałby ze swojej strony jak najbardziej wyciszyć kampanię i przenieść ją w sferę obrazu. Prezes na plakacie nie będzie mógł powiedzieć nic, do czego konkurenci będą mogli się przyczepić. Mało tego, JK nie jest osobą, która wygląda dostojnie i naturalnie jako polityk uśmiechnięty. Naturalnym wizerunkiem Jarosława Kaczyńskiego jest człowiek poważny a nawet zasępiony. Podobnie zresztą jak było to i u Lecha Kaczyńskiego. Przymuszani przez swoich PRowców do uśmiechu wypadali nienaturalnie, co dawało drugiej stronie pretekst do kpin i drwin. W typowej kampanii wyborczej jest to duży szkopuł, tym razem jest to zaleta. Ta kampania nie jest kampanią uśmiechów, to kampania smutku i żałoby. Tym bardziej Jarosław Kaczyński smutny, poważny, zamyślony, zatroskany będzie na czarnobiałych zdjęciach wyglądał dostojnie, odpowiedzialnie i co najważniejsze – naturalnie. I właśnie z tego powodu PO chciało wymóc na PiSie odstąpienie od kampanii billboardowej. Specjaliści z PiSu glapami karmieni jednak nie są, więc na ten chwyt nie dali się złapać. Mimo tego Platforma będzie trzymać się swojej deklaracji nie dla zasady, ale dla pokazania, że zrezygnowała z billboardów „dla zasady”, z szacunku dla zmarłych. (I dla odróżnienia). Ot, zwykłe przyjmowanie póz pod wyborców.
Niemożność z rezygnacji z operowania w kampanii obrazem najdosadniej ujęła Kataryna pisząc na swojej stronie: „Ta kampania będzie na emocjach, można ją załatwić samymi zdjęciami i czarno-białymi spotami w zwolnionym tempie”. Cynicznie ale prawdziwie.
O nietypowości aktualnych wyborów świadczy nietypowy podział ról na scenie polityczno-medialnej. Politycy praktycznie milczą, walczą zaś piórem, mikrofonem i kamerą sprzyjający im publicyści, dziennikarze i osoby znane z małego i dużego ekranu. Ale nawet przy tak zmienionym froncie rządzi podstawowa zasada: im mniej, ciszej i łagodniej tym lepiej. Stąd ostatni miesiąc to nie pasmo zwycięstw, ale pochód kolejnych potknięć poszczególnych stron.
Pierwszą wtopę zaliczyła strona PiSowska i to zupełnie niespodziewanie. Oczekiwany był duży wzrost notowań PiSu i spadek PO. Jako naturalny odruch współczucia dla formacji, która straciła Prezydenta. Wbrew temu wzrost poparcia dla kandydata PiSu i samej partii okazał się dużo mniejszy niż spodziewany. Przyczyniła się do tego kampania która można by nazwać „katastrofa Smoleńska była naszą – pisowską – tragedią” oraz związana z nią duża agresja publicystów i dziennikarzy atakujących często bezpardonowo oponentów Lecha Kaczyńskiego i zarzucających im obłudę i dwulicowość. Trend ten na szczęście dla PiSu został zaburzony przez akcję „Wawel stop – Kaczyński na Powązki”. Niesmak jaki wzbudzał nie tylko sam apel ale i związane z nim protesty, na nowo wzbudziły współczucie. Uprawdopodobniły także oskarżenia jakie uprzednio zwolennicy zmarłego Prezydenta stawiali jego oponentom.
W kontrze z kolei pojawiły się wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego oraz sprzyjających mu publicystów, z hasłami rodem wprost z IVRP. Do tego nałożyła się emisja filmu Jana Pospieszalskiego. I tu też nie zdążyły zostać zdyskontowane przez Platformę, gdy z odsieczą PiSowi przyszedł wyskok Wojewódzkiego i Figurskiego.
Jak na razie był remis na wpadki, gdy ze sztabu wyborczego PiS wyszła niejasna informacja, że „stryjowi w wyborach pomoże bratanica Marta”. Kilku polityków i zwolenników Platformy zwietrzyło łatwy łup i podjęło krytykę wykorzystania córki zmarłego Prezydenta do prowadzenia kampanii. W tym momencie sztab PiS uściślił, że Pani Marta będzie owszem pomagać, ale w opiece na umierająca babcią. Politycy PO zostali złapani niczym w pułapkę ofsajdową. Nagle okazało się, że podjęli się bezzasadnej krytyki.
Dodatkowo komitet wyborczy PiS zbierając podpisy poparcia dla swojego kandydata zebrał ich dwa i pół razy więcej niż Platforma. W tym momencie zwolennicy PO po raz pierwszy zobaczyli, że rzeczywiście ich kandydat może nie wygrać w nadchodzących wyborach.
Platforma przegrywa z PiSem na duże wpadki 4:2. Póki co, wizerunkowo zyskuje PiS. Jeżeli sztabowcy Platformy nie znajdą sposobu na okiełznanie swoich podjazdów, PiS będzie ich punktował raz za razem. A to prosta droga do przegranej. W tych wyborach wygra ten, kto zachowa spokój i nie da się sprowokować do pochopnych wypowiedzi, samemu przy tym potrafiąc prowokować przeciwnika skutecznie i w sposób nie rzucający się w oczy.
Jakkolwiek to cynicznie lub okrutnie zabrzmi, bez śmierci Lecha Kaczyńskiego wygrana PiSu w tegorocznych wyborach była mało prawdopodobna. Po Jego śmierci Jarosław Kaczyński ma olbrzymią szansę na odniesienie sukcesu. Wbrew temu co dzisiaj na stronach Salonu24 napisał Antoni Dudek, wygrana w tych wyborach wcale nie jest „najmniej istotna od lat”. Lech Kaczyński przez prawie pięć lat swojego urzędowania udowodnił, że Prezydent może albo w sposób pożyteczny wspierać działania rządu swojej formacji albo też bardzo skutecznie torpedować działania rządu konkurentów politycznych. A Jarosław Kaczyński byłby w takim wypadku bardzo trudnym przeciwnikiem. O wiele trudniejszym od swego brata Lecha.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby po czteroletniej kadencji rządząca partia w Polsce wygrała kolejne wybory. Stąd subiektywne oczekiwania PiSu poparte są obiektywnym doświadczeniem, że Platforma przegra przyszłoroczne wybory parlamentarne. Platformie nie sprzyja również światowa koniunktura, kryzys, recesja na rynkach światowych, chwiejność EURO oraz naszej własnej waluty. Wygrana w tegorocznych wyborach prezydenckich zapewniłaby w takim przypadku zgodne współrządzenie Prezydenta oraz nowego pisowskiego rządu przez całą jego czteroletnią kadencję, aż do wspólnych kolejnych wyborów. Taka spójna kadencja, bez wojen podjazdowych między dużym a małym pałacem, z perspektywą końca w sytuacji uspokojenia rynków światowych i wyjścia z kryzysu, mogłaby zapremiować kolejnymi wygranymi wyborami.
Ewentualna wygrana kandydata PO w takim wypadku byłaby natomiast perspektywą ciężkiej kohabitacji na wzór Donald Tusk – Lech Kaczyński. Ponadto wygrana JK w wyborach prezydenckich, nawet przy mało prawdopodobnej wygranej Platformy w wyborach parlamentarnych, dawałaby możliwość kontrowania ich rządów. Stąd cena obecnych wyborów jest niebagatelna. Co rozumieją obie strony politycznego sporu.
A kto będzie zwycięzca w tych wyborach? Ha!
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka