Lato 2009. Czytam gazetę. O! Ciekawe ogłoszenie. „Bezpłatny kurs ekojazdy.” Telefon, krótka rozmowa, wiem już więcej. To dwugodzinny kurs organizowany przez Urząd Miasta, mający pokazać jak jeździć oszczędniej i ekologiczniej spalając mniej paliwa. Finansowany z jakiegoś funduszu, dla uczestników bezpłatny. Jeśli jest się zainteresowanym należy wysłać maila, przyślą więcej informacji, formularz zgłoszenia, itd., itp. Dobra wysyłam.
Przychodzi odpowiedź. No, taki bezpłatny on nie jest, bo należy wpłacić „dobrowolną” darowiznę na rzecz Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska. Sknerą aż takimnie jestem, 30 złotych to nie majątek, więc wpłacam, wypełniam, wysyłam. Po kilku dniach dostaję odpowiedź – zaproszenie, podany dzień, godzina. Hmmm…. 13.00. Cóż i tak mam jeszcze nie wybrany urlop, więc biorę pół dnia wolnego. W końcu nie będę się teraz wycofywał.
Nadchodzi „ten” dzień – idę na kurs. Bla, bla, bla… ale w sumie nie smęcą aż tyle. Jest parę ciekawszych i praktycznych informacji. Nie wszystko co odruchowo do tej pory robiłem za kółkiem okazuje się „energooszczędne”. W ławce uzbierało się aż z półtorej godziny – teraz idziemy na jazdę. W sumie robimy dwa kursy. Jeden standardowo – jak zawsze się jeździło. Drugi dokładnie wg wytycznych instruktora. I jest! Jest różnica! Samochodowy komputer na tej samej trasie pokazuje spalanie mniejsze o ok. 15%, gdy jedzie się wg wytycznych ekodrivingu! Fajna zabawa, pouczająca. Wracam do domu i zapominam o całej sprawie (oprócz nowych zasad prowadzenia samochodu, oczywiście J).
Styczeń 2010 – składam szybko PIT – mam nadpłatę w stosunku do Urzędu Skarbowego, jestem bardzo potrzebowski i liczę na równie szybki zwrot z Urzędu Skarbowego. Wincenty poratuj!
27 lutego – awizo z poczty. Któż to do mnie napisał list polecony? Taki nigdy nie wróży nic dobrego… I wykrakałem. Urząd Miasta przysłał mi… PIT! W związku z udziałem w szkoleniu ekojazdy wzbogaciłem się w sposób bezgotówkowy o wartość tegoż szkolenia! Żarty? Dowcip? Przedwczesny prima aprilis?
Szlag mnie trafił. Nie chodzi tu o te pięćdziesiąt złotych mniej zwrotu z Urzędu Skarbowego jaki dostanę. O de facto obciążenie mnie podatkiem na kwotę tych pięćdziesięciu złotych, o którym nie miałem bladego pojęcia. Dam sobie obciąć wszystkie paznokcie, że jako uczestnicy nie byliśmy o tym fakcie powiadomieni. Szlag mnie trafił, bo teraz muszę złożyć korektę zeznania podatkowego, a z czym to się wiąże? Z późniejszym zwrotem nadpłaty! Zamiast na początku kwietnia dostanę ją prawie dwa miesiące później. Oj, Wincenty nie puści jej ani dnia wcześniej…
No i jeszcze jedno. Właśnie zapisałem się na kurs językowy finansowany z funduszu unijnego. 80 godzin. Fajna sprawa. Koszt to „symboliczne” kilkaset złotych. Ale strach teraz pomyśleć jaką wartość ma taki kurs… No bo jak w przyszłym roku dostanę PITa i za to szkolenie ?! Oj, to już nie będzie pięćdziesiąt złotych. Fiskus żywemu nie przepuści…
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości