Nie palę. Nie cierpię smrodu dymu papierosowego. Mdli mnie sam zapach papierosów, cygaretek i cygar. Bez bicia przyznaję się, że jestem na ich punkcie przeczulony.
Będąc za kierownicą zamkniętego samochodu potrafię wyczuć zapach palonych papierosów gdy stoję na skrzyżowaniu. Po chwili poszukiwań lokalizuję zwykle jakiegoś pieszego na pasach albo kierowcę w wozie przede mną, zaciągającego się dymkiem. Siedząc za biurkiem na n-tym piętrze do szału doprowadza mnie gość palący papierosa, który przeszedł kilkanaście metrów niżej. Ochrzaniałem na czym świat stoi teściową za palenie w naszym domu podczas naszej nieobecności, mimo iż się zaklinała, że ”przecież nie mogłaby nam tego zrobić” – zapach firanek ją zdradzał. W dzieciństwie gdy Ojciec „musiał zapalić” zaraz po wejściu do samochodu, potrafiłem doprowadzić Go na skraj wybuchu i zmusić do zatrzymania się na skraju drogi i dokończenia palenia w rowie. Po objęciu w posiadanie własnego mieszkania wymagałem od gości wytrzymania bez papierosa w moim mieszkaniu lub „heroicznie” wychodziłem z nimi na świeże powietrze, by tam mogli oddać się swemu nałogowi.
W życiu samemu wypaliłem pewnie całe pół papierosa. Dwa lub trzy razy „próbowałem” zobaczyć cóż jest takiego „wspaniałego” w tym smrodzie. Doszedłem do wniosku, że paląc mniej czuje się smród a nawet da się wyczuć pewien aromat dymu. Wszystko to jednak niewarte poświęcenia świeżości nad wszędobylski smród.
Raz w życiu pocałowałem niewiastę-palaczkę. Do dzisiaj pamiętam lekko szczypiący dotyk nikotyny w wargi oraz wrażenie wylizywania popielniczki. Czar urody, powab kształtów i magia nastroju prysły w jednej chwili a nastrój pękł jak bańka mydlana. Pozostał w ustach niesmak mokrego popiołu. Osoby niepalące a będące w związku z nikotynikiem muszą być albo bardzo zdesperowane albo ślepo zakochane. A palacze w takich związkach są samolubnymi sadystycznymi egoistami.
W związku z awersją do dymu nikotynowego zwykle nie uczęszczam do kawiarni, restauracji, knajp lub innych przybytków tego typu. Nie bawi mnie konsumpcja posiłku w towarzystwie tępo radosnego właściciela mdlącego cygara, delektującego się prawem do wolności palenia i odczuwającego dziką satysfakcję na widok czmychających innych gości. Jakąkolwiek zabawę nawet w najlepszym towarzystwie skutecznie i tak popsułyby mi opary dymu szczypiące w oczy i gardło. Nie dziwi mnie więc, że do lokali gastronomicznych chadzają głównie palacze. „Normalni” ludzie rzadko odczuwają przymus samoudręczania. Obawa branży gastronomicznej o spadek obrotów po wprowadzeniu zakazu palenia w ich lokalach jest jak najbardziej uzasadniona. Palacze ograniczą uczęszczanie do nich, nie mogąc wysiedzieć bez swojego dymka, a niepalący nie od razu nauczą się do nich chodzić.
Jak nietrudno się domyślić nie jestem fanem przemysłu tytoniowego ani wszędobylskich palaczy. Osobiście stałbym się dużo bardziej szczęśliwym człowiekiem, gdyby palacze stali się jedynie wspomnieniem, podobnie jak kołodzieje czy snycerze. Nie jestem jednak zwolennikiem ustawy antynikotynowej, z której pomysłu uchwalenia na szczęście nasi ustawodawcy zdają się przynajmniej częściowo wycofywać.
Pamiętam jak jeszcze w latach siedemdziesiątych wejście nie tylko do baru ale również do zwykłego biura wiązała się z wkroczeniem w świat rodem z powieści Raymonda Chandlera. Na stolikach szklanki z kawą lub herbatą napełnione fusami do połowy objętości. Terkot klekocących maszyn do pisania. A w powietrzu gęste chmury kłębiącego się powoli dymu tytoniowego, w których można byłoby powiesić siekierę.
Dzisiaj takich miejsc (poza piwiarniami J) już się nie spotyka. Czy dlatego, że wraz ze stanem wojennym albo wyborami czerwcowymi weszła w życie jakaś specjalna antynikotynowa ustawa? Nie, po prostu jako społeczeństwo przeszliśmy ogromne przeobrażenie. Rewolucyjną ewolucję.
Jeszcze 20 lat temu Polska należała do grona krajów o największym odsetku palaczy zużywających największa liczbę papierosów „na głowę obywatela”. Papierosów zresztą bardzo podłych. Do historii weszły opowieści o właścicielach restauracji w Berlinie albo Frankfurcie częstujących niemieckimi Marlboro polskich klientów tylko po to, by ci oddali im swoje „Klubowe” albo „Extra mocne” i nie wypłaszali innych klientów z lokalu. Co się zmieniło przez te 20…30 lat? Świadomość społeczna i moda, a same przepisy w mniejszym stopniu.
Najszlachetniejszą intencją dyktowane ustawy, najsurowsze przepisy i najbardziej drakońskie kary nic nie dadzą, jeśli nie będą szły w parze z odczuciem i zapotrzebowaniem społecznym. A te zmieniają się bardzo powoli i jedynie na drodze ewolucyjnej.
Jest taki stary przepis na ugotowanie żaby bez pochlapania kuchenki. Mówi on, że wrzucenie żaby do garnka z wrzątkiem spowoduje jej próbę ucieczki i pochlapanie wszystkiego dookoła. Natomiast jeżeli tą samą żabę włożymy do garnka z zimną wodą i zaczniemy ją powoli podgrzewać, żaba nie będzie świadoma grożącego jej niebezpieczeństwa i pozwoli się ugotować nim woda zostanie doprowadzona do wrzenia. Inna nazwa tej metody to tzw. „powolne dokręcanie śruby”. Albo jeszcze inaczej wierność zasadzie „śpiesz się powoli”. A tak naprawdę to chodzi w tym wszystkim o to, aby nowo wchodzące pokolenie uczyć przykładem, modą, nauką nowych przyzwyczajeń. Wg niektórych, aby ich odpowiednio indoktrynować. Starsze pokolenia w tym czasie będą już schodziły a ci którzy jeszcze zostaną, będą poddawani presji społecznej na zmianę ich przyzwyczajeń.
Jeżeli władza jest mądra, wie wówczas, że na siłę nie można społeczeństwa uszczęśliwiać. Jeżeli chce się wdrożyć w życie nowe zasady należy do tego je sukcesywnie przekonywać. Powoli i małymi krokami. Pośpiech może tylko spowodować bunt i reakcję odwrotną od zamierzonej. Sukcesywne wprowadzanie zmian spowoduje natomiast powolne zmianę nastawienia i wzrost poparcia dla zmian i idei odbieranych korzystnie przez ludzi.
Jeżeli rządzący chcą daleko idących zmian w sposobie życia, powinni wprowadzanie zmiany w prawie rozłożyć na lata. Aby z jednej strony nie zniechęcać do nich przez ich radykalność, a z drugiej dać czas na odpowiednie i jak najmniej kosztowne inwestycje z tym związane.
Mój Ojciec był nałogowym palaczem przez ćwierć wieku. Palił więcej niż jedną paczkę dziennie. Decyzję o rzuceniu papierosów podjął w pięć minut. Przez rok za łóżkiem leżał ostatni ledwo naruszony „wagonik” papierosów. Potem zniknął wydany jakiemuś nieszczęśnikowi” tkwiącemu nadal w szponach nałogu. Tata jest od tego czasu świeższy, lepiej pachnący i szczęśliwszy z myślą, że co prawda w pierwszej połowie życia przepalił jeden samochód, ale w drugiej połowie zaoszczędził drugi samochód. I swoje życie.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka