"Pokora jest matką Olbrzymów" - wyznała niegdyś Zosia Nałkowska. Natura stwarza wartość człowieka, ale los i wybory pozwalają się jej objawić. W każdym zakątku świata żyją ludzie, których można stawiać za wzór człowieczeństwa. Wiemy tylko o niektórych. Pozostała część żyje w cichości swego miejsca. Nie wynoszą się z tym co robią na co dzień, jak żyją, co myślą i mówią. Ci Ludzie są wielcy: Skromnością! W odróżnieniu od tych, których rozdyma niczym nie uzasadniona Pycha i Miłość Własna - w czasach, gdy nie przez wszystkie przypadki człowiek bywa odmieniany.
Są zwykłymi ludźmi, ale z tych: Zwyczajnych – Niezwyczajnych a Nadzwyczajnych i przez to stają się najbardziej Prawdziwymi. Nie idą najczęściej autostradą przez życie. Ich drogi są kręte, usłane niebezpieczeństwami, przepaściami, potykają się i upadają. Ale wciąż idą…, mimo wszystko idą, wierząc, że w końcu dojdą, bo wiedzą dokąd idą i bardzo chcą tam dojść. A to bardzo, bardzo ważne w tym nader labilnym świecie atrofii wszelakich wartości i braku niekwestionowanych Autorytetów.
Nie korzystają ze skrótów, układów, nie sprzedają się za żadne bogactwa świata tego i SĄ niby cenne wskazówki. Raczej sami próbują dojść do prawdy, do istoty problemu, robią często to, co kochają i kochają to, co robią. I w tym tkwi ich wielkość i siła. Bo Człowiek został stworzony do działania, a nie do mędrkowania.
@ Aktorzy są jak towarzystwo, które człowiek sobie sam dobiera. Czemu Anna Dymna? Bo to według mnie Ktoś, kto do takich Ludzi – zawsze pisanych z wielkiej litery - należy. Jej też się udało. Co więcej. Jej wciąż się udaje... Wrażliwa w życiu, rozczulająca na ekranie, kochana przez tych, którym okazuje serce i daje swój czas. Działa według praw nadanych przez Stwórcę: Robi to, co kocha, wkłada w to całą swoją miłość, niesie nadzieję i siłę. To nic innego jak szukanie najpierw 'swojego' Królestwa Bożego – wtedy wszytko inne jest dodane. Kiedy robimy to co naprawdę kochamy, dziwnym sposobem, wciąż mamy coraz więcej przyjaciół od Serca, coraz więcej dobrej energii do rozdania, a nawet - środków materialnych, by dzielić się nimi z najbardziej pokrzywdzonymi przez Los, Chorymi, Odrzuconymi, Zmarginalizowanymi… "Kiedy się działa - mniej boli...". - mówi Anna Dymna i ja to wiem, i potwierdzam.
Z NADZIEJĄ odwołuję się do Pisma Świętego, uprzedzając potencjalne ataki 'ortodoksów': "Poznacie ich po ich owocach "(Mt 7,20) Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5,22n). Po cóż nam zgłębiać Genezę Dobra... Na Miłość Boską: cieszmy się każdym Dobrem, bo tak mało Go w nas i wokół nas...
PRZYPOMNĘ POKRÓTCE WAŻNE DATY I WYDARZENIA Z JEJ ŻYCIA:
Wszyscy pamiętamy ją z roli Marysieńki w "Znachorze" czy Barbary Radziwiłłówny w "Królowej Bonie". Mowa oczywiście o Annie Dymnej. Aktorka świętuje jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Od 45 lat jest związana z Teatrem Starym w Krakowie. Widzowie pokochali ją za wszystko: talent, urodę i wdzięk.
W czasach PRL-u utożsamiana głównie jako śliczna, delikatna, powabna, eteryczna emanująca sexem Ania Pawlaczka za sprawą trylogii dwóch zwaśnionych rodów zza Buga: Pawlaków i Kargulów. Gdy się pojawiała na ekranie chłopcy po cichu wzdychali, wieszali na ścianie zdjęcia z jej podobizną i w marzeniach całowali się z nią... Zastąpiła wcześniejszą idolkę – Polę Raksę czyli Marusię z „Czterech pancernych”.
„27 marca w 1969 w Dzień Teatru miałam pierwszą profesjonalną premierę. Grałam Isię i Chochoła w „Weselu” u Lidii Zamkow. Do dziś pamiętam frazę, pierwsze słowa, które zresztą śniły mi się tej nocy: mnie się nie chce spać, pokil bedom grać, a tamte dziecka śpiom, niech se lezom, tak jak som. Zdałam sobie sprawę, że to mój drogowskaz na całe życie. Bo mnie się wcale nie chcę spać, pokil grają. Cały czas zasuwam do przodu. Cieszę się, że mogę uprawiać ten najpiękniejszy zawód na świecie” - mówiła w rozmowie z Magdaleną Zbylut-Wiśniewską Anna Dymna. „To się kocha do końca życia i ja tak mam. Co nie znaczy, że nie jest trudno. Operacje, wypadki… ale teatr, teatr mnie zawsze ratował. Ubieram się, maluję, wchodzę na scenę i tu czuję się bezpiecznie. Teatr wyznacza rytm mojego życia już od 50 lat” - dodaje aktorka.
Do 34. roku życia wyglądała nieprzyzwoicie młodo, jak dziewczyna, chociaż była kobietą po przejściach i od siedmiu lat wdową. Aktorką została dzięki sąsiadowi (ekscentrycznemu aktorowi Janowi Niwińskiemu) mieszkającemu w tym samym budynku. To on nastoletniej Ani (jeszcze wtedy Dziadyk) udzielał prywatnych lekcji i przygotował do egzaminów, chociaż początkowo myślała o psychologii.
- Nigdy nie zostałabym aktorką, gdyby nie Jan Niwiński - wspominała w audycji z cyklu "Zapiski ze współczesności" PR II. Jak mówiła, to aktor, który koło Poczty Głównej w Krakowie prowadził własny teatrzyk. - Chyba już od siódmego roku życia byłam pod jego opieką; przypatrywał mi się bacznie także wtedy, gdy na podwórku łaziłam z chłopakami po drzewach... - opowiadała artystka. Jak podkreśliła, wcale nie chciała grać; zamierzała zostać psychologiem. - Złożyłam już nawet papiery na wydział psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale na korytarzu Niwiński złapał mnie i krzyknął: "Ty masz zdawać do szkoły teatralnej, ty masz predyspozycje!".
@ Nie pretensjonalnej urodzie zawdzięcza pierwsze role filmowe u Henryka Kluby („Pięć i pół Bladego Józka”) i Sylwestra Chęcińskiego („Nie ma mocnych”, „Kochaj, albo rzuć”), ale dopiero rola Zosi w „Dziadach” Konrada Swinarskiego w Teatrze Starym wyniosła ją do grona „prawdziwych” aktorów.
Od tego czasu starannie selekcjonuje składane jej propozycje ról. Dotyczy to szczególnie ról filmowych i telewizyjnych, gdzie konsekwentnie odmawiała zagrania głupich ról, a obecnie również w idiotycznych sitcomach i telenowelach - „teleduperelach”… Nie sprzedała także twarzy w reklamach zachowując szacunek do siebie i zawodu, tak charakterystyczny dla środowiska związanego ze sceną narodową - Starym Teatrem.
Wprowadzenia w życie cyganerii krakowskiej i „Piwnicy pod Baranami” dokonał poeta, scenarzysta i aktor w jednej osobie Wiesław Dymny. Młodziutka Anna będąca całkowitym jego charakterologicznym przeciwieństwem zakochała się w tym człowieku, chociaż był od niej starszy o 14 lat. To on uczył ją jak żyć i dystansować się od pewnych poczynań, aby nie zatracić się w tym próżniaczym środowisku bohemy artystycznej.
Otwierał nad nią parasol ochronny, którego nikt nie robił nad nim – zatracał się z dnia na dzień w pijaństwie, z którego nie było już wyjścia. Ania mu to wybaczała i jak sama mówiła: wystarczyło, żeby nie pił przez godzinę, i czułam, że jestem w stanie znieść wszystko. Wracając do domu nigdy nie była pewna co w nim zastanie i tak też zdarzyło się owego dnia, gdy zobaczyła go leżącego na wznak na podłodze – już zimnego.
Żyła z nim za krótko, żeby znienawidzić lub zobojętnieć, ale dostatecznie długo, żeby zakodować w sobie jego nauki, które jej wpajał. Żyła i pracowała jak w letargu, aż dopadło ją fatum: wypadek samochodowy (długa rehabilitacja), zaraz potem wypadek na planie filmowym z saniami („Królowa Bona”) i kolejny wypadek samochodowy. W teatrze zaczęto żartować, że gdy jedzie karetka na sygnale, to pewnie Dymnej znowu się coś przytrafiło…
Przełamanie stereotypu zawdzięcza macierzyństwu, które zmieniło ją fizycznie i psychicznie. Natura pozwoliła jej wyzwolić się z ról dziewczątek i wcielać się w postacie kobiet bogatych wewnętrznie, rozgoryczonych, przegranych. Wiedziała, że nie zagra już nigdy Ofelii tylko starą, grubą żydówkę albo szacowną matronę rodu. Uwielbiała grać w „Weselu” gdzie zaczynała od roli Isi, a z biegiem lat Zosię, Pannę Młodą i Gospodynię a nieżyjący już – fenomenalny aktor i Człowiek - Jerzy Bińczycki żartował: zostaje ci jeszcze Wernyhora… ;)
Gdy w rozmowie z dziennikarką kolorowego pisemka, ta napomknęła coś o dietach, Dymna zapytała ją ile ma lat, a gdy usłyszała, że 32 odparowała: No, to ja w pani wieku lepiej wyglądałam. Dymna do swojego wizerunku równego wiekiem, dawno przywykła i nie ma zamiaru poprzez lifting udawać młodszej. Jako aktorka czuje się spełniona, a zamiast grać w czymś głupim, woli zrobić przedstawienie z niepełnosprawnymi albo reportaż telewizyjny o wolontariuszach. I to jest teraz drugie wcielenie Dymnej. Od wielu lat bowiem poświęciła się także pracy artystycznej z osobami upośledzonymi.
Współorganizuje Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno – Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Umysłowo „Albertiana”, prowadzi warsztaty terapii artystycznej, w telewizji ma program „Spotkajmy się” i jest założycielką fundacji „Mimo wszystko”.
-------------------------------------------------------------------------------
Wróżono jej wielką karierę i pozbawione trosk życie. Była młoda, utalentowana i zjawiskowo piękna, ukończyła wymarzone studia aktorskie, a producenci zasypywali ją kolejnymi propozycjami. Jak każda młoda kobieta wierzyła, że świat stoi przed nią otworem, zaś wszelkie nieszczęścia ominą ją szerokim łukiem. Już wkrótce te marzenia miały zostać skonfrontowane z rzeczywistością w brutalny i bolesny sposób.
Na początku lat siedemdziesiątych zaproszono ją do Płocka, na plan powstającego właśnie filmu Henryka Kluby "5 i 1/2 bladego Józka", by partnerowała Andrzejowi Malcowi, wcielając się w ponętną Katarzynę. Anna, wówczas jeszcze nosząca mało medialne nazwisko Dziadyk, propozycję przyjęła i na czas kręcenia filmu zatrzymała się w wynajętym hotelu. Któregoś wieczoru, zirytowana hałasami dochodzącymi zza ściany, poprosiła imprezującego sąsiada o ciszę. Sąsiadem był nie kto inny, tylko scenarzysta filmu, w którym właśnie występowała, prowadzący hulaszczy żywot utalentowany artysta Wiesław Dymny.
Grzeczne prośby aktorki nie podziałały – Dymny, mocno już odurzony alkoholem, porzucił na chwilę kompanów od kieliszka, udał się do pokoju Anny z butelką wódki i zaczął namawiać do wspólnej konsumpcji. Ale dziewczyna nie doceniła tego "pojednawczego" gestu, wściekła się, doszło nawet do nieprzyjemnej wymiany zdań i rękoczynów. Nić porozumienia nawiązała się między nimi jakiś czas później, gdy Dymny się ukorzył, a Anna wreszcie uległa jego nieodpartemu urokowi i wybaczyła wcześniejszą awanturę.
Gdy jej popularność rosła, a widzowie nie szczędzili wyrazów uwielbienia, to Dymny jako jedyny przypominał swojej małżonce, że musi twardo stąpać po ziemi, nie może polegać jedynie na swej urodzie i powinna pozostać normalną kobietą. Wyśmiewał jej marzenia o luksusach i życiu ponad stan, kazał cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. Tłumaczył, że powinna być samodzielna, nie może zawsze polegać na innych; przypominał, że o wartości człowieka świadczą jego czyny. Byli nierozłączni. Kochali się i tylko to się liczyło.
I nagle wszystko zaczęło się sypać. Jesienią 1977 roku w ich mieszkaniu wybuchł pożar i Dymnemu ledwo udało się ujść z życiem. To, co nie spłonęło, zostało rozkradzione przez życzliwych funkcjonariuszy służb porządkowych. Jednak ta pierwsza katastrofa ich nie załamała – przeciwnie, zacisnęli zęby i postanowili uporać się z nieszczęściem, a Dymny odstawił nawet alkohol. Wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu...
1978 rok. Wieczorem 11 lutego Anna pożegnała się z mężem i pojechała do pracy, na plan filmu "Do krwi ostatniej" w reżyserii Jerzego Hoffmana. Gdy następnego dnia małżonek nie zjawił się na umówionym obiedzie i nie odbierał telefonu, niespokojna aktorka, dręczona jakimś złym przeczuciem, wróciła do mieszkania. Wiesław Dymny leżał na podłodze w kuchni. Nie oddychał. Sekcja nie przyniosła odpowiedzi co do przyczyny zgonu i choć pogrążona w żałobie Anna zrobiła co w jej mocy, dochodzenie błyskawicznie zamknięto, tłumacząc się brakiem dowodów...
Policja zignorowała wszystkie wątpliwości i sugestie, by przepytać świadków – w tym dziwnego i podejrzanego mężczyznę, który od dłuższego czasu kręcił się w pobliżu małżeństwa. Według oficjalnej wersji Wiesław Dymny zmarł w wieku czterdziestu dwóch lat, bo jego organizm nie wytrzymał wyniszczającego trybu życia.
"Wciąż go kocham", powtarza po latach Dymna, pytana o swoje pierwsze małżeństwo. Zmarły tragicznie mąż jest stale obecny w jej pamięci i sercu, jego słowa i rady nadal jej służą, kieruje się wyznawanymi przez niego zasadami. Jest wdzięczna, że mogła go poznać. Żałuje jedynie, że nie było im dane spędzić ze sobą więcej czasu.
Długo walczyła z depresją i uczyła się żyć w samotności.Ale gdy tylko znowu udawało jej się stanąć pewnie na nogach, los zsyłał na nią kolejne nieszczęścia. Gdy jechała na plan „Węgierskiej rapsodii”, miała wypadek samochodowy, po którym lekarze spodziewali się, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Podczas realizacji serialu „Królowa Bona” trafiła do szpitala ze wstrząsem mózgu. Potem skręciła nogę na planie jednego z filmów i spadła z domowych schodów. Kolejne wypadki i większe czy mniejsze urazy aktorka traktuje już jako coś naturalnego. Śmieje się, że jej przyjaciele i współpracownicy drżą ze strachu, słysząc sygnał karetki, w obawie, że to pewnie Dymna znowu napytała sobie biedy.
Jako częsty gość w szpitalnych salach zdana była na życzliwość innych ludzi, przyjaciół i obcych. Zaczęła rozumieć, że czegoś jej w życiu brakuje, a aktorstwo nie wypełnia pustki w jej duszy, nie pozwoli jej cieszyć się pełnią szczęścia. Wdzięczna tym, którzy zupełnie bezinteresownie służyli jej pomocą, postanowiła „spłacić swój dług”. Rzuciła się w wir pracy, mówiąc, że kiedy się działa, „mniej boli”. Od tamtej pory stara się zawsze zachować optymizm i wiarę, że wszystko się jakoś ułoży. Każde kolejne spadające na nią nieszczęście sprawia, jakby na przekór, że staje się jeszcze bardziej nieugięta, zdobywa jeszcze więcej siły do walki.
Swoją siłą pragnie się dzielić z innymi – choć sądzi, że to właśnie dzięki relacjom z ludźmi ma w sobie tyle pasji, że to inni napełniają ją taką energią. Praktycznie poświęciła aktorską karierę na rzecz założonej przez siebie fundacji pomagającej osobom niepełnosprawnym, ale w żadnym wypadku nie traktuje tego jako wyrzeczenia.
Twierdzi, że to wszystko bierze się Z POTRZEBY SERCA i że w zasadzie robi to dla siebie; taka praca daje jej poczucie spełnienia. Jednocześnie nie ukrywa, że bycie osobą sławną znacznie ułatwiła jej tę charytatywną działalność – bez większych trudności może nagłośnić organizowane akcje, zdobyć fundusze. Sponsorzy... pamiętają ją z ekranu jako wiotką i śliczną młodziutką dziewczynę (w której często byli zakochani bez pamięci) i chętnie wspierają Jej misję.
Praca z niepełnosprawnymi zmieniła też jej stosunek do życia. Piękno ma teraz dla niej inny wymiar – duchowy; łączy się z miłością, dobrem, pasją. Przestała obawiać się starości i upływającego czasu, nauczyła się doceniać każdą chwilę, cieszyć z tego, co otrzymuje od losu, co przynosi jej każdy nowy dzień. I choć czasami paraliżuje ją strach, że nie podoła kolejnym wyzwaniom, że wzięła na siebie zbyt dużo – nigdy się nie poddaje...! A przecież potrzebujących wsparcia i pomocy - wciąż przybywa...
----------------------------------------------------------------------------
Anna Dymna z domu Dziadyk (ur. 20 lipca 1951 w Legnicy) – polska aktorka teatralna i filmowa. Ma w swym dorobku bardzo wiele wybitnych ról filmowych (ponad 60.) i teatralnych ( blisko 50.).
Założycielka i prezes Fundacji "Mimo Wszystko", członkini Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu oraz Rady Programowej Radia RMF Classic. Jest matką chrzestną sztandaru 2. Korpusu Zmechanizowanego im. Władysława Andersa, pomysłodawczynią Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych "Albertiana" oraz Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty dla uzdolnionych wokalnie osób niepełnosprawnych.
Marr jr.
Inne tematy w dziale Kultura