Świetnie pamiętamy „Trędowatą” z powieści Heleny Mniszkówny (pod tym samym tytułem), w którą fenomenalnie wcieliła się na ekranie Elżbieta Starostecka. Ale problem jest głębszy, bowiem mamy powtórkę z kapitalistycznej historii: są biedniejsi oraz bogacze, którzy żenią się czy wychodzą za mąż bardziej by pomnożyć majątek, niż z wielkiej Miłości. A także Nowe Trędowate i - oczywiście - Trędowaci…
Dawniej mianem mezaliansu nazywano związek osób z potocznie rzecz ujmując: dwóch różnych światów, czyli osoby biednej i bogatej. Obecnie, 'badacze fenomenu tego zjawiska,' termin ten rozumieją podobnie, jednak mezalians ma też kilka innych typów. Warto je tylko zasygnalizować.
*Związek z osobą o wiele biedniejszą niż my.
*Małżeństwo z osobą z niższym poziomem wykształcenia.
*Związek z osobą o niższym prestiżu społecznym.
*Małżeństwo celebryty z kimś spoza branży.
*Związek z cudzoziemcem.
Najpopularniejszy i najbardziej powszechny rodzaj mezaliansu: mówimy o nim wtedy, gdy osoba majętna wiąże się z kimś biedniejszym, a nawet zupełnie ubogim. Dla rodziny takiej osoby to prawdziwy szok, bliscy woleliby bowiem, aby związała się z kimś równie zamożnym, co zapewniłoby jej byt ale i nie obniżyło stopy życiowej. Poza tym, bliscy osoby zamożnej mogą uważać, że uboższa druga połowa wchodzi w związek tylko dlatego, że zależy jej na pieniądzach i jej uczucia nie są szczere...
Powtórzę: ponownie żyjemy w epoce „trędowatych” oraz – mezaliansów. 'Golce' rodzaju męskiego – szczególnie! - nie mają szans na poślubienie tych zjawiskowo pięknych, eterycznych, zwiewnych o kształtach Wenus z Milo (bez dodatkowych kilo), przed którymi – świat „stoi otworem”; czekają: sława, kasa a i czasem – kariera za sprawą bogatego menagera - sponsora, bo na nich dzisiaj pora. A biedniejsi, jak i w II – kapitalistycznej - RP: „fora ze dwora”…
Do dziś dźwięczą mi w uszach słowa przyszywanej Babci Michaliny, którą odwiedzałem w Szpitalu na Solcu – tuż przed Jej śmiercią: „- DZISIAJ NIE KOCHA SIĘ, TYLKO L O K U J E 'UCZUCIA' NA WYSOKI PROCENT! Zupełnie jak na giełdzie papierów wartościowych lub zakładając lokaty bankowe!...”
Dlatego też niebawem zabiorę się do pisania scenariusza autobiograficznego obrazu pt. „Trędowaty”. Kanwą będzie, oczywiście, Miłość (moja) – to znaczy: 'golca'-pismaka - do córki „Króla Lodów”, Pączków czy też Kabanosów, lub zwyczajnie – „Króla Przekrętów” z III RP. A jest w czym wybierać, oj, jest… Jakimś cudem wzbudzam litość, przepraszam: Miłość pięknej, zgrabnej, powabnej, eterycznej, zjawiskowej CELEBRYTKI, ale Jaśnie Wzbogacona Rodzina mej ukochanej – co oczywiste – daje mi 'czarną polewkę' i ląduję - dajmy na to – na paryskim bruku…
Paryski bruk ostatnimi czasy.
Spostponowany, odrzucony, rozgoryczony – bez kochanki ni żony – już jako kloszard odkrywam w sobie Norwida i trafiam do przytułku powstałego dzięki dotacji Unii Europejskiej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że to „Nieszczęście rozbudza Talent”, a „Talent zaś jest tylko wadą charakteru”... Pojawia się refleksja: W domysłach tonę, gdy margines zawłaszcza mi całą stronę. Jaka taka mała stabilizacja trwa krótko, bowiem przy lada okazji poddają mnie eutanazji... THE END.
@ Kicz (jako sztuka szczęścia) - do którego zaliczam powieść Mniszkówny - przeżywa okres odrodzenia, by nie powiedzieć - świetności. Dawniej brzydzono się nim (kiczem) i omijano z daleka; od pewnego czasu traktujemy kicz z szacunkiem jako zjawisko interesujące, oryginalne. Bardziej oryginalne niż wiele innych zjawisk w naszym życiu artystycznym. Krytycy uznali "Trędowatą" za kicz i tanie romansidło, czyli pisarstwo niższych lotów, zresztą już samo określenie melodramat, może skutecznie odstraszyć wielbicieli ambitnej literatury. Jednak musi w tej opowieści być coś, co dotyka ważnych obszarów kobiecej duszy, skoro nadal, od tylu lat, przyciąga ogromne rzesze czytelniczek, wielbicielek. Co to takiego? Może odpowiedź na tęsknotę za prawdziwą miłością „jak z bajki” (ściślej – z bajki o Kopciuszku)? Może zapisane na kartach powieści emocje, które lubimy odczuwać w trakcie lektury? A może po prostu naszą sympatię budzą te akurat konkretne postaci i ich tragiczny los? - retorycznie pyta recenzentka: Katarzyna Demańska.
Elżbieta Starostecka w "Nocach i dniach".
Tylko do wybuchu II wojny światowej "Trędowatą" wznawiano blisko 30. razy. Wydawcy wyczuwali siłę oddziaływania tej literatury i zdecydowali się nie poprawiać niczego, choć autorce zdarzało się zbaczać w stronę egzaltacji. Motyw wielkiej miłości pokonującej i tłamszącej przeszkody stawiane przez środowisko, miłości płomiennej i odwzajemnionej, ale niestety kończącej się śmiercią, nie jest w literaturze motywem ani nowym, ani oryginalnym. Przeciwnie – jest to schemat dobrze znany od czasów Romea i Julii, choć u Szekspira skończyło się jeszcze romantyczniej, zważywszy, że oboje bohaterowie umarli (co prawda w pewnym sensie było to szczęśliwsze rozwiązanie niż w "Trędowatej", bo żadne z nich nie musiało długo cierpieć po śmierci ukochanej osoby…). Jednak przeniesienie klasycznego dramatu zakochanych w polskie realia z początku XX wieku (duża część akcji rozgrywa się w majątku Słodkowce i magnackim dworze Głębowicze, w rolę których w filmie Jerzego Hoffmana wcieliły się odpowiednio pałac w Łańcucie i zamek w Książu) nadaje jej swoistego klimatu, pokazując przy tym mechanizmy społeczne i zaściankową w gruncie rzeczy mentalność arystokracji, która – bezlitośnie i w dużym stopniu bezmyślnie – niszczy szczęście bohaterów.
Piękna ❤... Elżbieta Starostecka zniknęła z dużego ekranu równie szybko, jak się na nim pojawiła. Z łatwością można ją opisać w jednym zdaniu: eteryczna, krucha i delikatna, którą Polacy będą pamiętać przede wszystkim, jako Stefanię Rudecką z „Trędowatej” Jerzego Hoffmana (1976). Niespotykana ekranowa piękność zasłynęła również, jako piosenkarka, szczególnie do gustu ówczesnym słuchaczom przypadła piosenka: „Za rok, może dwa”. Była uwielbiana przez Polaków szczególnie w latach 70. - to był jej złoty okres w karierze aktorskiej. Urodziwa, ale też wyjątkowo drobnej budowy ciała.
Elżbieta Starostecka 'zawsze wyglądała, jakby mogło ją zabić zwykłe przeziębienie'… (A ja z ciężką grypą żyję radośnie już prawie drugi tydzień i to bez pomocy lekarza!). A może taki obraz swojej osoby celowo utrwaliła w zbiorowej świadomości Polaków? Jak już pisałem - była szalenie popularną aktorką w latach 70. Jednak po krótkim czasie u szczytu swojej kariery, zaczęła stopniowo znikać z ekranu. Od 1982 roku – występowała już tylko sporadycznie po to, by po jakimś czasie zniknąć z filmów na dobre. Ale „na złe” – dla nas!
Pomimo upływu kilku dekad, Polacy o niej nie zapomnieli. Starostecka do dziś jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorek. Jednym z pierwszych kinowych hitów, w którym możemy podziwiać Starostecką jest film Wojciecha Jerzego Hasa – „Lalka”. Niestety, w tym filmie uroda Beaty Tyszkiewicz i jej główna rola przyćmiły występ Starosteckiej.
Elżbieta Starostecka w "Lalce" Wojciecha Jerzego Hasa.
Powróćmy na chwilę do początków historii przepięknej aktorki, czyli jej narodzin i uporządkujmy jej artystyczny życiorys. Wszak grypa nie zwalnia od precyzji i perfekcjonizmu... ;)) Artystka przyszła na świat 6 października 1943 roku w Rogowie koło Radomska. Część jej rodziny zginęła podczas drugiej wojny światowej. Sama Starostecka od dziecka wiedziała, kim chce zostać w przyszłości i z pewnością nie była to służba wojskowa ani polityka...
W 1965 roku ukończyła z wyróżnieniem Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, a dyplom uzyskała 6 lat później, w 1971 roku. Zadebiutowała 30 października 1965 roku na deskach Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu w sztuce „Henryk VI na łowach” Wojciecha Bogusławskiego. Aktorka była związana z tym teatrem przez dwa lata i wystąpiła m.in. w komedii Moliera „Szelmostwa Skapena” oraz „O krasnoludkach i o sierotce...” Marii Konopnickiej. W 1966 roku została zaangażowana w Teatrze Nowym w Łodzi, z którym współpracowała do 1972 roku. Zagrała m.in. w „Ślubach panieńskich”, „Mężu i żonie” Aleksandra Fredry i „Prometeuszu” Jerzego Andrzejewskiego.
W 1972 przeszła do Teatru Rozmaitości w Warszawie, gdzie wystąpiła m.in. w komedii Jarosława Iwaszkiewicza „Lato w Nohant”, „Nagim królu” Eugeniusza Szwarca, „Śnie Felicji Kruszewskiej” oraz „Cieniu” Wojciecha Młynarskiego. W 1980 roku przeniosła się do Teatru Ateneum, z którym związana była do 2008 roku. Ostatni raz pojawiła się na deskach tego teatru w 2003 roku w sztuce „Pan inspektor przyszedł” Johna Boyntona Priestley. Ponadto wystąpiła w ponad 20. spektaklach Teatru Telewizji.
@ W filmie zadebiutowała w 1964 roku rolą w obrazie Wandy Jakubowskiej „Koniec naszego świata”. Początkowo grała drugoplanowe lub epizodyczne postacie, m.in. w „Lalce” Wojciecha Jerzego Hasa, czy „Piekło i Niebo” Stanisława Różewicza. Przełomem była rola w filmie „Rzeczpospolita babska” Hieronima Przybyły. W 1973 roku wystąpiła w serialu telewizyjnym „Czarne chmury”.
Elżbieta Starostecka i Anna Seniuk w serialu "Czarne chmury" (1973).
W 1975 roku zagrała w filmie Jerzego Antczaka „Noce i dnie” oraz w serialu, będącym telewizyjną wersją filmu kinowego. Aktorka uważa te dwie role za najważniejsze w swojej karierze. Rola Stefci Rudeckiej w filmie „Trędowata” przyniosła jej nagrodę Złotego Grona na Lubuskim Lecie Filmowym. W 1979 roku wystąpiła w komedii kryminalnej „Skradziona kolekcja”, a trzy lata później w serialu produkcji NRD „Hotel Polanów i jego goście”, w którym stworzyła dojrzałą rolę kobiety doświadczonej życiem. W latach 80. wycofała się z życia filmowego i przestała zabiegać o role filmowe. Ostatnią rolą filmową był epizod w „Przypadku Pekosińskiego” w 1993 roku.
Elżbieta Starostecka w filmie "Rzeczpospolita babska".
Starostecka kojarzy nam się z delikatnością i elegancją, jednak zanim zagrała „Trędowatą”, chętnie pokazywała dekolt, a czasem obnażała swój biust w innych produkcjach – doprowadzając tym męską publiczność do szaleństwa… ;) Takich niezapomnianych ujęć możemy się doszukać choćby w „Rzeczpospolitej babskiej” (1969) albo w „Amfitrionie 38” (1975), nie wspominając już o komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową” (1969).
Elżbieta Starostecka w filmie "Jak rozpętałem II wojnę światową."
W 1976 roku Elżbieta Starostecka zagrała w legendarnym polskim filmie – „Trędowata”. Tą rolą na zawsze zapisała się w historii polskiej kinematografii i, pomimo mijających lat, wciąż jest z nią utożsamiana. A historia i „konfiguracje społeczne” kochanków nabrały nowej aktualności w – ponownie – kapitalistycznej i dla wielu „macoszej” Polsce.
Ach, ach, cóż to była za Miłość! Ona stała się wzorem elegancji i symbolem polskiego mezaliansu, a on, czyli Leszek Teleszyński, największym amantem ojczystego kina lat 70. Film w reżyserii Jerzego Hoffmana był już wtedy trzecią ekranizacją wydanej w 1908 roku powieści Heleny Mniszkówny (tylko do 1939 roku książka była wznawiana przeszło 30 razy!). Tytuł "Trędowata" stał się w powszechnej świadomości symbolem kiczu, hasłem wywołującym charakterystyczne reakcje - miażdżące opinie krytyków i aplauz tak zwanej… szerokiej publiczności.
W 1975 roku Elżbieta Starostecka zagrała w filmie Jerzego Antczaka „Noce i dnie” oraz w serialu, będącym telewizyjną wersją filmu kinowego. Aktorka uważa te dwie role za najważniejsze w swojej karierze.
@@ Z takim to przyjęciem spotkały się obie przedwojenne adaptacje filmowe - niema z 1920 r., w reżyserii Edwarda Puchalskiego i Józefa Węgrzyna, z Jadwigą Smosarską i Bolesławem Mierzejewskim, oraz dźwiękowa z 1936 roku, w reżyserii Juliusza Gardana, z Elżbietą Barszczewską i Franciszkiem Brodniewiczem w rolach nieszczęśliwych kochanków.
Ordynat Michorowski poznaje guwernantkę swej kuzynki Luci. Zakochuje się w pannie Stefanii Rudeckiej, zdobywa jej wzajemność. Ich miłość bulwersuje arystokratyczne środowisko. Szlachetnie urodzone damy i wykwintni panowie (elity, elity...) podczas balu jednoznacznie dają odczuć ubogiej dziewczynie, że wśród nich zawsze będzie trędowata, a jej małżeństwo z panem na Głębowiczach byłoby niewybaczalnym mezaliansem. (W tym momencie powinien wkroczyć minister Zbigniew Ziobro, by pogonić to tałatajstwo i pokazać im [elitom] - gdzie raki zimują!) Zrozpaczona Stefcia biegnie w strugach ulewnego deszczu przez park. Wkrótce spełni się to, co jej przeznaczone…
@ W 1977 roku Elżbieta Starostecka otrzymała nagrodę "Złote Grono" na Lubelskim Lecie Filmowym w Łagowie dla najpopularniejszego aktora sezonu filmowego 1976/77. Dwa lata później zdobyła nagrodę Przewodniczącego ds. Radia i Telewizji za wybitną współpracę artystyczną z radiem i telewizją.
Starostecka była u szczytu kariery – ceniona aktorka i wspaniała piosenkarka. Jednak polska piękność postanowiła to wszystko porzucić dla miłości i rodziny. Elżbieta Starostecka od pół wieku jest szczęśliwą żoną słynnego polskiego kompozytora filmowego – Włodzimierza Korcza. Gwiazdorska para ma dwójkę dorosłych dzieci - syna Kamila i córkę Annę. Nasza niezapomniana „Trędowata” od lat prowadzi radosne i bogate życie rodzinne, dbając o swoich bliskich w podwarszawskim domu.
Jak widać, żeby spełnić się w życiu, nie był jej potrzebny ani blichtr, ani sława. Mimo iż Starostecka nigdy nie pragnęła być w centrum medialnej uwagi, nam wciąż trudno o niej zapomnieć… Dziś Elżbieta Starostecka sporadycznie pojawia się w telewizji. Aktorka wciąż jest piękna, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że artystka być może korzystała z pomocy chirurga. Nie jest ważne, czy poprawiała urodę, czy też nie – my wciąż patrzymy na nią przez pryzmat 'kina pamięci'...
P.S.
Trędowata została sparodiowana przez Magdalenę Samozwaniec w satyrycznej powieści "Na ustach grzechu": powieść z życia wyższych sfer towarzyskich (Kraków 1922). Ironizująco odniósł się do niej także Tadeusz Dołęga-Mostowicz w Karierze Nikodema Dyzmy (1932), wspominając że jego bohater „wyobrażał sobie książąt i hrabiów tak, jak ich poznał w najpiękniejszej powieści na świecie, w Trędowatej”... ;))
* Podczas pisania notki korzystałem z informacji podanych przez "SCENĘ", "TIM", Filmotekę Polską.
Marr jr
Inne tematy w dziale Kultura