Była jedną z najpiękniejszych polskich aktorek i modelek. Wróżono jej międzynarodową karierę na miarę Poli Negri, ale tę szansę na własne życzenie zaprzepaściła. Umarła w całkowitym zapomnieniu, w szponach alkoholowego nałogu, ale pamięć o niej jest dziś żywa jak nigdy, choć właśnie minęło 20. lat od Jej śmierci.
Początek lat 60. Do Warszawy przyjeżdża przedstawicielka jednego z paryskich studiów filmowych z propozycją lukratywnego kontraktu dla Teresy Tuszyńskiej na występ w filmie francuskim. Wszystko za sprawą jej roli u boku Zbigniewa Cybulskiego w słynnym „Do widzenia, do jutra” Janusza Morgensterna.
Szansa niesamowita. W tamtych realiach raczej się nie zdarza, by zachodni producenci proponowali cokolwiek mało znanej aktorce z bloku socjalistycznego. Francuzi, Niemcy czy Austriacy mają przecież swoje piękne i utalentowane gwiazdy ekranu. Ale… nie mają Teresy Tuszyńskiej. I co? I nic... Teresa, choć umawia się z delegatką na spotkanie, jedno, drugie, trzecie, cały czas ją zbywa. Potwierdza, ale nie przychodzi. W końcu kobieta traci cierpliwość i wyjeżdża z Polski. Z niczym.
Skąd takie zachowanie młodej aktorki? To proste. Tuszyńskiej kariera za granicą nie interesuje. Nie zależy jej, więc odrzuca tę, jak i inne podobne oferty. Wielki świat ją porywa, ale jest to świat zachwyconych nią warszawskich elit, aktorów, muzyków, pisarzy i malarzy. Świat blichtru, salonów, suto zakrapianych imprez i podróżowania taksówką ze stolicy do Zakopanego.
* * * * * *
-- Ona miała wszystkie walory, które lubi kino – podkreśla dr Krzysztof Trojanowski, współautor, wspólnie z dr Markiem Leśniewiczem, pierwszej biografii Teresy Tuszyńskiej. Książka, niedawno ukończona, prawdopodobnie ukaże się już wkrótce. Ma być opowieścią o fascynującym życiu wielkiej gwiazdy, jej talencie i historii upadku. – Udało nam się wyjaśnić kilka kwestii, które do tej pory były niejasne – zapewnia Trojanowski.
O jakich konkretnie walorach Tuszyńskiej autor mówi? Spójrzmy na choćby jedno z setek jej zdjęć albo zobaczmy którąkolwiek z filmowych scen, by nie mieć żadnych wątpliwości. – Poza niekwestionowanym talentem zjawiskowa uroda, wdzięk, dowcip, elegancja, bezpretensjonalność – wylicza. – Ale Teresa była przede wszystkim bardzo naturalna, nieskażona, jeśli można tak powiedzieć, teatralnymi nawykami. Niezwykle swobodnie zachowywała się zarówno przed obiektywem kamery, jak i aparatu fotograficznego.
Zmarła przed 20. laty Tuszyńska fascynuje nie tylko ze względu na swoją urodę, talent i biografię. To także swoisty fenomen medialny. Z aktorki, która przez wiele lat była zapomniana, stała się w ostatnich latach kimś otoczonym swoistym fanowskim kultem. Wystarczy przyjrzeć się poświęconym jej w Internecie forom czy grupom dyskusyjnym. – Wiążące się z jej życiem tajemnice, niedopowiedzenia tylko to zainteresowanie zwiększają – zauważa Trojanowski.
Jak mówi, gdy dwa lata temu w warszawskiej siedzibie Krytyki Politycznej odbyło się seminarium poświęcone Teresie Tuszyńskiej, zainteresowanie przeszło najśmielsze oczekiwania. – Widać, że ludzie zaczynają wracać do naszej filmowej przeszłości i w ogóle kultury lat 60., a więc i do wielkich spełnionych i niespełnionych karier.
MIAŁA W SOBIE „TO COŚ”
Teresę, która urodziła się 5 września w 1942 roku w na warszawskiej Woli w zamożnej rzemieślniczej rodzinie, wypatrzył pracujący w „Expresie Wieczornym” fotograf Andrzej Wiernicki. Był karnawał roku 1958, gdy wybrał się z aparatem na bal do studenckiego klubu Stodoła, znajdującego się wtedy w jednym z baraków budowniczych Pałacu Kultury i Nauki na ul. Emilii Plater.
-- Oniemiałem z wrażenia, gdy zobaczyłem szesnastoletnią Tuszyńską, którą okrzyknięto miss Stodoły – wspomina. – Ona miała w sobie „to coś”. Była nie tylko przepiękna i zgrabna, ale, jak się później okazało, także bardzo inteligentna.
Pierwsze zdjęcia Wiernicki zrobił Teresie na balu, ale tego samego wieczora zaprosił ją na prywatną sesję. – Zapytałem, czy byłaby uprzejma popozować w moim malutkim atelier, jakie miałem w kawalerskim pokoiku przy ul. Poznańskiej. Od razu odkryłem, że to taki samorodek. Wiedziała, jak się ustawić do zdjęcia, jak się uśmiechnąć, umalować, uczesać, co na siebie włożyć. Była niesamowita.
Fotograf natychmiast zaniósł zdjęcia do tygodnika „Kobieta i Życie”, z którym wtedy współpracował. – Tak się zachwycili, że dali jej okładkę numeru wielkanocnego...!
* * * * * *
Następne wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko. Gdy „Przekrój” ogłosił konkurs „Film szuka młodych aktorek”, Wiernicki wziął komplet zdjęć Teresy i bez jej wiedzy wysłał do tygodnika. Do redakcji przyszło łącznie 1200 propozycji. Do finału wybrano 29, w tym tę od Teresy.
-- Gdy okazało się, że wygrała, nie bardzo mogła w to uwierzyć. Mimo początkowych oporów pojechała do Wytwórni Filmowej w Łodzi na zdjęcia próbne. Jej cztery portrety znalazły się też na okładce „Przekroju”, co było jedną z nagród. Ale ważniejsze było to, że poznała pierwszych reżyserów filmowych.
Tuszyńska ciągle była jeszcze uczennicą Liceum Techniki Teatralnej na ul. Miodowej, gdy reżyser Jan Rybkowski, jeden z jurorów konkursu, obsadził ją w małej roli wczasowiczki w filmie „Ostatni strzał” (1958), obok kilku innych finalistek „Przekrojowego” konkursu. I głównie ze względu na nią o tym dziele dziś się pamięta, choć nazwisko Tuszyńskiej nie znalazło się nawet w czołówce!
Drugi film, psychologiczno-wojenny „Biały niedźwiedź” Jerzego Zarzyckiego, to już dzieło nieco większego kalibru, z głównymi rolami Gustawa Holoubka i Stanisława Mikulskiego. Tuszyńska wciela się w piękną góralkę Annę. Na ekranie wygląda zjawiskowo, do tego popisuje się umiejętnością jazdy na nartach. Ale przede wszystkim gra bez kompleksów wobec kolegów z aktorskim dyplomem.
-- Teresa była przede wszystkim znakomitą aktorką filmową – podkreśla Krzysztof Trojanowski, zapytany o jej fenomen. – Brzmi to bardzo banalnie, ale w naszej kulturze, w tamtych realiach, było to coś nowego, niepamiętanego od czasów przedwojennych. Naturszczycy, którzy ujawnili swoje zdolności dramatyczne, pojawili się przede wszystkim dopiero po fali odwilży w 1956 roku. Co nie znaczy, że takie aktorstwo ceniono. Wręcz przeciwnie. Ale ona naprawdę znakomicie wypadała na ekranie, poza tym, że była bardzo piękna.
To jednak nie rola w „Białym niedźwiedziu”, choć zauważona, uczyniła z Tuszyńskiej gwiazdę wielkiego formatu. Czy raczej na taką się zapowiadającą. Tym filmem było „Do widzenia, do jutra” Janusza Morgensterna. Aktorka gra w nim główną rolę Francuzki Marguerite, w której zakochuje się Jacek, bohater Zbigniewa Cybulskiego. I zachwyca dosłownie w każdej scenie – intryguje, olśniewa, błyszczy. Gra tak, jakby w ogóle nie było kamery. Jakby wszystko się działo naprawdę. Jest zjawiskiem.
– Teresa nie miała kompleksu niższości – zauważa Trojanowski. – Niby była nastolatką z konkursu, a w konfrontacji z aktorem z dyplomem, z największą gwiazdą filmową w Polsce, wypadła jak równa z równym.
Nawet wiele lat później słychać było głosy, że ekranowa para miała romans. – W tym temacie panuje dwugłos – przyznaje Trojanowski. – Morgenstern uważał na przykład, że na planie faktycznie coś między nimi było. Na pewno się bardzo lubili i świetnie rozumieli, była chemia. Sześć lat później również świetnie wspólnie zagrali w „Całej naprzód”. Romansu bym jednak nie podejrzewał, tym bardziej że na planie „Do widzenia do jutra” towarzyszył jej brat, który cały czas jej pilnował. Ona przecież wciąż była małoletnia.
Warto tu sprostować jeden z mitów, że rodzina sprzeciwiała się jej karierze. – Prawdą jest, że początkowo, widząc ją na tylu okładkach, rodzice trochę kręcili nosem – przyznaje Trojanowski. – Nie chcieli, by się jej w głowie poprzewracało, do czego zresztą bardzo szybko doszło. Natomiast od samego początku byli z jej sukcesów bardzo dumni. Zresztą, kontrakt na „Do widzenia, do jutra” podpisała mama….
Kariera Tuszyńskiej od samego początku potoczyła się dwutorowo – dziewczyna grała w filmach, została też modelką. I to bardzo wziętą. Dzięki kolejnym zdjęciom Wiernickiego została w 1959 roku zauważona przez Jadwigę Grabowską, prowadzącą przedsiębiorstwo Moda Polska. Szybko została największą u nas gwiazdą wybiegu. Pojawiała się w Polsce i za granicą.
-- W trakcie pokazów dostawała od publiczności oklaski – przypomina Trojanowski. – Każdy ją rozpoznawał. Tylko ją tak wtedy witano...
W 1963 roku pojawiła się na okładce prestiżowego amerykańskiego magazynu „Show”. Autorem zdjęcia był słynny francuski fotograf Marc Riboud.
* * * * * *
Dziś można głównie gdybać, dlaczego Tuszyńska odrzucała lukratywne oferty zachodnich producentów i z jakiego powodu szybko przestała się interesować dalszym rozwojem swojej kariery. Zdaniem Trojanowskiego wpływ na to miały dwa czynniki. Pierwszym z nich był jej charakter.
-- Młoda dziewczyna, właściwie nastolatka, przeżyła na planie filmowym przygodę. Zasmakowała tego i dowiedziała się, jak się taką produkcję realizuje. Z jednej strony przekonała się, że to całkiem sympatyczne, z drugiej zrozumiała, że stoi za tym ciężka praca i ogromna dyscyplina. Nie czuła się z taką presją dobrze. Po drugie, nie było koło niej osoby, która profesjonalnie pokierowałaby jej działaniami. To nie były jeszcze czasy impresariatów czy menedżerów.
Trojanowski nie ma wątpliwości, że po sukcesie „Do widzenia, do jutra” Tuszyńskiej uderzyła do głowy woda sodowa. – Stała się olbrzymią sensacją towarzyską. Miała mnóstwo adoratorów, aktorów, pisarzy, malarzy. Była w centrum śmietanki towarzyskiej stolicy. Nie miała ochoty przyjmować propozycji z innych krajów, jak RFN, Austria czy Francja.
Nie miała też ochoty na naukę. Jeszcze w 1959 roku, po „Ostatnim strzale”, została przez dyrektora usunięta z liceum. Matury nigdy nie zrobiła. – Szkoda. Miała plany, by studiować na ASP. Bardzo ładnie rysowała, co potwierdza dziś jej bratanica – przypomina Trojanowski.
Każdego dnia dostawała listy od fanów i wielbicieli, również z zagranicy. – Przyjeżdżali, stali pod oknem jej mieszkania. Rodzina zaczynała mieć tego dość.
------------------------------------------------------------------
Tak jak szybko Teresa została wciągnięta w wir stołecznego życia towarzyskiego, tak szybko wyszła za mąż. Na ślubnym kobiercu stawała trzykrotnie. Pierwszy raz w 1961 roku, z Janem Rafałem Florianem hrabią Zamoyskim herbu Jelita. Małżeństwo zakończyło się po zaledwie roku. Próby czasu nie przetrwało także drugie małżeństwo, z reżyserem dźwięku Władysławem Kozłowskim. Z trzecim mężem, robotnikiem, żyła skromnie w jednym z warszawskich mieszkań komunalnych, już po zakończeniu kariery.– Była żoną przy mężu – mówi Trojanowski.
Tuszyńska wystąpiła jeszcze w kilku cenionych polskich produkcjach, jak „Tarpany” (1961) Kazimierza Kutza, „Rozwodów nie będzie” (1963) Jerzego Stefana Stawińskiego, „Poczmistrz” (1967) czy wspomniana „Cała naprzód” (1966), dwa ostatnie w reżyserii Stanisława Lenartowicza. Jej ostatnią rolą były NRD-owskie „Klucze” (1973), w których partnerowała Zygmuntowi Kęstowiczowi – niestety, sceny z jej udziałem zostały wycięte na etapie montażu.
W drugiej połowie lat 60. zagrała w dwóch innych zagranicznych filmach, powstałych w Czechosłowacji „Kieszonkowcach” i „Praskich nocach”. – Co ją nagle skłoniło do występów zagranicznych? – zastanawia się Trojanowski. – Tego dokładnie nie wiemy. Być może był to kaprys. Poza tym, zapewne niebagatelną rolę odegrała kwestia finansowa.
Niewiele wiadomo o późniejszym życiu Tuszyńskiej, choć zapewne sporo spraw wyjaśni się wraz z premierą zapowiadanej książki Leśniewicza i Trojanowskiego. Aktorka zupełnie zniknęła z życia publicznego, przestała się kontaktować z przyjaciółmi. Coraz silniej tkwiła w szponach alkoholowego nałogu. Nigdy nie zdecydowała się na odwyk.
-- Prawdą jest, że wtedy prawie wszyscy pili, tyle że jej szkodziło to niestety bardziej – przyznaje Krzysztof Trojanowski. – Nie dawała sobie pomóc, uważając, jak typowa osoba uzależniona, że wcale nie jest chora, więc nie musi się leczyć.
DO WIDZENIA, BEZ JUTRA…
-- Do samego końca Teresa żyła bardzo skromnie, choć nie jest prawdą, jak gdzieś ktoś powiedział, że wyglądała jak bezdomna – podkreśla autor. – Wiem od rodziny i osób, które ją wtedy widywały, że wcale tak nie było. Ale rzeczywiście nie przypominała już tej wiotkiej i wysokiej dziewczyny z ekranu. Przybrała na wadze, nosiła okulary, straciła dawny blask. Nie przywiązywała żadnej wagi do swojej przeszłości, uznając ją za nieistotną i błahą. Nie miała na przykład żadnych pamiątek z planu, zdjęć.
Teresa Tuszyńska zmarła 19 marca 1997 roku – podawana w niektórych źródłach data majowa jest błędna. W polskiej prasie pojawiła się wtedy zaledwie jedna wzmianka o niej. Spoczęła na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Przyczyna śmierci? Prawdopodobnie zawał. Serce, osłabione wieloletnią chorobą alkoholową, nie wytrzymało.
Gdy pytałem Janka Himilsbacha o losy zjawiskowej TT-ki -- westchnął tylko: -- Była leniuchem, jak ja. Kto by nie chciał być niebieskim ptakiem...? Ale nie toleruję pijących kobiet... ;)
Oprac.: Marr jr.
Inne tematy w dziale Kultura