Zacznę od dykteryjki z planu filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Zaciągnął mnie tam Janek Himilsbach, którego kilka lat wcześniej poznałem w dolnej knajpce „Harendy”, nieopodal Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studiowałem. Zwierzyłem się Jankowi, że chciałbym napisać kilka tekstów z planów filmowych kontrowersyjnych reżyserów i tak oto – po raz pierwszy – stanąłem oko w oko ze Stanisławem Bareją i „okiem” kamery. Miałem być statystą – epizodystą…
Właśnie trwały przygotowania do kręcenia sceny, podczas której „Wysoka Komisja Zakładowa” miała skontrolować Apteczkę Pierwszej Pomocy i zażarcie kłócić się, kto „odpowiada za kluczyk” do niej… W całym tym zamieszaniu Janek Himilsbach (który w ogóle nie grał w tym filmie) podbiegł do dziewczyny z planu – tak zwanej script girl – i pożyczył od niej czerwony, gruby flamaster. Gdy nikt z ekipy nie widział – dopisał do napisu: Apteczka Pierwszej Pomocy – przymiotnik: „Psychiatrycznej”… Po czym schował się na zapleczu… Kiedy już miała „ruszyć” kamera, paść klaps – Stanisław Bareja spojrzał na apteczkę… Zamarł na chwilkę, po czym zadumał się: -- Niee, nie, nie o to tu teraz chodzi… Dopisek Janka wytarła jakaś pani, zaś Bareja zajrzał do Apteczki i zawył: -- Kto ukradł pół litra?!... Okazało się dla mnie już jasne, że w Apteczce pierwszej Pomocy – stało pół litra „czystej”... Tu muszę nadmienić, że nasz Mistrz komedii miał niezwykle łagodny charakter, jasno mówił, o co mu chodzi. Był erudytą, do tego szalenie uwrażliwionym, wręcz -- 'uczulonym' na absurdy naszej rzeczywistości.
Zapadła chwila ciężkiego milczenia, po czym Janek Himilsbach wyjaśnił, że to on wymagał natychmiastowej reanimacji!... Aby już więcej nie wkurzać reżysera i ekipy – pobiegłem do pobliskiego sklepu i uzupełniłem Apteczkę Pierwszej Pomocy o nowe pół litra..., które po nakręceniu sceny – ponownie wyparowało… Janka nie udało mi się odszukać… Nie grał u Barei, ale kto nie znał Janka… On był wszędzie… -- nieświadomie tworząc swoją legendę.
Tę scenkę wycięła cenzura i zastąpioną ją inną, w której Wysoka Komisja Zakładowa robotników dyskutuje zawzięcie, kto powinien dysponować kluczem do magazynku podręcznego i kto kogo ma kontrolować….
-------------------------------------------------------------------------
Stanisław Bareja urodził się 5 grudnia 1929 roku w Warszawie, zmarł 14 czerwca 1987r. w Essen – reżyser, scenarzysta filmowy i aktor -- ale przecież... ciągle jest. Gdyż "umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci".
12 listopada 2008 roku, został ogłoszony najlepszym reżyserem komediowym stulecia na gali Złotych Kaczek, przyznawanych przez tygodnik „Film”.
Absolwent I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego w Jeleniej Górze z roku 1949. W październiku 1949 roku rozpoczął studia w PWSFTviT w Łodzi na wydziale reżyserii, które ukończył w roku 1954, lecz nie złożył egzaminu końcowego. W 1958 roku przedstawił jako film dyplomowy etiudę pod tytułem "Gorejące czapki", jednak film ten nie został przyjęty, wskutek czego Barei nie zaliczono pracy dyplomowej. Tytuł magistra sztuki uzyskał 24 kwietnia 1974 roku po przedstawieniu filmu dyplomowego "Mąż swojej żony" z 1960 roku i złożeniu egzaminu magisterskiego z wynikiem dobrym.
Jako samodzielny reżyser zadebiutował w roku 1960. Tworzył przede wszystkim komedie, wiele jego filmów znalazło się w czołówce polskiej kinematografii. Był również twórcą wielu seriali telewizyjnych. Ale za życia nie dostał żadnej nagrody za swoją ciężką, mozolną, mocno stresującą twórczą pracę. Zgodnie z zasadą, że są dwie kategorie ludzi: ci co pracują do śmierci bez wytchnienia oraz ci, którzy zbierają i kolekcjonują nagrody -- do końca życia i bez wytchnienia...
Bardzo często, wzorem Alfreda Hitchcocka, pojawiał się w swoich filmach grając epizodyczne role. W swoich filmach obnażał słabości człowieka wynikające zarówno z jego ułomnej natury jak i będące wynikiem komediowo/absurdalnej rzeczywistości PRL, w jakiej przyszło żyć bohaterom filmów Barei. Opowiadał o tym między innymi w Ośrodku Dyskusyjnym w klubie „Hybrydy”, gdzie trzykrotnie udało mi się Go zaprosić.
W latach 1955-1959 Stanisław Bareja pracował jako asystent Antoniego Bohdziewicza i Jana Rybkowskiego, z którym także współpracował, tak samo jak z Tadeuszem Makarczyńskim, jako II reżyser. Jako reżyser debiutował w 1960 roku. Bareja był jednym z najbardziej kontrowersyjnych polskich reżyserów. Jak sam powiedział w wywiadzie dla "Kina" w 1967 roku: "Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, by móc robić komedie". Powtórzył to wiele lat później w „Hybrydach”, gdzie rozmawiał, opowiadał, gawędził przez ponad trzy godziny z wielbicielami Jego Twórczości, których przybyło tak wielu, że klub ledwo zdołał ich pomieścić. Na każde ze spotkań przyszło blisko 500. studentów oraz Warszawiaków. Wstęp był – jak zawsze – wolny. A ja miałem satysfakcję z tego, że nie musiałem interweniować i wkraczać w dyskusję, która toczyła się spontanicznie w przyjacielskiej atmosferze. Tym razem – po zadaniu własnych pytań Gościowi – już tylko udzielałem głosu dyskutantom.
Między innymi dowiedzieliśmy się o licznych ingerencjach cenzury, wycinaniu epizodów i dlatego też było ich tak wiele niejako „doklejanych” do wątku głównego obrazu. Przekonałem się o tym nawet na sobie…, bowiem z trzech epizodów, w których „zagrałem” -- pozostał bodaj jeden, ale za to pod samą czołówką filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”.
Otóż... siedzę na stosie betonowych kafli, nieco umorusany, jako majster i czytam gazetę – chyba „Głos Pracy”. Podchodzi do mnie „robotnik” i coś mamrocze pod nosem. A ja uchylam nieco gazetę i krzyczę do niego: -- Co jest! Karty miałeś przynieść! On się oddala „obijając się” o stojącego Jelcza, a ja wracam do czytania. Po chwili pojawia się z kartami do gry i kładzie talię na betonowym kaflu przede mną. Ja uchylam nieco gazetę, widzę karty do gry i ponownie krzyczę: -- Karty pracy, baranie!!!... Gdy robotnik wyciąga rękę, by zabrać talię kart, ja już mówię spokojnym głosem: -- Nooo, dobrze, już dobrze, skoro są – to zagramy. Rozścielam „Głos Pracy” na betonowych kaflach i macham ręką, by przywołać dwóch robotników, którzy raczyli się piwem w pobliżu mnie…
Był zapaleńcem, fascynatem z wielkim poczuciem humoru i zmysłu obserwacji. Cechowało go skondensowane, „aforystyczne” myślenie; posiadał niesamowite wprost zdolności asocjacyjno–skojarzeniowe. Był przy tym pogodnym, życzliwym ludziom, jowialnym panem ze sporą nadwagą... Kręcąc komedie – skupiał się na Przekazie Sensu – nie dbał zaś o szczegóły. Była zarysowana główna fabuła obrazu, ale później niejako „oblepiana” scenkami rodzajowymi z humorem sytuacyjnym, które często były dopisywane „na gorąco”, nawet już na planie... Tak i ja dostałem na gorąco dopisane dwa czy trzy epizodziki...
Tomasz Przybyłkiewicz napisał: "Nigdy nie był pupilkiem filmowych twórców, ani krytyków. Elity duchowe narodu zawsze gardziły komedią, jako gatunkiem podrzędnym. W kraju, w którym kulturalny człowiek oficjalnie mógł jedynie hołubić dzieła bombastyczne, opatrzone pieczęcią powagi, (...) szydzono ze skromnego komedianta, odmawiając mu prawa do uznania jako twórcy". ("Kino": 2001 nr 5).
Dwa pierwsze filmy Barei – „Mąż swojej żony” i „Żona dla Australijczyka” -- to farsy zajmujące się problematyką sercowo-matrymonialną. Również trzeci film „Małżeństwo z rozsądku” obracał się wokół takiej tematyki, jednak już widzimy w nim szkic do portretu pewnych zjawisk społecznych. Początkowo krytykowano reżysera za to, że jego filmy są oderwane od życia i wywodzą się z kina przedwojennego. Jednak w latach siedemdziesiątych objawił się nowy Bareja. We współpracy z Jackiem Fedorowiczem zrealizował filmy: „Poszukiwany – Poszukiwana” (z fenomenalną rolą Wojciecha Pokory) i „Nie ma róży bez ognia”, a ze Stanisławem Tymem: „Brunet wieczorową porą”, „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” i „Miś”.
Jak pisał krytyk filmowy, Maciej Pawlicki: "Całkiem inne są pierwsze filmy Barei, niż te z lat osiemdziesiątych. (...) Linię ewolucji widać wyraźnie, meandry tej linii mówią wiele nie tylko o historii polskiego filmu, ale w ogóle o historii naszej kultury i jej wzajemnych powiązaniach z sytuacją ogólną.(...) Niewinne komedie Stanisława Barei nagle zaczęły mieć poważne kłopoty, ilość ingerencji w scenariusze i w gotowe już filmy przechodziła w dziesiątki". ("Film" 1988 nr 15).
Teraz nie można było zarzucać Barei, że robi "komedie z antykwariatu", bo jego późniejsze filmy były osadzone we współczesności i tylko jej problemów dotyczyły. Co zatem tak denerwowało krytyków i cenzorów? Być może to, że pokazywał rzeczywistość doprowadzoną do granic surrealizmu. Bareja "kręcił Mrożkiem" -- pisałem w "Scenie". Faktycznie, bardzo często – jak to się mówi dość kolokwialnie – „przeginał pałę”… W scenkach rodzajowych mocno przerysowywał do granic Absurdu. Reżyser jednak wcale tego surrealizmu nie wymyślał na użytek filmu, on go wykrywał w otaczającym nas świecie i… z reguły dość mocno – że powtórzę -- przerysowywał, "przeginał", wyolbrzymiał do kosmiczno-komicznych granic…
Mistrz komedii, jakże ozdrowieńczych dla naszej psychiki narodowej, 'higieny psychicznej każdego z nas', pokazywał nam, że nasz świat stoi na głowie, a my wszyscy udajemy, że tego nie widzimy, a może nie widzimy naprawdę... Zupełnie jak obecnie, tylko że nie ma już wśród nas Stanisława Barei, by tę Prawdę nam dokumentował i „przystawiał nam krzywe zwierciadło” przed nasze oczy zamglone, abyśmy się mogli w nim przejrzeć i skonstatować: Z czego się śmiejemy?! Przecież śmiejemy się z siebie...!
Korzystanie z życiowych doświadczeń nadawało filmom Barei wymiar wręcz dokumentalny. Tak o tym mówiła Hanna Kotkowska -- Bareja, żona reżysera, krytyk sztuki, która podsunęła mu pomysł filmu "Poszukiwany, poszukiwana". -- "Zawsze najbardziej inspirowała go rzeczywistość (...), w jego filmach znalazły się więc fragmenty naszego życia -- miejsca, sytuacje, wydarzenia, często też przedmioty".
Tomasz Przybyłkiewicz napisał zaś: "Dziś filmy Stanisława Barei odbieramy jako najwierniejszy portret REALSOCU. Natomiast filmy z nurtu kina moralnego niepokoju, noszonego wtedy na rękach i rozpieszczanego, jawią się dziś w większości - jako pozbawione iskry rozprawy, wybielające rodaków kobyły z toporną tezą". Zaś w 1988 roku, po śmierci reżysera, Maciej Pawlicki napisał dramatycznie: "Barei zrobiliśmy krzywdę. My -- sfora filmowych pismaków. (...) Bareja był tylko jeden. Jedyny w swoim zdumiewającym uporze zapisywania absurdów codzienności".
Minęło 30 lat od śmierci Stanisława Barei, a jego filmy wciąż są oglądane. Do życia codziennego weszły żarty i powiedzonka z jego obrazów. Bo jedynym, wiernym sprzymierzeńcem Barei była publiczność, która od początku tłumnie chodziła na jego filmy. Powtórzę: w naszym nowym, ponoć... „ulepszanym świecie”, domagającym się, jak kania dżdżu, solidnego, terapeutycznego, ozdrowieńczego obśmiania, mało kogo nam tak brakuje, jak właśnie Stanisława Barei...
Angażował się w działania opozycji. Przez wiele lat udostępniał garaż swojego domu na potrzeby ciemni fotograficznej podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA. Wspólnie z żoną przemycił dla NOWEJ przez granicę pięćdziesięciokilogramową maszynę drukarską na dachu fiata 126 p. Pomagał również ukrywającym się opozycjonistom PRL.
Jak już wspomniałem na wstępie, Stanisław Bareja zmarł na zawał serca 14 czerwca 1987 r. w Essen. Został pochowany na Cmentarzu Czerniakowskim na warszawskiej Sadybie. 21 września 2006 roku został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Za życia -- nasz znakomity, ukochany Mistrz Komedii nie dostał żadnej nagrody nie licząc jednej... za scenę z kioskiem "Ruch-u" -- przez RSW Prasa - Książka - Ruch... ;)
Począwszy od 2005 roku ulica w Warszawie łącząca ul. Światowida z Odkrytą (okolice pętli Nowodwory) nosi imię Stanisława Barei. O takie upamiętnienie reżysera zabiegali mieszkańcy Nowodworów z pomocą „Życia Warszawy”. W Krakowie imię Barei nosi charakterystyczne rondo w kształcie elipsy (nie będące rondem… ani w myśl inżynierii drogowej, ani też przepisów prawa o ruchu drogowym…); natomiast w Katowicach - skwer przed "Cinema City" w dzielnicy Załęże. 6 października 2011 roku w Łódzkiej Alei Sław odsłonięto gwiazdę poświęconą Barei. W odsłonięciu uczestniczył między innymi syn Jan.
Jak to u nas... ukuto – mocno złośliwe! -- „tworzydełko myślowe”: "bareizm". Niby termin charakteryzujący styl wczesnej twórczości filmowej Stanisława Barei. Stworzony został w latach 60. przez Kazimierza Kutza. W jednym z przemówień Kutz skrytykował poziom artystyczny twórczości Barei, używając neologizmu "bareizm" jako synonimu kiczu. Później za pomocą tego złośliwego określenia, władze i środowisko filmowe atakowały Bareję, zarzucając jego twórczości niską jakość, "antysocjalistyczną wymowę”, kłamstwa, brudną propagandę itp. itd. W odwecie, w scenariuszu (niezrealizowanego, niestety filmu): "Złoto z nieba" z 1981 roku znalazł się dialog, którego fragment brzmiał:
– Pan podał inne nazwisko w samolocie, a teraz okazuje się, że w dodatku pisze się pan przez "te", "zet"?
– Dawniej pisaliśmy się Kloc przez "ce", ale potem mój brat został reżyserem i zmienił pisownię na Klotz!
Było to nawiązanie do zmiany nazwiska przez Kutza [Kuca]. W podobny sposób Bareja potraktował prześladujące go zaciekle środowisko Zjednoczenia Patriotycznego Grunwald -- któremu przewodniczył Bohdan Poręba -- w serialu "Zmiennicy" oraz filmie "Poszukiwany, poszukiwana”.
Z czasem pojęcie „bareizmu” zaczęło być stosowane jako ogólna nazwa absurdalnych wypowiedzi, haseł, napisów, obwieszczeń i innych tego typu sformułowań budowanych niezręcznie, na bazie nowomowy i języka urzędowego. Ale także z biegiem lat – to określenie zaczęło NOBILITOWAĆ satyryków, którzy piętnują w swych tekstach wszelkie oszołomstwo, dewiacje polityków, hucpę, bezhołowie, upadek wartości i obyczajów w Narodzie.
Aktorem oraz współscenarzystą i niejako konsultantem, doradcą w przypadku kilku komedii Stanisława Barei był Stanisław Tym. Przytoczę na potrzeby zobrazowania sylwetki Mistrza Komedii, krótki fragment rozmowy ze Stanisławem Tymem :
Marr jr. : -- Funkcjonuje opinia, że Satyryk to obrażony idealista…
Stanisław Tym: -- Obowiązkiem satyryka na całym świecie jest śmiać się z zarządzeń administracji, rozmaitych ustaw i regulaminów itd. To nie o to chodzi, że zarządzenia są zawsze głupie, idiotyczne, że zawsze bez sensu, choć – niestety – dość często… Po prostu jest to wprowadzenie NOWEGO WYMIARU, nowego punktu widzenia spraw. Nie znaczy to bynajmniej, że trzeba to wszystko gruntownie zmieniać, że jest to całkowicie do zanegowania. Nie w tym rzecz! Jest to – powtarzam – pewne DOPEŁNIENIE WIZERUNKU, nowy sposób widzenia spraw, dopełnienie obrazu. Nowy wymiar!...
Marr jr. : -- Chyba tak też to widzieli Twórcy o zacięciu satyrycznym, z którymi pan był współtworzył satyrę – szczególnie: reżyser Stanisław Bareja, Edward Dziewoński, dla których pisał Pan teksty oraz Mistrz Wojciech Młynarski i inni Wielcy w tym Rzemiośle – Misji w społeczeństwie…
Stanisław Tym: -- Obowiązkiem satyryka jest wspomagać rzeczywistość, ludzi, władzę, wszystkich – w tym nowym spojrzeniu, w tym kpieniu, w tym najostrzejszym, rzetelnym, uczciwym wyśmiewaniu. Obowiązkiem satyryka w Polsce jest to samo. Ja muszę się z tych obowiązków wywiązywać, bo są to obowiązki ponadczasowe i ponadnarodowe, a nawet – ponad-ustrojowe! To jest nasza wspólna satyryczna rola, misja, obowiązek, nasze zadanie – z którego również nas kiedyś pokolenia rozliczą….
-------------------------------------------------------------------------
Nic już później nie śmieszyło Polaków tak bardzo, jak przygody lokatorów z ulicy o dziwnej nazwie Alternatywy. Próba dokręcenia dalszej historii, która rozgrywałaby się na ulicy „Dylematu 5” -- skończyły się spektakularną klapą. Nie tylko przez to, że serialu „Dylematu 5” nie reżyserował Bareja. Niepowodzenie tej produkcji wynikało z faktu, że ludzie nie mają już ochoty zastanawiać się, dlaczego muszą ciągle doświadczać podobnych stanów – nie tylko przecież absurdu, surrealizmu poczynań waaadzy -- jak ci z serialu Barei w latach osiemdziesiątych. Nie śmieszy ich to i nie zastanawia. Dom przy Dylematu 5, aby wzbudzić zainteresowanie widza, powinien być zamieszkany przez nerwowych, wkurzonych ludzi, także bezrobotnych – nabitych w butelkę przez waaadzę III RP, a nie pomylonych wynalazców i rozradowanych durniów, kretynów, idiotów...!
Stanisław Bareja, gdyby dożył naszych czasów, nie uwierzyłby chyba, że tak niewiele się zmieniło, od kiedy na natolińskim osiedlu rządził Stanisław Anioł (fenomenalna rola Romana Wilhelmiego). Może nakręciłby o tym film, kto wie, a może wyjechałby po prostu z blisko czterema milionami innych, bardzo często wybitnych, wykształconych Rodaków, Fachowców, Młodej Inteligencji polskiej do Londynu i otworzył tam polski sklep z wędlinami….
* * * * * *
STANISŁAW BAREJA był reżyserem między innymi takich obrazów i seriali, jak: „Zmiennicy” (1986), „Alternatywy 4” (1983), „Miś” (1980), „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” (1978), „Brunet wieczorową porą” (1976), „Niespotykanie spokojny człowiek” (1975), „Nie ma róży bez ognia” (1974), „Poszukiwany, poszukiwana” (1972), „Przygoda z piosenką” (1968), „Małżeństwo z rozsądku” (1966), „Kapitan Sowa na tropie” (1965), „Żona dla Australijczyka” (1963), „Dotknięcie nocy” (1961), „Mąż swojej żony” (1960).
SCENARZYSTA FILMÓW: „Zmiennicy” (1986), „Alternatywy 4” (1983), „Miś” (1980) - razem ze Stanisławem Tymem; „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” (1978), „Brunet wieczorową porą” (1976), „Nie ma róży bez ognia” (1974) razem z Jackiem Fedorowiczem, „Poszukiwany, poszukiwana” (1972); „Przygoda z piosenką” (1968), „Barbara i Jan” (1964), razem z Jerzym Ziarnikiem -- odc. 2 "Główna wygrana", 4 "Oszustka", 6 "Kłopotliwa nagroda"; „Mąż swojej żony” (1960, wraz z Jerzym Jurandotem).
Korzystając z okazji -- zaśpiewajmy: „Łu-bu-dubu, łu-bu-du-bu, niech nam żyje – prezes naszego Klubu! Niech żyje naaam...!”
Marr jr.
Inne tematy w dziale Kultura