"Byłem piątym z dwanaściorga dzieci i trzecim synem. A że urodziłem się słabowity, nikt nie przypuszczał abym miał długo żyć. Postanowili więc jak najszybciej mnie ochrzcić. Chrzestnym ojcem został zamieszkały wówczas u nas, wielki poeta Jan Kasprowicz. „Będzie najtwardszym chłopcem w rodzinie” – powiedział wtedy o mnie. I to się sprawdziło...”. -- Franciszek Marduła
Nazwisko Franciszka Marduły znane jest w gronie lutników i muzyków na całym świecie. Przez szereg lat w prasie i telewizji ukazywały się informacje o jego wysokich umiejętnościach i wielkich osiągnięciach w dziedzinie lutnictwa. 29 listopada 2007 roku zmarł w wieku 98 lat założyciel pracowni nestor polskiego i światowego lutnictwa Franciszek Marduła. Pracował do 96 roku życia, potem choroba uniemożliwiła mu czynną działalność. W tak podeszłym wieku wykonał swoje ostatnie skrzypce ('Antoni Stradivari' w 93 roku życia). Do końca życia towarzyszył synowi Stanisławowi przy pracy, służąc cennym doświadczeniem.
Był lutnikiem, który na stałe wpisał się w historię światowej sztuki lutniczej jako jeden z najwybitniejszych pedagogów i twórców. Nie wszyscy jednak wiedzą, że Franciszek Marduła w swoim życiu zasłynął również jako doskonały artysta stolarz, pedagog, i zasłużony sportowiec. Był członkiem założycielem zakopiańskiego słynnego "Sokoła". Przede wszystkim jednak był to cudowny, wspaniały, spokojny człowiek, wkładający we wszystko co robi całą swoją duszę.
Jego dom sąsiadował z zakopiańską willą "Cicha" prof. Karola Kłosowskiego, ostatniego malarza młodopolskiego, w której się urodziłem i wychowałem. Mistrza Franciszka Mardułę podglądałem jako dzieciak 'zza płota' i spędzałem w Jego pracowni wiele godzin. Z wielkim zaciekawieniem przyglądałem się długiej, żmudnej, precyzyjnej pracy lutnika; widziałem na własne oczy jak powstają skrzypce i... jak 'nadaje się im - ustawia duszę'. Przyjaźniłem się z synem słynnego Mistrza lutnictwa -- utalentowanym Staszkiem i my wszyscy razem z okolicznych domostw, góralskich chałup, stanowiliśmy niesforną, chyba dość barwną grupę 'dzieci ulicy Kościeliskiej'... Niepojęte, a jednak... w "Cichej", dawnym Domu Zajezdnym Sobczaków pomieszkiwali i chodzili po tej samej ulicy Kościeliskiej między innymi: siostry Skłodowskie, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jan Kasprowicz, brat Albert Chmielowski, Władysław Orkan, Stanisław Wyspiański, Stefan Żeromski i wiele innych znakomitości...
Franciszek Marduła urodził się 27.07.1909 roku w Poroninie. W jego rodzinie, tak ze strony ojca – Józefa Marduły jak i matki Ludwiki z Guttów „Mostowych”, żywe były tradycje podhalańskiej kultury. Po skończeniu szkoły pracował wraz z ojcem w jego warsztacie stolarskim. Była to wówczas pracownia bardzo znana nie tylko na Podhalu, a Józef Marduła, jeden z pierwszych absolwentów Zakopiańskiej Szkoły Drzewnej, bardzo ceniony za fachowość i pracowitość. Wykonywano tam głównie meble i elementy wyposażenia wnętrz w stylu „witkiewiczowskim”.
Franciszek Marduła idąc w ślady ojca zajmuje się meblarstwem artystycznym. Pasja ta towarzyszy mu przez całe życie. Dorobkiem w tej dziedzinie są tradycyjne meble podhalańskie jak i realizacje autorskich projektów. Harmonia i piękno tych mebli jest możliwa dzięki wyrafinowanemu zestrojeniu delikatnej rzeźby, naturalnej faktury drewna i przemyślanej bryły jako całości. Precyzja wykonania, przemyślana kompozycja sprawia, że każdy mebel z osobna i wszystkie razem stanowią harmonijną całość i możliwość rozpoznania ręki Franciszka Marduły.
Ciepły klimat wnętrza góralskiego pozwalają osiągnąć z pozoru drobiazgi: tacki, kwietnik, pojemnik na nakrycia stołowe. Te drobne przedmioty swoją urodę zawdzięczają bogactwu pomysłów, proporcjom, wysmakowanym kształtom, ale i nie mniej ważnemu doskonałemu wykonawstwu. Jednak największe osiągnięcia artystyczne uzyskał Franciszek Marduła w lutnictwie. Pierwsze zainteresowanie lutnictwem pojawiło się bardzo wcześnie. Od dziecka stykał się bardzo często z muzykantami góralskimi, którzy niejednokrotnie sami budowali swoje złóbcoki, skrzypce czy basy.
Jednym z nich był Izydor Gut z Poronina. Do pracowni ojca, Józefa Marduły, przychodzili również absolwenci kursów lutniczych prowadzonych przez słynnego Andrzeja Bednarza. Franciszek początkowo obserwował ich umiejętności, aż w końcu sam podjął pierwszą próbę zrobienia skrzypiec. Jeszcze wtedy nie wiedział, że lutnictwo stanie się jego powołaniem. Po wielu latach nazywał ten pierwszy instrument „prymitywną robotą”... Owe pierwsze skrzypce przetrwały do dziś! Po wojnie podarował je koledze Gutowi, a obecnie instrument ten znajduje się w Krakowie.
W lipcu 1939 roku Franciszek Marduła został powołany do Korpusu Ochrony Pogranicza. Przed wrześniem zdołał jeszcze ukończyć kurs minerski w Krakowie. Brał udział w obronie Lublina, gdzie 22 września, dostał się do niewoli. Poprzez Radom, Szydłowiec został deportowany do Rzeszy. Do czerwca 1941 roku przebywał w Muhlbergu w stalagu IV B a później w Elsterhorst IV D. Przez cały ten okres pracował jako stolarz przy budowie baraków. W wolnych chwilach rysował portrety kolegów, rzeźbił prymitywnymi dłutami zrobionymi z blachy ozdobne kasetki. Podjął również próbę zrobienia skrzypiec z brzozy. Wierzch zrobił ze świerka sklejając go z dziesięciu części. Za narzędzia posłużyły mu dłuta z blachy i kawałki szkła. W obozie jeden z kolegów odegrał na nich polski hymn narodowy. Dziś skrzypce te stanowią cenną pamiątkę rodzinną. Na spodniej płycie widnieją napisy „Dla ukochanej żony Stasi”, „Niech żyje Polska Niepodległa”. „Muhlberg 9.3.1940”.
Zasadniczo, zawodową działalność lutniczą rozpoczął był od 1952 r. Wtedy to powstaje szkoła lutnicza i Stowarzyszenie Polskich Artystów Lutników. Od samego początku Franciszek Marduła łączył pracę pedagogiczną ze swoją własną twórczością. Jego umiejętności pedagogiczne i fachowe, cierpliwość, skromność jak również rozumienie młodzieży, sprawiły, że uczniowie szanowali go, cenili i kochali. Działo się tak dlatego, że dawał nie tylko drewno i materiały, których często w szkole brakowało, ale przede wszystkim rzetelność, miłość, serce i duszę wybitnego artysty i pedagoga... Za to do samej śmierci spotykał się z ogromną życzliwością i pamięcią byłych uczniów.
Godnie reprezentował polską sztukę lutniczą na wielu konkursach w kraju i za granicą. W 1959 roku uczestniczy w Światowej Wystawie Współczesnej Altówki w Ascoli Piceno we Włoszech, gdzie zdobywa Duży Srebrny Medal. Do chwili obecnej jest to jedno z największych osiągnięć polskiego lutnictwa artystycznego na arenie międzynarodowej. W 1960, 1963 i 1972 roku brał udział w Międzynarodowych Konkursach Lutniczych na kwartety im. Królowej Elżbiety – w ostatnim kwartet jego budowy znalazł się w „piątce” finałowej. Brał udział również sześciokrotnie w Międzynarodowym Konkursie im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu przy czym na V Konkursie w 1977 roku zdobył piątą nagrodę. W 1982 zbudowana przez niego wiolonczela zajmuje VI miejsce na konkursie im. Stradivariego w Cremonie.
Franciszek Marduła, o czym już wspomniałem na wstępie, do samej śmierci w listopadzie 2007 roku w wieku 98. lat – czynnie pracował i był w pełni sił twórczych! Jego dorobek to ponad 650 instrumentów i około 300 smyczków. Mimo ogromnej wiedzy i doświadczenia – do śmierci aktywnie w swej pracowni eksperymentował. Był ciągle „ciekawy życia”, otwarty na wszystko co nowe, nawet -- awangardowe modele instrumentów. Był pierwszym, ostrym, ale obiektywnym krytykiem w trakcie tworzenia przez wybitnie uzdolnionego syna Stanisława nowego modelu kwartetu smyczkowego „Polonia Nova”.
Syn słynnego Mistrza Franciszka – dr Stanisław Marduła – jest również artystą lutnikiem, a także nauczycielem w Zespole Szkól Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, podobnie jak jego żona Alicja. Pod koniec zeszłego roku mój nieco starszy 'kolega z piaskownicy' Stanisław Marduła, który uczy wyrobu skrzypiec został nagrodzony przez MEN. Odebrał honorowy dyplom w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z rąk Anny Zalewskiej, minister edukacji narodowej. Został wyróżniony spośród 20 innych pedagogów z całej Polski. Ten wielce zaszczytny tytuł przyznawany jest nauczycielom, którzy przez lata pracy wyróżniali się osiągnięciami dydaktycznymi i wychowawczymi. Było to miłe zwieńczenie obchodów 140-lecia istnienia słynnego Zespołu Szkół Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„Ludzie są ślepi. Jeżeli mówią, że ma drewnianą twarz, drewniane nogi, czy drewniany głos, to chcą przez to powiedzieć, że jest to coś bez wyrazu, bez ruchu, bez dźwięku.
Żywe drzewo ma tysiące twarzy od wiosny do zimy, od świtu do nocy. Drzewo, z którego robi się skrzypce, też ma tysiące twarzy, od bladożółtej do brązowej, od matowej bejcy do szklącego się lakieru.
Drzewo ma tysiące głosów. Szepcze na wietrze, szumi na wichrze, trzaska w piecu. Nuci z nami od kolebki do trumny. Maszt, drążek sterowy, stół w jadalni, krzesło do odpoczynku, skrzynia kryjąca tajemnice, brama i drzewce sztandaru, gęstwina leśna i samotny olbrzym na wierzchołku góry, stawiający czoło piorunom.
Matka-ziemia tchnie w drzewo swą duszę poprzez tysiące korzeni, mówi wszystko, co tylko ma do powiedzenia poprzez usta drzew, począwszy od palmy, a skończywszy na sośnie”.
Gyorgy Szanto
Marr jr.
Inne tematy w dziale Kultura