"Najwyższym celem ducha jest mieć świadomość siebie" -- Hegel
Rzecz jasna, nie zajmuje nas kondycja psa, lecz - człowieka i jego świadomości siebie, lub - egzystencji w nieświadomości tejże. Najlepiej rzecz ukazać, ująć na przykładzie wybitnej jednostki, choć problem dotyczy rzesz ogółu. Jak może ktoś nieświadomy swej osobowości opowiadać się świadomie ZA lub PRZECIW, manifestować to lub owo, gdy kieruje nim jeno 'myślenie stadne' pod 'protektoratem' świadomie cwanego przywódcy, na przykład w OPOZYCJI WOBEC - DORZECZNOŚCI? Kwestia, a może kwintesencja zagadnień z tematu: Sztuka widzenia i postrzegania świata wraz ze sztuką uwodzenia (bynajmniej nie o Miłość tu chodzi, a o cyniczne w y k o r z y s t a n i e i pasożytowanie na terra incognita szarych komórek -- do wynajęcia -- w wyniku zabiegu zagmatwania, zakłamania hierarchii wartości, celów, postaw). A już Czesław Niemen ostrzegał był przed jakże zgubnym przyzwoleniem -- dla mierzwy uzurpatorów -- na: 'Terra Deflorata' tego, co mamy 'pod beretem'...
Jeszcze tylko ważne, bardzo istotne dla naszych rozważań, przypomnienie: "Bezmyślność i imbecylizm moralny nie są cechą charakterystyczną człowieka. Są one symptomami choroby stada". -- Aldous Leonard Huxley
Próbowałem ongiś portretować sylwetkę psychologiczną Lwa Tołstoja. Wielki pisarz u kresu swych dni, niby krnąbrny chłopiec spragniony niezwykłej przygody, ucieka spod opieki najbliższych i spotyka znów to, przed czym uciekł: ludzi, którzy poznają go, rozmawiają z nim, nieraz przeciwstawiając się jego utopijnym poglądom. Lew Tołstoj jechał pociągiem w kierunku Rostowa nad Donem, ale poczuł się tak źle, iż trzeba było przerwać podróż. Dał się zaprowadzić do mieszkania urzędnika kolejowego stacji Astapowo. Tu, w tym obcym mieszkaniu, w obcym łóżku, powiedział jeszcze do opiekujących się nim te słowa: „To koniec!... I dobrze, że tak!” A po chwili dodał: „Jest tylu ludzi na świecie prócz Lwa Tołstoja, a wy tylko widzicie jego jednego”.
Mówi się, że uciekł przed własnym życiem, przed żoną, która go nie rozumiała, z domu, który mu ciążył nieznośnie. Ale nie tylko to. Uciekł przed czymś o wiele większym - przed SOBĄ. Specjalnej wymowy w tym kontekście nabierają rozważania Kierkegaarda: „O tym, że rozpacz jest chorobą na śmierć”. Znamienny fragment: „Rozpacz jest chorobą ducha, jaźni i jako taka może być potrójna: rozpacz, że się nie jest świadomym swej osobowości (rozpacz niewłaściwa); rozpacz, że się nie chce być sobą; rozpacz, że się chce być sobą”.
Czyli - w przypadku Tołstoja - ucieczka przed sobą: skrajna rozpacz, że się nie chce być sobą. Kto z nas może powiedzieć, że zgłębił swą osobowość i zna siebie do tego najwyższego stopnia akceptacji bądź nieakceptacji? Jakże często poddajemy się płytkiej, „niewłaściwej” rozpaczy wynikającej jeno z braku świadomości swej osobowości. Kogo stać w DZISIEJSZYCH czasach na luksus, bogactwo(!) autorefleksji -- poznania, zgłębienia siebie samego? Ironia czasów, w których żyjemy, polega między innymi na tym, że pozwalamy sobie właśnie na zdrożny luksus życia w nieświadomości swej osobowości. Nie bez kozery mówi się przecież, że poznanie siebie samego jest osiągnięciem na miarę sukcesu! Że znamy siebie tylko na tyle, na ile nas sprawdzono...(sic!)
A przecież - zależy od tego harmonijne współżycie z samym sobą, otoczeniem. Jak może ktoś, kto nie rozumie samego siebie, dogadać się z bliźnim? Jak może żyć prawdziwie, skoro skażony jest nieautentycznością? Jak można mu wierzyć, skoro on nie może zaufać samemu sobie idąc na „poważne” kompromisy będące zwykłą imitacją?
Rozczarowanie, zawody, upokorzenia, zwątpienia, zadziwienia mają także swój rodowód w fakcie nieposiadania przez nas wiedzy o nas samych. Nawet jeśli już uciekamy - to nie przed sobą, a przed NIEWIEDZĄ o nas samych. Prawdziwa rozpacz...!
I znów Kierkegaard: „Nawet po to, aby się przejrzeć w lustrze, trzeba siebie znać, jeżeli bowiem siebie nie znamy, to widzimy nie siebie, tylko jakiegoś innego człowieka”. Można oczywiście sprawę skwitować uśmiechem i uspokajającą refleksją, że jednak „widzimy człowieka”... I jakże często wystarcza nam to za cały „proces poznawczy”. Wątpliwy substytut -- żyjemy na kredyt wyobraźni, (wyobrażeń o sobie) jakże złudnych częstokroć możliwości, a nie dorzecznych konieczności, których częstokroć nie jesteśmy w stanie sobie uświadomić. Stąd bywa - że wszystkie te nasze nadzieje i wszystkie rozpacze nie są prawdziwą nadzieją ani prawdziwa rozpaczą. Sam ten fakt jednak odczytywać można w kategoriach DRAMATU UŁOMNOŚCI NASZEJ NIEDOSKONAŁEJ KONDYCJI CZŁOWIECZEJ. Wypełnieni /bez/treścią -- nieuświadomioną osobowością; dumni, że dumni, brzmią jakże często PUSTO... Ludzie!
Znamię czasu: CZŁOWIEK - jako przykład koniunkturalnego mitotwórstwa...?
A może jakąś szansą dla CZŁOWIEKA jest wyruszyć w życie (na wiatraki tego świata...) zgodnie z sugestią Ericha Fromma, który w książce „O sztuce miłości” pisze: „Czynny charakter miłości -- poza elementem dawania -- ujawnia się w tym, że zawsze występują w niej pewne podstawowe składniki wspólne dla wszystkich jej form. Są to: TROSKA, POCZUCIE ODPOWIEDZIALNOŚCI, POSZANOWANIE I POZNANIE".
Zakładam zatem, że poznanie jest początkiem wszystkiego, nawet wówczas, a może szczególnie wtedy, gdy tak często potykamy się o BLAGĘ, dość przekonywająco udającą prawdę...!
Marr jr.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo