Marek Różycki jr Marek Różycki jr
1951
BLOG

O potrzebie konstruktywnego lenistwa

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 31

„Praca uszlachetnia, lenistwo uszczęśliwia” – to jedyna maksyma, którą udało mi się zapamiętać. Można założyć, że jestem człowiekiem szczęśliwym, popierającym zdrowe, konstruktywne lenistwo, a przeciwnym pozorowanej pracy. Sic!...

O lenistwie mógłbym dużo napisać, ale mi się nie chce… Nasiąkam nim jak bibuła atramentem. Wystarczy umoczyć różek a rozpełza się we mnie, rozlewa jak dobra nalewka. Alkoholicy mają swoje wódczane dni, tygodnie. Ja też mam ciągi. Lenistwa. Zapadam w nie jak w przepastną zaspę, a wszyscy wokół robią za mnie wszystko (sic!...). Krew krąży, serce pracuje, płuca oddychają, mózg odbiera słabiutkie bodźce, tramwaje jeżdżą, huragany hulają, ziemia się kręci, a ja na niej, uczepiony jak bakteria słonia obracam się i robię sobie „karuzel”...

Ot, w leniwym umyśle przemknie czasami taka żmijka refleksyjka: Ile to jeszcze obrotów przede mną, zanim zsiądę z karuzeli, albo odpadnę, albo po prostu złapią mnie za pysk i wykopią z tego niewygodnego krzesełka, do którego prawdę mówiąc, zdążyłem się już przywiązać. Moje lenistwo dba o mnie jak troskliwy lekarz na prywatnej praktyce: przepisuje mi bardzo ścisłą dietę. Tego mi robić nie wolno, z tamtym muszę uważać, aby się nie narażać, o owym nie ma mowy, bo nie w tej „opcji” jestem… A kiedy się zapomnę i zakaszę rękawy, bierze mnie pod brodę, patrzy tymi swoimi oczami najedzonego kota i grozi palcem: a ti, ti, ti, niegrzeczny, uważaj...!

Jedynie na co mi pozwala to pisanie, ale też nie za dużo, tylko od czasu do czasu, żebym się broń Boże nie spocił. Nie ma mowy, by słowa pasowały do siebie jak cegły ustawiane swego czasu przez trójki murarskie. Mogą najwyżej spacerować po kartce papieru niczym cyrkowe słonie trzymające się za ogony.

Wiele osób uważa mnie za człowieka kulturalnego. Ba, zdarzają się kobiety, które posuwają się do stwierdzeń, że jestem nawet mężczyzną subtelnym. Nie widzą biedactwa, że ja po prostu nie mam siły być chamem. Chamskie zagrywki wymagają inwencji, wyzwiska – wyobraźni, mordobicie – wydatkowania siły i energii. Toć już Michalina Wisłocka zauważyła, że straszliwie szybko rozprzestrzenia się w naszym kraju choroba nieuleczalna: schamienie rozsiane. Ale ja mam jakieś przedziwne ciała odpornościowe. Owczy pęd choroby nie wnika we mnie, choć często boleśnie dotyka. No cóż, temu, kto powyższych cech nie posiada zostaje wyszeptywanie od czasu do czasu: proszę, dziękuję, przepraszam… Zastanawiam się, czy ci wszyscy tak zwani dobrzy ludzie, stawiani innym za przykład, nie byli tacy „święci” jedynie dlatego, że nie chciało im się wejść na wyboistą, wszak trudną drogę występku...

Dzięki memu konstruktywnemu lenistwu dorobiłem się częściowo zasłużonej opinii donżuana i bawidamka. To nieprawda, że tylko ci, którzy uganiają się za kobietami osiągają pożądane efekty. Nie ma nic bardziej żałosnego, jak spocony, roztrzęsiony facet machający rozpaczliwie trzymanymi w ręku kwiatami na przejeżdżające taksówki, który bliski zawału serca spieszy się do swojej wybranki. Albo taki, który na przyjęciu czy raucie z drapieżnymi błyskami w oczach krąży w pobliżu damskiego stadka, niczym wilk wokół owczarni. Ja obrałem, a właściwie moje lenistwo obrało za mnie, inną metodę:  a jest to Całkowita Obojętność, wręcz manifestowanie braku zainteresowania przedstawicielkom innej, czasami rzeczywiście nieco ładniejszej płci. Niestety, muszę to z żalem stwierdzić, wielu kobietom moje zachowanie jest jakby na rękę (trudno, bywa i tak…), zdarzają się jednak i takie, które zaczynają przejawiać gwałtowne zainteresowanie moim brakiem zainteresowania, i które zwykła i zgubna ciekawość wiedzie w końcu tam, gdzie ciekawość zwykle prowadzić powinna...

Mój dobry znajomy, który niejako przesiąkł był atmosferą, którą wokół roztaczam – stwierdził, że lenistwo najbardziej jednak przydaje się w czasie domowych awantur. (A to jest mi dziedzina totalnie obca). Siedzi sobie człowiek spokojnie w fotelu, a tu wokół gromy, błyskawice, latające talerze itp. Żona i teściowa – dwa wiatry północne – latają wokół siebie i próbują twoją niezłomną postawę poddać erozji, a ty nic. Nie chce ci się nawet odpysknąć. Owinięty lenistwem jak prosiak słoniną, trwasz bohatersko, a tam w środku ty i twoje myśli rozpalacie sobie małe ognisko i nucicie starą harcerską pieśń: „Choć burza huczy wokół nas”.

Ostatnio zaprosił mnie na obiad znajomy – mały, łysawy, żółwiowaty. On stawiał, ja ograniczałem się do spożywania. Byliśmy właśnie przy sałacie, kiedy mój znajomy po oderwaniu następnego kawałka zielonego, zaczął intonować na swoją cześć hymn człowieka śmiertelnie zapracowanego. W czasie całej tej opowieści skromne przemilczał efekty, ograniczał się jedynie do samego procesu pracy przedzielanej herbacianymi kurantami – pierwsza, duga, trzecia, czwarta, a  potem to już robi się wpół do piątej i czas myśleć o powrocie do domu. I tak w kółko, jak wiewiórka biegająca w obracającym się bębnie – ani centymetra do przodu, za to „praca” w pocie czoła. Uff...! ;)

„Praca uszlachetnia, lenistwo uszczęśliwia” – to jedyna maksyma, którą udało mi się zapamiętać. Można założyć, że jestem człowiekiem szczęśliwym, popierającym zdrowe, konstruktywne lenistwo, a przeciwnym pozorowanej pracy. Konstruktywne lenistwo jest tak samo człowiekowi potrzebne, jak światu ginące gatunki ssaków. Nie należy go w sobie całkowicie wytępiać. A z tymi spustoszeniami, jakie podobno w nas czyni, nie należy przesadzać. W końcu są one czasami o wiele mniejsze, niż skutki przebierania nogami w obracającym się bębnie, POZORU, który z prawdziwą pracą doprawdy nie ma nic wspólnego...

Marr jr.    

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Rozmaitości