Dwadzieścia siedem lat temu, 13 maja w drodze na szczyt Kangczendżongi, trzeciego szczytu Ziemi, zaginęła Wanda Rutkiewicz -- zdobywczyni, jako pierwsza z polskich alpinistów, Mount Everestu i K2. Na K2 była pierwszą kobietą. Zamierzała zdobyć Koronę Himalajów, czternaście szczytów przekraczających 8 tys. metrów. Zdobyła osiem. Do dziś nie odnaleziono Jej ciała.
WANDA RUTKIEWICZ -- była największą polską himalaistką Dla upamiętnienia Jej postaci i osiągnięć została ufundowana tablica pamiątkowa. Cztery lata temu -- została ona umieszczona na Symbolicznym Cmentarzu pod Osterwą)* w Tatrach Słowackich, gdzie znajdują się tablice poświęcone tym, którzy na zawsze pozostali w górach. Tablica została ufundowana z inicjatywy Zosi Bachledy z Zakopanego i Piotra Kubickiego z Poznania, sfinansowana przez Polski Związek Alpinizmu i Fundację Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki. Projekt i wykonanie: Jarosław Bogucki z Poznania.
Uroczystość odbyła się w sobotę, 5 maja 2012 roku o godz.12.00. Wzięli w niej udział przyjaciele i partnerzy wspinaczkowi Wandy, alpiniści młodszego pokolenia, którzy wprawdzie nie znali Wandy, ale są nią zafascynowani. Kinga Baranowska, najwybitniejsza alpinistka młodego pokolenia, jest tego najlepszym przykładem. Również Martyna Wojciechowska, trzecia Polka na Mount Evereście i zdobywczyni Korony Ziemi (najwyższych szczytów wszystkich kontynentów) -- wielokrotnie podkreślała, jak mobilizująco osoba Wandy Rutkiewicz wpłynęła na jej górskie przedsięwzięcia.
Wanda żyła dla gór, w górach najwyższych pozostała, zaś 5 maja symbolicznie powróciła w Tatry, z których wyruszyła w Alpy, Hindukusz, Himalaje i Karakorum.
Jest to do dziś największy sukces kobiecego alpinizmu na świecie. WANDĘ RUTKIEWICZ – zdobywczynię Mount Everestu – jako pierwszą Europejkę, trzecią kobietę na szczycie świata oraz ośmiu ośmiotysięczników – w 24. rocznicę tragicznej śmierci – wspominam razem z Jej Przyjaciółmi.
W 1978 roku wzięła udział w zachodnioniemieckiej wyprawie na Everest. Jej wejście (16. października) było trzecim kobiecym wejściem na najwyższą górę świata i jednocześnie pierwszym europejskim. Tego samego dnia papieżem został Polak Karol Wojtyła. W czasie spotkania z Wandą Rutkiewicz powiedział: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko".
To miała być kolejna nasza rozmowa. W marcu 1992 kontaktowaliśmy się telefonicznie, lecz wciąż coś stawało na przeszkodzie spotkaniu. Przebywała w Warszawie, cała pochłonięta organizowaniem swoich wypraw. Planowała zdobycie, jako pierwsza kobieta świata, wszystkich czternastu ośmiotysięczników. Pozostało Jej wejść jeszcze tylko... na sześć spośród nich.
W 1991 roku Wanda Rutkiewicz zdobyła dwa kolejne ośmiotysięczniki: Cho Oyu (8201m n.p.m.) 26.09.91 roku i Annapurnę (8091 m n.p.m.) 22.10.91 roku. Na ten ostatni weszła bardzo trudną drogą południową. W tym roku chciała sześciokrotnie uczestniczyć w wyprawach. Jeszcze wówczas myślała, że zacznie wiosną od udziału w rosyjskiej ekspedycji na Dhaulagiri (8167 m); potem planowała wejście z Niemcami na Lhotse (8516 m) lub z Hiszpanami na Makalu (8463 m); latem chciała zdobyć Broad Peak (8047 m); jesienią zaś – Kangchenjungę (8596 m) i Makalu. Ostatni szczyt, Manaslu, planowała osiągnąć zimą lub na wiosnę 1993 roku.
Zrealizowanie planów zależało od tego czy czołowa nasza himalaistka znajdzie na to pieniądze. Zainwestowała wszystkie swoje oszczędności; z pomocą przyszły także firmy, które zgodziły się sponsorować wyprawy. Pod koniec kwietnia 1992 r. prasa donosiła: Wanda Rutkiewicz i Arek Gąsienica-Józkowy wspinają się na północnych stokach szczytu Kangchenjunga (8596 m) w Nepalu. Są uczestnikami ekspedycji zorganizowanej przez alpinistów z Meksyku. Dla Wandy Rutkiewicz, która chce sięgnąć po tzw. koronę Himalajów, była to próba wejścia na dziewiąty w jej alpinistycznej karierze samodzielny szczyt górski, przekraczający wysokość 8 tys. m. Szczytów takich jest 14 w Himalajach i Karakorum, a na wszystkie wspięli się dotychczas tylko dwaj ludzie: Włoch Reinhold Messner i nieżyjący już Polak – Jerzy Kukuczka.
„W ogóle nie dopuszczam myśli, iż śmierć w górach może mnie dotknąć. Ginęli inni, ja jeszcze żyję i dalej będę się wspinać. Robię to, gdyż nie godzę się ze śmiercią innych” – powiedziała mi Wanda Rutkiewicz.
ZAGINĘŁA W HIMALAJACH -
w drodze na trzeci szczyt świata
Reuter powołując się na nepalskie Ministerstwo Turystyki, które wydaje pozwolenia na działalność alpinistyczną w najwyższych górach świata, poinformował, że słynna polska himalaistka 49-letnia Wanda Rutkiewicz, zaginęła 12 maja 1992 na stokach Kangchenjungi. Polkę widziano po raz ostatni w obozie V na wysokości ok. 8300 m. Carlos Cassolino, kierownik meksykańsko-polskiej wyprawy, do której dołączyła Wanda Rutkiewicz, przekazał do Katmandu wiadomość, że od 12 maja nie ma kontaktu z polską alpinistką. Według Meksykanina, Wanda Rutkiewicz, która wcześniej spędziła w obozie V kilka nocy, planowała atak szczytowy północną ścianą 13 maja. Była 300 metrów od szczytu… Zdecydowała się na ten wyczyn bez śpiwora, żywności, tlenu…
Wanda Rutkiewicz jako pierwsza kobieta zdobyła dwa najwyższe ziemskie szczyty: Mount Everest (8848 m), Czogori (8611 m), a także bardzo trudną Nanga Parbat (8126 m). Do niej należy także kobiecy rekord wspinaczki bez tlenu, a ponadto – jako pierwsza kobieta na świecie – zatknęła polski proporzec na K-2.
WYŚCIG Z CZASEM
Dzisiaj alpinizm – wyznała mi Wanda Rutkiewicz – to przede wszystkim wyścig z czasem. Wszyscy wspinają się tak szybko, że nie mają czasu pisać wierszy… jak Antoni Malczewski, poeta-romantyk, który w sierpniu 1818 roku zapoczątkował polską działalność alpinistyczną; dokonał pierwszego wejścia na Aiguille du Midi (3843 m) w masywie Mount Blanc.
-- Dzisiaj alpiniści stawiają sobie wysoko poprzeczkę – bywa, że dwa, trzy ośmiotysięczniki w ciągu roku. Rywalizacja jest taka sama, jak niegdyś, charakter ludzki pozostał ten sam. Odbywa się to tylko w sposób bardziej spektakularny dzięki nowocześniejszym i znacznie sprawniejszym środkom przekazu. Alpinizm sportowy przenosi się z Alp w Himalaje. Etap wchodzenia na szczyty ośmiotysięczne drogami trudnymi dopiero się rozpoczął. Miarą tego zjawiska jest fakt, że najwyższe góry świata, a szczególnie Everest – są już „wyprzedane” na następne dziesięciolecie…
WYPRZEDZIĆ SIEBIE
Potrzebne jest mi poczucie zagrożenia, którym steruję – zagrożenia z wyboru. W czasie wspinaczki – zwłaszcza niebezpiecznej i trudnej – jest się skoncentrowanym wyłącznie na tej czynności. Zabrzmi to może dziwnie, ale zapomina się nawet o najbliższych, o rodzinie. Pragnienie zdobycia góry jest tak fascynujące, iż po prostu nie istnieje nic innego… Jest tylko jeden problem: nie spaść, wejść, przygotować, przetrwać, zdobyć.
W obecnej tendencji himalaizmu element sportowy – to bardzo istotny czynnik. Są ludzie – zauważyła Wanda Rutkiewicz – którzy lubią wspinaczkę za wiele jej walorów, nawet za niebezpieczeństwo, które w sobie kryje. Czyli właśnie element sportowy: robienie czegoś trudnego przeciwko prawu ciążenia, wspinanie się, wchodzenie na coraz trudniejsze szczyty. To nie to samo co bezpośrednia rywalizacja zawodników, ścigających się na bieżni, lecz konkurencja wyprzedzania samego siebie. Jest w tym – jak określił jeden z nestorów polskiego taternictwa, nieżyjący już Roman Kordys: typowa dla człowieka realizacja pragnienia wyczerpania się do ostatka.
Alpiniści są ludźmi o bardzo dużej wrażliwości, którym nie wystarcza sam wysiłek fizyczny i sport jako taki, ale ważne są także umiłowanie piękna, natury i potrzeba przebywania w takim środowisku.
TO NIE PRZEDSZKOLE
Kiedy zwierzyłem się Wandzie Rutkiewicz, że jeden ze znanych alpinistów mówił mi o zaniku więzi międzyludzkich powyżej pewnej wysokości, kiedy każdy już walczy nie o partnera z zespołu, a wyłącznie o siebie – moja rozmówczyni żachnęła się. – Wspinaczka to nie przedszkole z opiekunką do dzieci.
-- Alpiniści sami dobierają się w zespoły. Są to zazwyczaj – jeśli chodzi o wyprawy na ośmiotysięczniki – zespoły ludzi wypróbowanych, posiadających określony zakres samodzielności i umiejętności. W zasadzie warunkiem wejścia w jego skład jest nie tylko umiejętność chodzenia z partnerem, ale również – jeśli coś się wydarzy – chodzenie samotnie, bez asekuracji. Najczęściej chodzimy w góry niezależnie. Nie zawsze asekuracja w Himalajach jest czymś bardzo pomocnym, zmusza bowiem obu partnerów do tego samego tempa, bardzo często je zwalnia. Wiązanie się zaś liną bez asekuracji nie ma sensu – upadek jednego z partnerów powoduje natychmiastowe ściągnięcie drugiego. Uważam, że to nie fair, jeżeli ktoś chce tylko wejść na szczyt, dołącza do wyprawy i będąc słabszym z góry skazuje innych na opiekę nad sobą. To jest jego wina. Zazwyczaj taki alpinista nie dostaje się do zespołu szczytowego, który dobiera się spontanicznie, ad hoc, spośród najlepszych. Idąc niezależnie, samodzielnie – automatycznie mniej uważa się na partnera. Im większe jest tempo wchodzenia na górę – a szybkość decyduje czasem o życiu – tym większą uwagę skupia się na sobie.
Dla mnie istotna jest obecność drugiego człowieka – powiedziała mi na którymś z kolei spotkaniu, Wanda Rutkiewicz. Nie musi mi pomagać – wystarczy, że czuję jego obecność. Potrzebny mi ktoś, kto wiem, że również myśli o mnie – nawet, gdy znajduje się 200 metrów wyżej lub niżej. Uważamy na siebie bardziej gdy sytuacja staje się groźna – na przykład załamuje się pogoda, albo ktoś zasłabnie. Tak więc, chociaż teoretycznie obowiązuje nakaz uważania na partnera, to – jak powiedziałam – obecnie większy jest zakres samodzielności, co być może przyczynia się także do wzrostu liczby wypadków.
Zastanawiam się nad tym, co mówiła Wanda Rutkiewicz i nie opuszcza mnie wątpliwość – jakim partnerem był Carlom Cassolio, którego dzieliło od polskiej himalaistki mniej niż 300 metrów?!...
CZARNO-BIAŁA STATYSTYKA
Wciąż giną wytrawni alpiniści. Wanda Rutkiewicz w swych wypowiedziach publicznych wciąż powracała do tragicznego 1986 roku, kiedy w Jej zespole podczas zejścia z K-2 zginęło małżeństwo Lilliane i Marice Barnard. 15 dni później, podczas odwrotu z tego samego pakistańskiego olbrzyma, na lodowej ściance zawiodły raki Tadeusza Piotrowskiego, który stracił podparcie i runął w przepaść ponosząc śmierć na miejscu. W pierwszych dniach sierpnia tego feralnego roku na Czogori zginęło pięcioro alpinistów różnych narodowości – w tym Polka Dobrosława Miodowicz-Wolf. W tym samym czasie zginął uczestnik innej wyprawy na K-2 – Wojciech Wróż. Tego lata w Karakorum sam tylko szczyt K-2 pochłonął 13 ofiar. – w tym trzech wspinaczy z Polski. należących do elity alpinistycznej. Że nie wspomnę o tragedii sprzed BLISKO 20 lat, kiedy zginął czołowy nasz himalaista, Jerzy Kukuczka.
Czy istotnie liczba wypadków jest wprost proporcjonalna do liczby wejść? Czy w alpinizmie, himalaizmie przykład może stanowić przestrogę? Co jest w tych górach, a może w naturze człowieka, że wciąż wspina się na szczyty, pomimo że potknięcie na górze „może zejść” lawiną?
Może chodzi tu o odczucie bezgranicznego szczęścia i wolności, gdy stoi się na dachu świata – górując na tym wszechogarniającym chaosem; światem często nie do życia na nizinach…
Marek Różycki jr.
-------------------------------------------------------------------------------
)*
Symboliczny Cmentarz pod Osterwą w Tatrach Słowackich -- to jedyne miejsce, gdzie znajdują się tablice poświęcone tym, którzy na zawsze pozostali w górach.
Pod Osterwą jest ponad 280 tablic upamiętniających ponad 400 osób, w tym Polaków: Mieczysława Karłowicza, Klemensa Bachledę, Jana Długosza. Są też tablice tragicznie zmarłych ratowników górskich: Bogusława Arendarczyka, Janusza Rybickiego, Bartłomieja Olszańskiego i Marka Łabunowicza a także tablice poświęcone osobom, które zginęły w innych górach: Wawrzyńcowi Żuławskiemu, Jerzemu Kukuczce czy Piotrowi Morawskiemu.
Krzyże i tablice pod Osterwą poświęcone są także słowackim, niemieckim, czeskim i węgierskim taternikom.
Cmentarz Symboliczny powstał z inicjatywy czeskiego malarza, taternika i narciarza Otakara Sztafla w latach 1936-1940. W centralnej jego części znajduje się kapliczka, w której znajdował się obraz Sztafla, zatytułowany "Ofiarom gór", jednak dzieło nie przetrwało do naszych czasów. Przed dniem Wszystkich Świętych ratownicy górscy przynoszą na groby swoich kolegów gałązki kosodrzewiny.
Inne tematy w dziale Sport