Jakże niesłychanie szybko minęło blisko 15 lat od śmierci Matki Seksuologii Polskiej. Czas bije nas... Nim przytoczę naszą ostatnią, poruszającą jakże aktualne problemy!, niepublikowaną rozmowę - kilka akapitów "na temat" poplątanych losów życia, którego fakty i wydarzenia wciąż się przenikają w naszym mikrokosmosie istnienia, gdy jesteśmy jeno 'przejazdem' na tej ziemi...
Metryki urodzenia -- nie są żadną przeszkodą dla przyjaźni ani Miłości -- tego nauczyła mnie między innymi Michalina Wisłocka. Natomiast wybitny poeta i pisarz Tadeusz Nowak nauczył mnie, że zarówno przyjaźń, jak i Miłość -- to otwarcie się na Prawdę drugiego człowieka. Nie zapomnę także Jego naczelnej "dewizy życiowej" : -- Nigdy nikomu nie wchodziłem w d*pę, chyba jako zadra...! A dziś tak trudno o prawdziwą przyjaźń, gdy wokół tylko osoby tak mocno zakochane w sobie..., zadufane, butne, stosujące "automarketing" oraz "autogloryfikację"... "Dumne są tylko indyki..." -- zwykł był mawiać Tadeusz i, oczywiście, miał był całkowitą rację.
Ze smutkiem zauważyłem, że w obecnych nam czasach nawet zdawać by się mogło sympatycznym ludziom, gdy "staną na jakimkolwiek stołku" - odbija - i wszystkich usytuowanych "poniżej" (w ich mniemaniu), traktują lekceważąco, wręcz po chamsku, z pogardą. "Po prostu" stają się butnymi bufonami. Prawdziwie wielcy - są skromni, pełni POKORY, ba, nawet - NIEWIARY we własne możliwości, potencjał twórczy...
Miałem szczęście, gdy przez ponad 10 lat -- codziennie spotykałem się w redakcji "Tygodnika Kulturalnego" z wybitnym poetą, pisarzem, TADEUSZEM NOWAKIEM, który z czasem stał się moim Przyjacielem. Obrywałem tylko wówczas, gdy na łamach "TK" przemycałem kolumnę Jego wierszy lub szkic o Jego Twórczości czy obszerny fragment poetyckiej, baśniowej, magicznej prozy... (przypomnę: powieści Tadeusza Nowaka utrzymane są w baśniowo-balladowej konwencji, sięgają do pokładów literatury ludowej, kreując świat pełen prastarych archetypów i motywów biblijnych.) Jakże często sypał w mą stronę aforystycznymi, sentencjonalnymi przekazami: "Nie ma nic bardziej groźnego, ubliżającego człowiekowi i męczącego - niż pospolitość", albo: " Lepiej z rąk durnia zginąć, niźli doczekać się od niego pochwały...!" Naszą przyjaźń rozłączyła śmierć; Tadeusz, zmarł w szpitalu w Skierniewicach.
Nikt też nie wie, że MICHALINA WISŁOCKA - Matka Seksuologii Polskiej -- była wybitną intelektualistką. W swojej 20 m kawalerce na Starym Mieście (naprzeciwko pomnika Kilińskiego) w Warszawie miała wielką bibliotekę, uwielbiała literaturę, szczególnie anglo-amerykańską, zaś naszych klasyków znała na pamięć... Na ścianie w Jej malutkim mieszkaniu wisiał wycięty z jakiejś kolorowej gazety portret Ernesta Hemingwaya nalepiony na tekturę. Napisaliśmy razem mnóstwo rozmów, z których tylko część była opublikowana w prasie lub – książkach.
Pozwalała mi się nazwać Babcią, bo swoich -- nie zdążyłem nawet poznać. Rodzinę mego Ojca wymordowali Ukraińcy w straszliwym Pogromie – także na Polesiu... [*]
„Babcia” Michalina Wisłocka była dyslektyczką; stąd też adiustowałem Jej teksty od II roku studiów. I tak z biegiem lat staliśmy się przyjaciółmi. Łączny nakład Jej książek przekroczył 12 milionów egzemplarzy... Trylogia: "Sztuka Kochania", "Sztuka Kochania - w 20 lat później" oraz "Sztuka Kochania - witamina M" - była tłumaczona na wiele języków w wielu krajach -- nawet w Stanach i... Chinach...
DLACZEGO O TYM PISZĘ?
Nie wiedziałem, że Michalina i Tadeusz świetnie się znają... Mieli swoje domki letniskowe w Bolimowie pod Warszawą. Kiedy po śmierci Tadeusza, co u mnie normalne, wpadłem w depresję, załamanie - Michalina, której opowiedziałem, że straciłem mego Przyjaciela-Przewodnika-Mentora -- zdradziła mi, że to ona przeprowadzała reanimację Tadeusza w Bolimowie, zanim po pół godzinie przyjechała R-ka... Sama o mało nie przypłaciła tej reanimacji zawałem, bowiem i Ona ciężko chorowała na serce.
Ale stać Ją było na poczucie humoru, nawet wówczas, gdy w Szpitalu na Solcu - leżała na oddziale intensywnej terapii. Kiedy Ją odwiedzałem, pewnego dnia usłyszałem bardzo głośne wyznanie... : " -- Marek !, zdradź mi, ile zarabiasz, to powiem ci - czy cię kocham...! ;) " Pacjenci, którym śmierć zaglądała już w oczy, śmieli się do rozpuku, ale nie do końca zrozumieli, pojęli przesłania tego "dowcipu"…
Michalina była bystrym obserwatorem życia i wszelkich przemian obyczajowych. Szybko więc dotarło do Niej, że Nowa Rzeczywistość w III RP zanegowała Jej filozofię życia rodzinnego i estetyki, które wyznawała była od lat - na temat "Rzewnej Polskiej Miłości"... Nastały nowe TRENDY: "pseudo-wartości -- pustych kalorii" w kapitalistycznej, a w zasadzie - kolonialnej III RP, w której wszystko zaczęto traktować, jako towar do sprzedania (się) -- także: Kulturę, a nawet -- "Miłość"... mówię rzecz jasna o lwiej części pokolenia dzisiejszych 20., 30.-latków...! A bezinteresowna rzewna, polska Miłość -- trafiła do lamusa i przeminęła z wiatrem... Historii...
Obecnie przecież "lokuje się uczucia na wysoki procent...", zupełnie jak papiery wartościowe czy Akcje na Giełdzie (mniemań o sobie i swej wartości, wielkości, atrakcyjności...). Także - niestety - trafiła do "lamusa" niezwykle "gęsta" w znaczenia, przesłania i przekazy, kreująca świat pełen prastarych archetypów i motywów biblijnych - wybitna twórczość "mojego" TADEUSZA NOWAKA. [*]
* * *
Ostatnia rozmowa z MICHALINĄ WISŁOCKĄ – matką seksuologii polskiej
-- Człowiek interesu na ogół jest tzw. pracoholikiem, a przy tym często odnajduje w sobie coś na kształt popędu seksualnego do pieniędzy…
-- Znane i u nas powiedzenie „czas to pieniądz” zaczyna nabierać nowego wydźwięku. Na ołtarzu biznesu składana jest nierzadko ofiara z miłości i szczęścia rodzinnego. Te najważniejsze sfery ludzkiego życia okazują się zbyt czasochłonne… Ludzie biznesu – zarówno mężczyźni, jak i kobiety – coraz częściej uprawiają seks bez miłości z luksusową partnerką czy partnerem; bez zobowiązań, na ogół bezpiecznie, w dekoracjach swych apartamentów lub elitarnych biznes-klubów. Honoraria wliczone w abonament astronomicznej opłaty członkowskiej... Także coraz więcej kobiet nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, bowiem na pierwszy rzut oka trudno jest ocenić, ile on zarabia...
-- Trudno mi sobie wyobrazić, aby leżało to w naturze człowieka, by mógł żyć pełnią istnienia bez emocjonalnego i uczuciowego wsparcia partnera i rodziny...
-- Biznes i obyczaje tej sfery wytwarzają całkiem nowe konieczności konsumpcyjne. Można by przypuszczać, że panowie pracujący w biznesie obdarzają wyjątkowym szacunkiem i poważaniem kolegów biznesmenów, wytwarzających dobra tego świata dla świetnie sytuowanych. Patrząc na reklamy w telewizji, widzimy, jak biznes – produkujący różnorakie elementy luksusu życiowego – rodzi z czasem w społeczeństwie poczucie konieczności zakupu najrozmaitszych proszków, płynów, kosmetyków, sprzętów. Bo czy można żyć bez 'plazmy' czy najnowszej 'komórki'…? Nie, nie można, bo sąsiedzi by się śmiali, pytając jadowicie: Ty tego jeszcze nie masz?!!! Teraz rzeczy stanowią o prestiżu ich właściciela..., niestety, w kategoriach ocen obcych nam pseudo-wartości ogłupiałego społeczeństwa! Albo reklamowane coraz to nowsze i nowsze modele samochodów, pralek, lodówek, zmieniające się kolekcje mody; wywołują one coś na kształt popędu, który należy zaspokoić. I jeden za drugim – gnębiony poczuciem mniejszej wartości – zaczyna kupować. Jednak, aby kupować i używać tego wszystkiego, co oferuje nam współczesny biznes wytwórczy, trzeba mieć furę pieniędzy...
-- Pieniądze z nieba nie lecą, a za pensje coraz trudniej wyżyć. Więc co nam pozostaje…? Biznes!
-- A biznes ma dwa oblicza. Pierwsze – to okres, kiedy się go rozkręca i człowiek pracuje od świtu do nocy, a nawet i w nocy, żeby przebić konkurencję i zrobić duże pieniądze. I to są już pierwsze chude uczuciowo dni i miesiące dla rodziny. Drugi okres – gdy biznes się rozkręci. Pieniądze zdobyte uczciwą i nieuczciwą drogą sypią się jak z rogu obfitości i wtedy zaczyna się następny problem – żeby nie odbić się od tła świetnie zarabiających biznesmenów. Trzeba stworzyć nowe nawyki, nauczyć się sposobów chodzenia pana biznesmena, kontaktów pana biznesmena, przyodziewku i sygnetów pana biznesmena oraz nowego stylu życia oraz rozrywek. Koniecznie jeździ się na polowania, zapisuje do biznes-klubów, gdzie się przesiaduje, konferuje, załatwia interesy, je i pije oraz rozrywa się w stylu co najmniej miliardera. Jak wyglądałby człowiek o takim statusie, gdyby – nie daj Boże! – chodził do domu na obiad, a w niedzielę z dziećmi do parku albo z (własną) żoną do teatru? Dno i wodorosty...!!!
Jak już wspomniałam, rozrywa się na polowaniu czy w kasynie, gdzie pieniądze płyną jak rzeka; afiszuje się z pięknymi modelkami czy hostessami. A kiedy już w tej swoistej masonerii osiągnie najwyższy stopień wtajemniczenia, biznes-klub zapewni mu wszystko: baseny, korty, sauny i przede wszystkim piękne kobiety – ach, jakże uwodzicielskie i spolegliwe… Dziewczyny do wyboru – zdrowe, przebadane, śliczne, higieniczne, o wysokich kwalifikacjach zawodowych typu, na przykład, masaż erotyczny. Wybierasz wedle woli…
-- … ja...?!
-- … przestań się wygłupiać, bo nie mówię przecież o naszym getcie, w którym z trudem utrzymujemy się na powierzchni życia! Tak więc wybierasz wedle woli i w każdych chwili możesz je mieć lub wyrzucić za drzwi. To jest dopiero wytworne życie biznesmena lub nowopowstałych „elit”, także, niestety, politycznych. Na wszystko ich stać! Niestety, nie wszystkie nocne czy wieczorne smutki i niepokoje dadzą się zalać alkoholem, "zaćpać" narkotykami lub wyperswadować przez własnego psychoanalityka.
-- Przypominam sobie dawną piosenkę, której refren brzmiał mniej więcej tak: „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka”. I tak zaspakajamy najwymyślniejsze życzenia naszego białka, a jednak czasem, pomimo wszystko, coś w duszy zapiszczy. A co piszczy?
-- Tęsknota do bliskiego, oddanego, ciepłego człowieka. Nie takiego za pieniądze, ale takiego od serca, co jak mama przytuli, pocieszy, łezki otrze, pogłaszcze po głowie, gdy wpadniemy w fatalny dołek życiowy, gdy na ten przykład „biznes-przyjaciele” nas oszwabią lub „koledzy” przejmą nasze akcje… Osoby kupione za pieniądze, zamiast wzruszać się naszymi dramatami i rozterkami, szybciutko (!!!) zmieniają nas na partnera weselszego i bezproblemowego. W tym sklepiku nie ma miejsca na wierność, tkliwość, bezinteresowność, lojalność i po prostu - na miłość. Dobrze, jeżeli w takich chwilach wraca do nas wspomnienie dzieciństwa, ciepłych i długich rozmów z matką czy ojcem, przyjaznego oparcia w rodzeństwie. Ale jeżeli jesteśmy już w drugim pokoleniu dzieckiem biznesmena, to nie ma ucieczki nawet we wspomnienia. Masowa propaganda i sugestia, która wdrukowuje nam w podświadomość nowy, cudowny świat biznesu, obrabowuje nas bezlitośnie z czasu, który moglibyśmy – zgodnie z ludzką naturą – poświęcić na miłość, małżeństwo czy ojcostwo, chociażby w znacznie mniej luksusowych dekoracjach. Jeżeli mamy nawet rodzinę, jest to zwykle rodzina drapieżników, która wciąż żąda więcej i więcej, ponieważ nikt w nich nie obudził potrzeb uczuciowych! W dzieciństwie nie obdarzani byli miłością, tylko rzeczami!
-- Nie wzrusza ich nawet to, że tatuś-pracoholik z nagła umiera na zawał?
-- Spadek wprawdzie ociera łzy, ale zwykle nie na długo go wystarczy. Bardzo rzadko młode drapieżniki przekształcają się z wiekiem w biznesmenów na wzór tatusia. Ponieważ całe dzieciństwo uczyli się konsumować, a nie solidnie pracować, wzrastają w przekonaniu, „że im się należy” i znaczą coś więcej od zwykłych śmiertelników. Podobnie rzecz się ma z dziećmi naszych politycznych – obecnie – „mocodawców” … „Im się należy!...” A polityka z biznesem jest bardzo mocno związana, nie tylko zresztą w naszym kraju. W miarę dorastania niewielkie mają szanse na samodzielność, a z biegiem czasu kłopoty finansowe zalewają alkoholem, narkotyzują się. I tak zaczyna się tworzyć z roku na rok coraz większy i bardziej przerażający margines niebezpiecznych dla społeczeństwa, a szczególnie młodych ludzi – zdrożny wzorzec do naśladowania „tych na topie” – a tak naprawdę: frustratów i wykolejeńców życiowych.
-- Starożytni Grecy mieli bóstwa miłości, pijaństwa (wina!) i radości: Afrodytę i Dionizosa. My mamy za to fetysz pieniądza, kompleks niższości i psychoanalizę…
-- Wystarczy porównać greckie igrzyska olimpijskie i współczesne, które stają się z dnia na dzień coraz większym biznesem. Wyżej… dalej… szybciej… Choćby za cenę narkotyków czy hormonów rujnujących zdrowie. Jeżeli nie chcesz mieć zawału, stać się kaleką i zginąć marnie, to: niżej… bliżej… wolniej… Tak, aby sport był relaksem i rozrywką, a nie spędem milionów ludzi i walką o wielkie pieniądze. W starożytnej Grecji nagrodą za zwycięstwo był prestiż i mała gałązka lauru, a także radość ze zwycięstwa, radość życia. Dziś ze sportem jest całkiem podobnie jak z rodziną. Ucieka wielka radość życia, a zostaje spleen i pieniądze. Nie mamy nawet odrobiny wolnego czasu, żeby je wydać dla własnej przyjemności. Coraz częściej dwoje ludzi łączy wspólny majątek, a nie uczucie. Taak, ludzie obecnie bardziej mają do siebie stosunek ekonomiczny, niż liryczny, niestety... Aforysta rzecz podsumował: „Jedni na drugich warczym – sposobem gospodarczym”...
-- W opiniach zachodnich naukowców i znawców zagadnienia – rozkosz ma korzystny wpływ na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne, a seks może się okazać bardzo skuteczną terapią, zwłaszcza, gdy chcemy się pozbyć stanów napięciowych, nerwic, zrzucić wagę, wyleczyć się z bezsenności, uniknąć zmarszczek, skutecznie zneutralizować stres… Krótko mówiąc, uprawiając seks nie tylko rozwijamy sferę naszej wrażliwości zmysłowej, ale także wzmacniamy mięśnie, zwiększamy odporność w ogóle, a w tym i nerwową, a nawet poprawiamy elastyczność i jędrność skóry! A ta nasza poczciwa i rzewna miłość… Ileż ona wymaga zachodu, wyrzeczeń, niesie z sobą stresów, często rozczarowań i piekielnie bolesnych upokorzeń. Więc może nie potępiajmy tak seksu bez miłości...? ;)
-- Nie składamy się tylko z żywego białka – tej piszczącej pod nawałem stresów i złota duszy też się coś należy. Trudno wytłumaczyć człowiekowi, żeby nie jadł słodyczy, bo mu szkodzą, a jadł zdrowy szpinak, chociaż mu nie smakuje… Na zdrowy rozum nikt nie może żyć samymi słodyczami, ponieważ organizm potrzebuje wszystkich składników odżywczych, aby rozwijał się prawidłowo. Podobnie życia nie możemy wypełnić tylko niewolniczą pracą albo wyłącznie rozrywką, wydawaniem pieniędzy i zimnym seksem, ponieważ SĄ TO JEDYNIE PUSTE KALORIE, które tylko wyniszczają nasz organizm.
Zarówno u zwierząt, jak i ludzi, nikt nie wymyślił nic lepszego od rodziny, która daje ciepło, poczucie bezpieczeństwa, oparcie w trudnych sytuacjach, motywację do życia i ponoszenia jego trudów, a także szanse wychowania pięknych ludzi, którzy nie pozwolą wyginąć gatunkowi homo sapiens.Chyba ekologia dość wyraźnie ukazała nam zagrożenie, jakie stwarza rozwój cywilizacji, bez zwracania uwagi na zachowanie zdrowego środowiska. Zdrowe środowisko jest dla nas takim samym warunkiem egzystencji, jak dobra, kochająca się rodzina. W tym kontekście specjalnego znaczenia nabierają słowa Marka Twain`a, że „cywilizacja to nieograniczone mnożenie niepotrzebnych konieczności” (!)…
-- Jak określiłaby pani stan „uczuciowego posiadania” Polaków na początku XXI wieku, a także naszą narodową specyfikę w tym względzie?
-- Mimo wszystko wierzę nadal, że ciągle narodową specyfiką Polaka jest miłość i przywiązanie do rodziny; choć zdaję sobie sprawę, że przodujemy w Europie w rozwodach, że prawie nie mamy przyrostu naturalnego, że coraz mniej zawieranych jest małżeństw, że mnóstwo młodych opuszcza nasz kraj „za chlebem”. Nie tak znowu dawno, cechowała nas miłość fantazyjna, piękna, romantyczna, pełna ciepła, poświęceń i oddania Przecież wystarczy spojrzeć, co dał krajom wielkiego biznesu nieograniczony niczym seks. Wielki spleen, rozpad rodzin, piorunujący spadek przyrostu naturalnego i wielki wzrost przestępczości wśród nieletnich. A co nam przyjdzie z tego wielkiego szczęścia przesyconego seksem, kiedy zabraknie ludzi, aby go przeżywać?!...
Większość współczesnej literatury amerykańskiej odrzuca czysty seks i szuka drogi powrotu do szczęśliwej, uczuciowo ciepłej, bezpiecznej rodziny. Przykładem mogą być choćby bestsellery SF Kontza, w których przerażający świat przyszłości niszczy społeczeństwo i jedyną ucieczką z niesamowitej rzeczywistości staje się najbliższy człowiek: mąż, żona czy dziecko. Poza tym Zachód przeżył już swoją chorobę inwazji seksu, a my – jak zwykle – żywimy się z zapałem jeno odpadkami.
-------------------------
Wisłocka w pigułce – z dala od filmu...
Było mi zwyczajnie przykro, kiedy powstał film o Michalinie Wisłockiej, a scenarzyści nawet nie porozmawiali ze mną… Od 1977 roku, kiedy to poznałem Michalinę -- starszą ode mnie o blisko 40 lat a ona zgodziła się być moją ‘przyszywaną babcią’, bo swoich nawet nie zdołałem poznać -- prawie codziennie się z Nią kontaktowałem telefonicznie, albo Ją odwiedzałem na Piekarskiej 5, m. 2 w 20 metrowym mieszkanku, naprzeciwko pomnika Kilińskiego. "Mieszkam tam, gdzie Kiliński ma mnie w d*pie...". Ona już wówczas miała problemy z sercem, bardzo niskim ciśnieniem. Pisała -- siedząc na łóżku, albo w pozycji na wpół leżącej.
Gdy podupadała na zdrowiu, robiłem Jej drobne zakupy, wychodziłem na spacer z Jej ukochanym jamnikiem Dusiołkiem (uwielbiała poezję Leśmiana i stąd ta nazwa dla jamnika), a później -- strasznie 'męcącą'... Zgagą. Pod jej dyktando starałem się upitrasić jakąś kaszę manną, albo coś bardzo prostego w Jej mikroskopijnej, ciemnej kuchence. Ale przede wszystkim – rozmawialiśmy; Michalina była bowiem kopalnią wiedzy i uwielbiała wprost dyskusje, wymianę poglądów…
Nigdy tam nie spotkałem Jej córki, dr. Krystyny Bielewiczowej... Natomiast kilka razy odwiedzałem w jej mieszkaniu 'Za Żelazną Bramą' Michalinę, gdy ta była wypisywana ze szpitala lub ciężko chorowała i wówczas to musiała już być pod fachowym okiem córki; najczęściej – przeziębiała się wietrząc swoje bardzo mocno nasłonecznione, maciupeńkie mieszkanie…
Dzwoniłem do Michaliny, także wówczas, kiedy telefony mocno już podrożały, a Ona sumitowała się, że nie dzwoni teraz do mnie, bowiem... nie stać ją na telefony! I nie stać ją było na pielęgniarkę, choćby dochodzącą... A stało się to wówczas, kiedy sława już przeminęła, przyjaciele gdzieś się „zapodzieli”… i prawie nikt o Wisłockiej nie wspominał. „Gotowałem się” w sobie, że ‘ta słynna i niezwykle pracowita Michalina Wisłocka’, autorka bestsellerów, która za darmo leczyła setki swych pacjentek, żyje w biedzie.
-------------------------------------------------------
Kiedyś zobaczyłem pięć grubych zeszytów zapisanych odręcznie maczkiem... Spytałem, co to jest, a Michalina z lekceważeniem odpowiedziała, że to jej pamiętniczki 'z okresu dojrzewania'... Jestem na wskroś dziennikarzem i od razu wyczułem, że może to być -- w pozytywnym rozumieniu tego słowa -- sensacja: „Pamiętniki z okresu dojrzewania... Matki Seksuologii Polskiej”...! Pozwoliła mi zabrać te zeszyty, a później w redakcji -- wówczas już "TIM-u" Tygodniowego Ilustrowanego Magazynu -- odcyfrowywaliśmy z maszynistkami te pamiętniki maczkiem pisane…
Maszynistki przepisywały je -- pomiędzy innymi tekstami dla redakcji -- przez ponad trzy miesiące! To było blisko 400 stron maszynopisu... Gdy zabrałem się za adiustację, skróty dłużyzn, nudnych lub też zgoła infantylnych zapisków, zrobiło się raptem ok. 80 stron dość 'gęstego tekstu'. A Michalina już tylko ‘dosmakowała’ po swojemu ten maszynopis… i tak powstały Jej pamiętniki, a zarazem -- jak się później okazało -- scenariusz filmu "Wisłocka"...!
Gdyby nie mój instynkt -- te pamiętniki nie ujrzałyby światła dziennego. Nawet sama Wisłocka nie potrafiła rozczytać siebie, a było to już przekomiczne... Nie powiedziałem ‘babci’ Michalinie, że podczas przepisywania z maszynistkami Jej pamiętników ubarwiałem nieco i odrobinę choć 'rozwijałem' – na ile konwencja zapisu pozwalała - wszystko, co tam było o wyobrażeniach dziewczynki, a później - dziewczyny o miłości, marzeniach i wyobrażeniach o wielkim, nieprzemijającym, wszechogarniającym uczuciu, zakochiwaniu się, 'motylkach w brzuchu'... itd. itd…
Przykro mi było, gdy powstawał film o latach młodzieńczych Michaliny Wisłockiej, że nikt do mnie się nie zgłosił, bym opowiedział o Michalinie, którą znałam -- jak nikogo w całym swoim życiu – już od II roku studiów! Znałem wszystkie Jej powiedzonka i nawet takie kapitalne wprost sytuacje, o których nikt nie wie do dziś dnia…
Ileż to razy komentując absurdy z życia codziennego zwykła mawiać: „Dno i wodorosty”, a gdy jej się coś podobało słyszałem: „Palce lizać i inne takie różności…” lub „Telewizja, telepatia i ‘tele’ innych niepotrzebnych, a zajmujących nas rzeczy”, czy „Cywilizacja to nieustanne mnożenie niepotrzebnych konieczności” lub "Tak się śmieją wściekłe upiory", gdy Ją atakowano; była też autorką słynnego powiedzenia: „Rozprzestrzenia się u nas straszliwa choroba zakaźna, SCHAMIENIE ROZSIANE”…
Michalina miała kłopoty ze snem. Ponieważ wnuk zamontował przy Jej telewizorze video, a ktoś inny przysłał Jej ‘do zrecenzowania i oceny' kilka kaset pornosów... -- ona je włączała i już po kwadransie spała kamiennym sen..! W uzasadnieniu mówiła: -- Jakież to męczące, nudne i monotonne... Nic się nie dzieje... i... zasypiam w tym nudnym rytmie.. :)
Dziesiątki rozmów z Michaliną Wisłocką publikowałem głównie w tak zwanych tytułach pism kobiecych, jak m. in. ogólnopolskim, wysokonakładowym tygodniku "Kobieta i Życie" lub miesięczniku "Uroda", ale także – we wspomnianym już „TIM-ie” – Tygodniowym Ilustrowanym Magazynie, a także wcześniej w "Tygodniku Kulturalnym"; felietony, impresje, prowokacje -- najczęściej zaś w "Szpilkach", które miały wkładkę 'PLAY-T-BOY". Tam też opisałem satyryczno-obyczajową relację z jedynej podróży zagranicznej Michaliny Wisłockiej (z jej wnukiem) -- ostatni rejs Batorym 'dookoła świata'... Kapitan Batorego zabronił pasażerkom statku opalać się topless na najwyższym pokładzie... Interweniować musiała Michalina, po czym... kapitan 'zmiękł' i cofnął zakaz. ;)
Czytałem Jej każdy felieton, impresję, bowiem 'ucho miała doskonałe' i czasami mówiła: za słaba pointa... Albo coś podpowiadała - dopowiadała od siebie, jakąś celną aforystyczną refleksję. Ona zaś z kolei czytała mi na głos swoje rozdziały książek, które dawała mi później do adiustacji. Ponieważ była dyslektyczką – po kilkudziesięciu tekstach i ja sam zacząłem mieć kłopoty ‘z przeniesienia’… z orografią i zawsze miałem pod ręką słownik, ale nie tylko ortograficzny, także – najbardziej przez nas zaczytany - „Słownik wyrazów bliskoznacznych”.
Mało kto wie, że Michalina Wisłocka była wybitną intelektualistką. W swojej 20 m kawalerce na Starym Mieście (naprzeciwko 'pleców'... pomnika Kilińskiego) w Warszawie miała wielką bibliotekę, uwielbiała literaturę, szczególnie anglo-amerykańską, zaś naszych klasyków znała na pamięć... Na ścianie w Jej malutkim mieszkaniu wisiał wycięty z jakiejś kolorowej gazety portret Ernesta Hemingway`a nalepiony na tekturę. Napisaliśmy razem blisko setkę rozmów, z których tylko część publikowana była w prasie lub – książkach.
Michalina lubiła mój styl 'felietonowy', który w swym założeniu bardziej osobistej wypowiedzi, miał na celu ‘rozmowę z Czytelnikiem’. Podczas pracy robiliśmy przerwy na herbatę, wietrzyliśmy małe mieszkano, by wpuścić więcej tlenu i opowiadaliśmy sobie mnóstwo kawałów, dowcipów o seksie, miłości, a także sami tworzyliśmy dowcipy, które puszczaliśmy w obieg w naszych rozmowach, felietonach, impresjach, a nawet – prowokacjach…
Gdybym zebrał te wszystkie opowieści, rozmowy, impresje, prowokacje, obrazki rodzajowe, felietony pisane razem -- powstałoby dość grube tomiszcze... Ale i tak obecnie nic nie można wydać bez wkładu własnych pieniędzy; a nawet, jak się wyda te kilkaset egzemplarzy, to nie jest człowiek w stanie umieścić tej pracy w księgarniach... A ‘sztuka dla sztuki’ mija się z celem…. Owszem, można wydawać od czasu do czasu książki własnym sumptem, by rozesłać znajomym, rozdać… Lecz kogo dziś stać na takie hobby, 'dziwactwa' i ‘fanaberie’…
Czy to w ogóle miałoby sens, gdy w grobie przewraca się sam wielki Tadeusz Boy-Żeleński lekarz i pisarz, autor między innymi „Piekła kobiet”… Tak, ten Boy-Żeleński, który urodził się 21 grudnia 1874 w Warszawie, zmarł zaś 4 lipca 1941 we Lwowie – słynny nasz tłumacz najwybitniejszych dzieł klasyków literatury francuskiej, krytyk literacki i teatralny, pisarz, poeta-satyryk, kronikarz, eseista, współautor i współzałożyciel „Zielonego Balonika”, autor „Słówek”, działacz społeczny, z wykształcenia lekarz. Przede wszystkim zaś współpracownik słynnej Ireny Krzywickiej, propagator świadomego macierzyństwa, antykoncepcji i edukacji seksualnej… Na indeksie Inkwizycji obecnej RP...
Wspólnie z Ireną Krzywicką, z którą był związany uczuciowo, kierował w latach 30. XX w. prywatną kliniką warszawską promującą świadome macierzyństwo. Poradnia Świadomego Macierzyństwa w Warszawie została otwarta 27 października 1931 roku; tylko w jednym roku następnym przyjęła 4096 pacjentek! Podobne placówki powstały następnie w Łodzi, Krakowie, Przemyślu, Gorlicach. W zainicjowanym przez siebie dodatku do "Wiadomości Literackich" pt. ‘Życie Świadome’ propagował antykoncepcję i edukację seksualną, by zlikwidować groźne dla życia kobiet podziemie aborcyjne… To właśnie Tadeusz Boy-Żeleński wraz ze słynnym Van de Velde autorem książki - poradnika „Małżeństwo doskonałe” – byli Mentorami Michaliny Wisłockiej, o czym mi wielokrotnie wspomniała w rozmowach.
Przypomnijmy tylko ze wstępu książki „Małżeństwo doskonałe” kwintesencję, przesłanie tej publikacji, które to kwestie były dopracowywane, poszerzane, na nowo odczytywane przez Michalinę Wisłocką. Theodor Hendrik Van de Velde publikując swą książkę „Małżeństwo doskonałe” dokonał zasadniczego wyłomu w ideologii reprodukcji. „Małżeństwo doskonałe” uczy bowiem nie tylko technicznych możliwości odbywania stosunków płciowych w różnych pozycjach, ale przede wszystkim wyzwala ludzi z ograniczonego typu myślenia oraz z kompleksów, poczucia winy i lęków, które doprowadzały do rozwoju szalonych nerwic i do dysharmonii seksualnej w małżeństwie. Tak więc, mimo że książka traktuje o fizjologii i technice życia seksualnego, w istocie daleko poza te problemy wykracza, wywołując głębokie przemiany w mentalności człowieka oraz w jego obyczajach. Na tym polega prawdziwa wielkość i wartość tej publikacji.
Fakt, że "Małżeństwo doskonałe" szybko stało się najpopularniejszą książką uświadamiającą, nie był dziełem przypadku. Książka Van de Veldego była wyzwaniem rzuconym generacji, w której panoszyły się przesądy, nieracjonalne poglądy, zahamowania i tabu seksualne utrudniające lub nawet uniemożliwiające harmonijne współżycie seksualne w małżeństwie oraz doprowadzające małżonków do rozczarowań, konfliktów i zniechęcenia, a także do zaburzeń seksualnych i nerwicowych a nawet dewiacji psychicznych. W mieszczańskim świecie prawo do szczęścia i radości w życiu intymnym mieli mężczyźni oraz kurtyzany. Przeżycia te nie były dozwolone dla kobiet, które miały ucieleśniać jedynie ideał matki i wychowawczyni dzieci. Van de Velde przyznał kobietom pełne prawo do zadowolenia z życia seksualnego, do wyrażania potrzeb seksualnych oraz do stawiania w tym względzie wymagań mężczyznom. (...)
Michalina Wisłocka zaś w trylogii „Sztuka Kochania”, „Sztuka kochania – w 20 lat później” i „Sztuka kochania – witamina M” rozwinęła te właśnie tematy; a że miała dar pisania - przełożyła swoje wieloletnie naukowe badania, obserwacje, konsultacje z tysiącami kobiet – pacjentek, ankiet itd. itd. – na bardzo przystępne i przyjazne ludziom poradniki, które trafiły na tak wielką lukę w piśmiennictwie, że wydano je w łącznym nakładzie ponad 12 mln. egzemplarzy, także w Stanach Zjednoczonych, Anglii, Chinach a nawet – u sąsiadów ze Wschodu…
Postęp dokonuje się 'zgodnie z ruchem wahadłem zegara' -- zwykła mawiać Michalina Wisłocka. Obecnie wahadło mocno wychyliło się w stronę regresu wiedzy - powiedzmy. Nawet właściciele aptek dostosowują się już do dyktatu słynnej „klauzuli sumienia” i… wycofują ze sprzedaży środki antykoncepcyjne. Widać brak koncepcji u decydentów, więc niejako na powrót wracają czasy opisywanie przez Boya-Żeleńskiego w „Piekle kobiet”. Zaś założone między innymi przez Michalinę Wisłocką „Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa” – w zasadzie zawiesiło swą działalność…
Przypomnijmy zatem: Michalina Wisłocka -- urodzona 1921 r., zmarła 5 lutego 2005 r. w Warszawie — lekarka, ginekolog, cytolog i seksuolog. Była współzałożycielką Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa, w którym zajmowała się leczeniem niepłodności i antykoncepcją. Objęła kierownictwo pierwszej w Polsce Poradni Świadomego Macierzyństwa w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. W latach 70. ub. wieku kierowała Pracownią Cytodiagnostyczną Towarzystwa Planowania Rodziny.
W jednej z ostatnich rozmów z Michaliną Wisłocką wyraziłem się, że najwyższy już czas, by rozpocząć w naszym społeczeństwie rozprowadzanie środków ANTY-KONSUMPCYJNYCH oraz wycofać wszelkie PUSTE KALORIE nie tylko ze śmieciowej żywności, ale przede wszystkim - z zapisów i przekazów skomercjalizowanej do cna kalki zachodniej pseudo-kultury i pseudo-sztuki.
Marek Różycki jr. @^
Inne tematy w dziale Społeczeństwo