SZCZĘŚCIE W NIESZCZĘŚCIU…
Krzysztof Kolberger – urodził się 13 sierpnia 1950 r. w Gdańsku - zmarł: 7. stycznia 2011r w Warszawie...; wybitny polski aktor, niezapomniany Mistrz Słowa i reżyser teatralny. Warszawską PWST ukończył w 1972 r.; debiutował na deskach Teatru Śląskiego. Po okresie górnośląskim zaangażował się w Teatrze Narodowym w Warszawie, gdzie grał m.in. w "Dziadach", "Wacława dziejach" i "Weselu".
Człowiek zawsze pisany z wielkiej litery - nie dożył swoich 61 lat życia, jak przepowiedziała mu to wróżka, a jednak - wciąż nam tak bliski, tyle nam zostawił z Człowieczeństwa, abyśmy przetrwali czas pogardy, buty butnych, prostackich chamów bez daru empatii, którzy tak brutalnie i bezwzględnie niszczą nam nasz - Cud Życia..
Jako reżyser wystawił "Krakowiaków i górali" (Opera Wrocławska, później Teatr Wielki w Warszawie), "Nędzę uszczęśliwioną" (również Teatr Wielki), "Żołnierza królowej Madagaskaru" (Opera Szczecińska) oraz "Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków". W jego ocenie jednym z najważniejszych zadań aktorskich w jego karierze było powierzenie mu przez Telewizję TVN przeczytania testamentu papieża Jana Pawła II w czasie żałoby po jego śmierci w kwietniu 2005 r.
Krzysztof Kolberger od wielu lat zmagał się z chorobą nowotworową. Aktor był dwukrotnie operowany, co – jak sam twierdził - w istotny sposób zmieniło jego podejście do życia i do wykonywanego zawodu, w tym wpłynęło na podjęcie się przez niego – prócz grania na scenie – także reżyserowania. Mówi o tym opublikowana w 2007 roku książka - wywiad pt.: „Przypadek nie-przypadek”. Rozmowa między wierszami księdza Jana Twardowskiego. Wystąpił także jako narrator i solista u boku Krystyny Tkacz, Beaty Rybotyckiej i Krzysztofa Gosztyły w "Mszy Polskiej" H.F. Tabęckiego, do słów ks. Jana Twardowskiego.
Znany jest z bardzo wielu ról - m.in. w Romeo i Julii, Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny, Kornblumenblau oraz Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy. W latach 80. dubbingował rolę Rudiego Jordacha w serialu telewizyjnym produkcji USA "Pogoda dla bogaczy". W roku 2000 był narratorem w reżyserowanej przez Andrzeja Wajdę ekranizacji poematu Adama Mickiewicza "Pan Tadeusz". Jedną z ostatnich ról zagrał w obrazie „Katyń” Andrzeja Wajdy.
Krzysztof Kolberger był znanym interpretatorem poezji. Oprócz utworów Karola Wojtyły recytował wiersze Miłosza, Goethego, Iwaszkiewicza, Eliota, Norwida, Słowackiego i Mickiewicza, także wielu moich znajomych poetów współczesnych.
--------------------------------------------------------------------
-- Pan, panie Krzysiu, często mówi o losie, o tym, że wszystko, co nas spotyka, nie jest przypadkowe. To i moja filozofia życia, że przychodzimy na ten świat, aby odrobić „zadaną lekcję”, jako zapisana księga, nawet z marginesami... Mówi Pan zawsze z uśmiechem – nawet o swojej chorobie. Nie ukrywam wcale, że podziwiam Pana za Postawę, ale i – przede wszystkim – Sztukę…
-- Choroba oczywiście nigdy nie jest przyjemnym przeżyciem. Ale może stać się wyzwaniem. Może być doświadczeniem. Znoszenie z uśmiechem tego, co nazywamy cierpieniem, znalezienie jakiegoś sensu w tym, co nas spotkało, ma – przynajmniej dla mnie – właśnie sens. Bowiem istotnie – Poczucie Zdrowia zyskujemy tylko poprzez chorobę, niestety. Tak jak i o wojnie – najwięcej mogą powiedzieć ci, co na niej zginęli…
-- A jednak, po ludzku, zadajemy sobie pytanie: dlaczego mnie to dotknęło?
-- To pytanie towarzyszy nam za każdym razem, gdy spotyka nas jakieś złe przeżycie, nieszczęście, bardzo przykre doświadczenie. Nie ma na nie racjonalnej odpowiedzi. Dlatego takie trudne momenty trzeba po prostu starać się przyjąć z pogodą i… zrozumieniem. Co nie oznacza pogodzenia się, rezygnacji z walki z przeciwnościami…
-- Moim zdaniem – totalną bzdurą jest powiedzenie, że cierpienie uszlachetnia! O nie! Choćbym nie wiem jak wierzył w przeznaczony mi los, wiem, że cierpienie niszczy we mnie Człowieka…
-- Każdy przeżywa te stany na swój indywidualny sposób, zgodny z charakterem. Tak naprawdę każdy sam musi się z tym zmierzyć. Opowiadam o swoim przypadku z nadzieją, że może będzie pomocą w tym nieszczęściu, wołaniem o to, żeby nikt nie lekceważył swojego zdrowia, swojego życia.
Mam dowody na to, jak to pomaga innym, jak psychicznie mobilizuje do walki o życie, o to, żeby się zbadać, zacząć się leczyć, nie poddawać się. Nawołuję ciągle i przy każdej okazji, chociaż czasami już chciałbym zapomnieć o tym wszystkim…
-- Dzielenie się tym doświadczeniem jest psychicznym zwycięstwem nad chorobą?
-- Psychicznym zwycięstwem z własną słabością, obawami, strachem. To, że po pierwszej operacji żyję 18 lat…, rzeczywiście jest zwycięstwem organizmu, a przede wszystkim medycyny. Ale już dwa razy od tamtej operacji miałem nawroty choroby i przerzuty... Walka z chorobą ciągle trwa. Nie mogę obwołać zwycięstwa… Moim zwycięstwem jest to, że ciągle żyję, że jeszcze mam szansę walczyć i mogę pomóc innym w ich zmaganiach…
-- Jak Pan myśli, dał się Pan „zaskoczyć chorobie” czy zadziałało i w tym przypadku Przeznaczenie?
-- Jako osoba dotknięta chorobą, mówię: zbadaj się dziś i nie odkładaj lub przestań w końcu odkładać tę decyzję. Nie ma innego wyjścia. Właśnie, żeby nie dać się zaskoczyć, odkryć w odpowiednim momencie ewentualne zagrożenie. Aby nie liczyć na Przypadek, bo tak się przeważnie dzieje i tak było również w moim przypadku. Żeby nie było za późno, żeby można jeszcze cokolwiek zrobić.
Robiłem co jakiś czas badania, ale może za rzadko, a i z badaniami różnie bywa... W grudniu trzy lata temu badanie tomograficzne nic nie wykazywało, a w kwietniu USG wykazało zmiany... Później okazało się, że te zmiany były jednak widoczne również w grudniowym badaniu tomograficznym, tylko badający lekarz je przeoczył... Przeznaczenie?... Ale co robić… Tak widocznie miało być…
-- Co w takich momentach pozwala żyć?
-- Gdyby tak do końca było wiadomo, to można by napisać książkę i zarobić duże pieniądze. Ludzie czytając, byliby zadowoleni, szczęśliwi i nie martwiliby się. Oczywiście, takie książki powstają, ale chyba nie wszystkim jednakowo służą. Na pewno ważna jest Wiara w to, że warto żyć i świadomość, że mamy DLA KOGO ŻYĆ...!
-- Nieraz pomaga nam jedno właściwe słowo...
-- To prawda. Zdecydowanie. Można szukać siły na przykład w wierszach, w poezji, w przykładach życia ludzi, którzy są naszymi Autorytetami jak dla mnie - Jan Paweł II czy ksiądz Twardowski. Obydwaj nasi Wielcy Rodacy przechodzili choroby z wielką pogodą i ufnością. Swoje doświadczenia przyjmowali z wiarą, że czemuś i komuś ich los i cierpienie służą. Papież traktował życie i swoje miejsce w świecie w sposób jednoznaczny... Pokazał nam, że został postawiony na tym miejscu przez Boga i tylko Bóg mógł go z tego miejsca zabrać… Fantastycznie nas uczył traktowania chorych, swojej choroby – to była lekcja, z której ja czerpałem pełnymi garściami…!
-- ...a lęk i strach przed tym ostatecznym, przed śmiercią?
-- Dla każdego nadchodzi ten moment, nawet jeśli całe życie nie chorował. Musimy nauczyć się traktować śmierć jako coś naturalnego, nie jako coś strasznego, tragicznego. Ogromnej lekcji o życiu do końca i umieraniu udzielił Ojciec Święty, który pokazał całemu światu, iż to, że tu jesteśmy na ziemi i z niej odchodzimy, to jest pewien etap naszego życia. Ksiądz Twardowski mówił tak samo, że jest w tym jakiś sens długofalowy, bo tak naprawdę krótkie jest przebywanie nasze na tej ziemi... Myślę, że to może dać spokój – takie pogodzenie się, że jak już przyjdzie do tego ostatniego momentu, to nie musi być on wielką tragedią. Trzeba w to wierzyć… Ja w TO wierzę…
-- Unikamy tematu śmierci?
-- I tak, i nie. Coraz częściej ludzie młodzi mówią o śmierci. Ja żyję, mając świadomość, że odejście może być szybsze, niż bym pewnie chciał; ale nie myślę o tym w każdej chwili, bo bym zwariował i nie wolno o tym myśleć. Trzeba żyć pełnią życia, na ile to możliwe! Na pewno bardzo pomaga mi to, że CZUJĘ SIĘ POTRZEBNY, ŻE CZUJĘ SIĘ KOCHANY, że pracuję, mam na to siły, i przede wszystkim, że mam dla kogo żyć. Osoby, którymi się w jakiś sposób opiekuję: moją córkę, moją mamę, moją siostrzenicę... Mój zawód też bardzo mi pomaga w chorobie, bo pozwala oderwać się od rzeczywistości. Mam to szczęście w nieszczęściu.
-- Będąc chorym, można czuć się szczęśliwym?
-- A czy będąc zdrowi, czujemy się szczęśliwi? Od nas samych zależy, co może być szczęściem. Sam Fakt, że się dowiadujemy lub wykrywamy chorobę w odpowiednim momencie - jest jakimś szczęściem, bo pozwala na szczęśliwe zakończenie kuracji czy udany zabieg chirurgiczny. Czy szczęście wynikające z tego, że ma się osoby bliskie, które się człowiekiem zajmują w chorobie.
-- Choroba wiele uczy i zmienia punkt widzenia, punkty odniesienia?
-- Tak. Zdecydowanie tak. Zaczyna się dostrzegać i doceniać to, co tak naprawdę jest ważne. Ja nikomu nie życzę, aby odnajdował Uczucia poprzez chorobę. Każdemu życzę, żeby był zdrowy, piękny i bogaty. Natomiast dobrze, gdy są obok nas oddani, kochani i kochający ludzie. To właśnie jest to rzadko zauważane na co dzień Szczęście…!
-- Artur Rubinstein, opisując swoje życie, napisał, że ma pewną teorię na temat Szczęścia i ludzi Szczęśliwych – szczęście osiągają ci, którzy kochają życie i przyjmują je takim, jakim jest i nie stawiają mu zbyt wielu wymagań…
-- Na pewno należy wymagać od siebie. Należy stawiać sobie zadania, które nas budują i tworzą, sprawiają, że czujemy się potrzebni i zaakceptowani przez nasze najbliższe środowisko, rodzinę, bliskich. Potrzebni w pracy, fachowi, solidni, pełni poświęcenia, uczciwi. Każdy ma swój zawód, pracuje lepiej lub gorzej. A przecież warto się starać lepiej. Nie zawsze i nie każdy pracuje tylko po to, żeby zarobić na chleb… Mówię o takich potrzebach i ludziach oraz stawianiu sobie wymagań, które budują. Więc wymagajmy od siebie….
-- Rozumiem, życia trzeba się cieszyć! Przyjmować to, co nam przynosi. Ale gdy brak nam Bliskich, którzy jakże często "niosą motywację do przetrwania"...; gdy brak wokół nas empatii i zrozumienia, a pojawia się... - jakże małostkowa - agresja...
-- Trudniej cieszyć się z tego co złe, ale jak mówił ks. Twardowski, słowo nieszczęście – zawiera w przeważającej części słowo SZCZĘŚCIE... To moment, chwila. Brak szczęścia to stan przejściowy. Szczęściem jest również to, że dotknięci nieszczęściem jesteśmy w stanie bardziej docenić szczęście i cieszyć się z niego. To jest lekcja niewątpliwie potrzebna każdemu. Trzeba wierzyć, że złe momenty są na chwilę. Że Dobro jest większe niż Zło. Słowo DOBRO jest dłuższe od słowa zło. Zło jest króciutkie, choć przyznaję – dobitne..., oj dobitne....
-- Trudno było Panu przyznać się do swojej choroby? Ludzie się tego boją. Pan się nie bał?
-- Powiedziałem o tym publicznie przypadkowo i nie mając takiego zamiaru. Natomiast potem okazało się, jak ta rozmowa była potrzebna. W tamtym czasie mało kto mówił, a szczególnie publicznie, o swoich zmaganiach z chorobą, która jest uważana za wyrok. I tak wiele osób nadal ją traktuje. Jest to w dużej mierze wina środowiska, otoczenia, które gdzieś ODTRĄCA taką osobę albo skazuje na SAMOTNOŚĆ.... Zdrowi ludzie nie potrafią rozmawiać z chorymi. Bardzo często ci, od których zależy nasz los i praca, powodowani taką zrozumiałą w pewnym sensie obawą, że ktoś sobie nie poradzi, że nie będzie w stanie wywiązać się ze swoich zawodowych obowiązków, odsuwają takie osoby. I wtedy ludzie się w sobie zamykają, załamują, albo ukrywają swoją chorobę. Nie idą do lekarza, nie chcą dopuścić do siebie myśli, że są chorzy. To wszystko powoduje, że koło się zamyka i często jest już za późno na jakikolwiek ratunek.
-- Czego Pan oczekiwał od ludzi? Od ludzi zdrowych? Bo ja: wiem...
-- Wszyscy chorzy i zdrowi muszą nauczyć się rozmawiać z osobami, które zostały dotknięte chorobą. Nawet w tych najtrudniejszych chorobach takich jak AIDS, nowotwór czy inne. Chorzy muszą żyć, CZUĆ SIĘ POTRZEBNI, a nie ODTRĄCENI!!! Potrzebują środków do życia – o co dzisiaj wcale nie jest łatwo – ale i rozmowy… Normalnej rozmowy…. Nie mam wypracowanego modelu i stylu takiej rozmowy, ale najgorsze jest jej unikanie… Milczenie zabija tak jak i choroba…!
Chorzy maja potrzebę mówienia, ale przyznają w rozmowach ze mną, że trudno im rozmawiać ze zdrowymi. Przekonałem się, że kiedy już o swoim przypadku opowiadałem publicznie w wywiadach, to bardzo wiele osób podchodziło do mnie i opowiadało o sobie. ROZMOWA to przecież swoista TERAPIA…! Każdy stan organizmu jest związany z psychiką i naszym nastawieniem. To bardzo ważne, jak nasze nastawienie do choroby, nasz stan psychiczny, może wpłynąć na przebieg choroby, na zwycięską walkę z nią. Myślę, że mój przypadek to potwierdził.
-- A życie towarzyskie, przyjaźnie? Na ile mogą pomóc w chorobie?
-- Mniej bywam na oficjalnych przyjęciach, mniej pokazuję się na łamach kolorowej prasy i tego nie żałuję, bo jak mówiłem, chciałbym ograniczyć rzeczy, które kiedyś wydawały mi się ważne, a okazuje się, że są nie do końca ważne. Najbardziej wartościowe kontakty, które nazywam przyjaźnią trwają i te się nie zmieniły.
-- Ale pokazywanie się jest związane z Pana zawodem. To 15 minut Sławy bierze się z tego, że staje się tam, gdzie są kamery i obiektywy...
-- Tak ten świat jest urządzony, że media są potęgą i jedynie one dają dziś poczucie - jeżeli komuś to potrzebne - poczucie sławy, powodzenia, sukcesu. Pozostałem dalej sobą i nie ukrywam, że dowody uznania i sympatii ciągle sprawiają mi przyjemność. W ciągu ostatnich 3 lat dostałem tyle nagród, ilu nie dostałem przez 35 lat, a tyle pracuję w zawodzie. To też o czymś świadczy. Mam świadomość, że część jest wyrazem uznania dla tego, co robię nie tylko w zawodzie, ale i jak „odgrywam” swoją rolę – jako człowiek - którą mi życie napisało…
-- Życie – największy dramaturg...
-- Jest w tym coś budującego. Jest to też pewnego rodzaju postawionym mi, - a ostrożnie o tym mówię - zadaniem, które przyjąłem na siebie i podjąłem się „spełniać”…
Wiem, że czasem muszę być bardziej odważny, niż jestem naprawdę, że muszę być bardziej uśmiechnięty, niż chciałbym nieraz w mojej sytuacji… Nie udaję! Chyba że udaję na tej zasadzie jak w zawodzie, bo gramy jakieś postaci, udajemy, ale tak naprawdę to jesteśmy my. Wypowiadając kwestie napisane nie przez życie, ale przez kogoś, kto przeżył to wcześniej i przekazał nam to w formie zapisanej. Myślę również, że pewnego rodzaju szczęściem jest to, że mam taki zawód, jaki mam. Raz, że pozwala mi to zapominać w pewnych momentach. To, że moja choroba stała się publiczną tajemnicą, ma oczywiście z jednej strony pomóc innym i wesprzeć innych przykładem. Pokazać, że ta walka nie musi być przegrana. A z drugiej strony ja czuję wsparcie. To nie musi być nazwane.
-- Panie Krzysiu, mój lekarz zwykł był mnie 'pocieszać' mówiąc : Nie ma ludzi zdrowych, są tylko - 'niedobadani'...
-- I stąd właśnie wywodzę myśl, że wywiady, jakich udzieliłem, tak jak ta rozmowa z panem, świadczy o tym, że ktoś na nie czeka, że potrzebuje tego. Ludzie podchodzą i mówią – modlimy się za pana, myślę o panu, trzymam kciuki, pana walka potrzebna jest nam, żebyśmy uwierzyli, że można wygrać z rakiem…
-- Zawsze na każdym etapie życia są marzenia...
-- Nie nazywam tego marzeniami. Staram się realnie oceniać to, co się dzieje. Staram się normalnie żyć, pracować. Zaczynam podejmować nowe wyzwania. Wracam do teatru, do codziennych prób. Nie wiem, jak przyjmie to mój organizm. Co więcej wystartuję do pracy nad nową rolą w szczególnych warunkach, to znaczy poza domem. Zaproponowano mi gościnny występ w Krakowie w teatrze Słowackiego. Jeżeli przychodzą takie propozycje, taki scenariusz – nazwijmy to – życie nam pisze, to coś w tym jest. Zresztą bardzo lubię podejmować ryzykowne działania. Szykuję swój monodram z liryków fantastycznego poety, Władysława Broniewskiego „Bar Pod Zdechłym Psem”.
-- A może to obowiązek?
-- Obowiązek spłacenia pewnego rodzaju długu. Otrzymujemy jakiś dar od Losu, Natury, Boga. Kto co chce, to sobie wybierze… Każdy z nas, niezależnie od tego, jaki zawód uprawia. Jeżeli tak do tego podejdziemy, że otrzymujemy dar, to po to, aby się nim dzielić i pomnażać, a nie zmarnować albo zachować dla siebie. Dopóki dana jest nam taka możliwość.
-- Pamiętam Pan ostatnie publiczne wystąpienie Jana Pawła II? Mimo ogromnego wysiłku, odbyło się bez słów. Papież wtedy na pewno był przekonany, że uda mu się przemówić…
-- Zafascynowany oglądałem to w telewizji. Potem, kiedy dubbingowałem Papieża w amerykańskim filmie, nie wiedząc jak było naprawdę, dziwiłem się, że po tej milczącej scenie w oknie następowała kolejna, kiedy Papież mówi: „Ja spróbuje jutro znowu”… Kolejny raz okazało się, że tę scenę również życie napisało. Pięknie ujął to w swoim wierszu Władysław Broniewski: „ (...) Całe życie zrywam się i padam jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi (...). Ja jestem z tych co męstwo ciskają w twardy los”.
-- A zatem: do zobaczenia. Głęboko w to wierzę, że się spotkamy, gdziekolwiek to nastąpi – Będzie…
Marr jr
Inne tematy w dziale Rozmaitości